wtorek, 7 stycznia 2014

"Nic nie jest rzeczywiste oprócz przypadku"


"Wszystko zaczęło się od pomyłki telefonicznej: głuchą nocą trzy razy zadzwonił telefon i spytano o kogoś całkiem innego. Dużo później, kiedy mógł już się zastanowić, co mu się właściwie przytrafiło, uznał, że nic nie jest rzeczywiste oprócz przypadku. Było to jednak naprawdę dużo później. Początkowo istniało tylko zdarzenie i jego skutki. To, czy sprawy mogły się potoczyć inaczej, czy też wszystko zostało przesądzone w chwili, gdy z ust nieznajomej osoby padło pierwsze słowo, w ogóle się nie liczy. Liczy się sama opowieść i nie jej rzeczą jest osądzać własny sens lub nonsens.
 
Nad Quinnem nie musimy zbytnio się rozwodzić. Kim był, skąd się wziął i co robił, jest bez większego znaczenia. Wiemy na przykład, że miał trzydzieści pięć lat. Wiemy, że był niegdyś żonaty i został ojcem, ale w omawianym okresie jego żona i syn już nie żyli. Wiemy również, że pisywał książki. Ściśle mówiąc, powieści kryminalne. Publikował je pod pseudonimem, jako William Wilson. Popełniał średnio jeden kryminał rocznie i dość na tym zarabiał, żeby skromnie żyć w nowojorskim mieszkanku. Praca nad każdą powieścią zajmowała mu najwyżej pięć do sześciu miesięcy, więc przez resztę roku był panem swojego czasu. Czytał dużo książek, chodził do kina i na wystawy malarstwa. Latem oglądał w telewizji mecze baseballu; zimą bywał w operze. Najbardziej jednak lubił spacerować. Niemal codziennie wychodził z mieszkania – w upał i w słotę, w mróz i w skwar – żeby się włóczyć po mieście; donikąd nie zmierzał – po prostu szedł, gdzie nogi go niosły. Nowy Jork stanowił niewyczerpany bezmiar, nieskończony labirynt kroków, i choćby Quinn zaszedł nie wiedzieć jak daleko, choćby poznał na wylot rozmaite dzielnice i ulice, zawsze ogarniało go w końcu uczucie zagubienia. Był zagubiony nie tylko w mieście, ale i w sobie. Ilekroć wyruszał na spacer, czuł się tak, jakby porzucał samego siebie, a gdy już się poddał ulicznemu ruchowi, gdy już się całkiem uprościł, stając się zaledwie bierną parą oczu, wyzwalał się wreszcie od przymusu myślenia, to zaś skuteczniej niż cokolwiek innego zapewniało mu minimum spokoju, zbawienne uczucie wewnętrznej pustki. Świat istniał gdzieś na zewnątrz, dookoła, z przodu, a tak przy tym szybko się zmieniał, że Quinn niczemu z osobna nie mógł przez dłuższy czas poświęcać uwagi.


Istotą wszystkiego był ruch, stawianie stopy przed stopą, beznamiętne podążanie za inercją własnego ciała. Wśród bezcelowej wędrówki wszystkie miejsca stawały się równie ważne i nie miało już znaczenia, gdzie się jest. Podczas najbardziej udanych spacerów Quinn czuł, że jest nigdzie. I w sumie tego tylko pragnął w życiu: być nigdzie. Zbudował wokół siebie własne „nigdzie”, czyli Nowy Jork, i w końcu uświadomił sobie, że nigdy już nie zechce opuścić tego miasta.
 
Dawniej miał więcej ambicji. W młodości wydawał tomiki wierszy, pisywał sztuki teatralne, uprawiał krytykę i pracował nad przekładami kilku długich utworów. Lecz raptem zaniechał tego wszystkiego. Przyjaciołom oznajmił, że coś w nim obumarło i wcale nie chciałby, żeby ta utracona cząstka własnej osobowości wracała i straszyła go po nocach. Właśnie wtedy przybrał pseudonim „William Wilson”. Ten ktoś, kto umiał pisać książki, nie był już Quinnem, a sam Quinn co prawda pod wieloma względami nadal istniał, ale wyłącznie dla siebie. 


Nie przestał pisać, ponieważ uznał, że tylko to umie. Pisanie kryminałów wydawało się więc rozsądnym wyjściem. Bez większego trudu wymyślał zawiłe intrygi i chcąc nie chcąc pisał sprawnie, jakby bez wysiłku. Ponieważ nie uważał się za autora swoich książek, nie czuł się za nie odpowiedzialny i w głębi duszy nie przyznawał się do nich. William Wilson był przecież postacią zmyśloną, a choć narodził się w samym Quinnie, prowadził już samodzielne życie. Quinn odnosił się do niego z szacunkiem, czasem wręcz z podziwem, lecz nigdy nie posuwał się do tego, aby wierzyć, że on i William Wilson to ta sama osoba. Dlatego też stale zasłaniał się pseudonimem. Miał agenta, z którym jednak nigdy osobiście się nie spotkał. Kontaktował się z nim wyłącznie drogą korespondencyjną i wynajął w tym celu skrytkę pocztową. Podobnie było z wydawcą, który wszelkie honoraria, zaliczki i tantiemy wypłacał mu przez agenta. Żadna z książek Williama Wilsona nie zawierała fotografii autora ani noty biograficznej. William Wilson nie figurował w książkach adresowych pisarzy, nie udzielał wywiadów, a na wszystkie listy do niego kierowane odpowiadał sekretarz agenta. O ile Quinn był w stanie stwierdzić, nikt nie znał jego sekretu. Kiedy przyjaciele dowiedzieli się, że postanowił już więcej nie pisać, początkowo pytali, z czego zamierza żyć. Wszystkim odpowiadał tak samo: odziedziczył po żonie fundusz powierniczy, choć jego żona tak naprawdę nigdy nie miała pieniędzy. A sam Quinn tak naprawdę nie miał już przyjaciół.

Od tamtej pory minęło ponad pięć lat. Rzadko już myślał o synu, a niedawno zdjął ze ściany fotografię żony. Co pewien czas powracało nagle uczucie, którego niegdyś doznawał, trzymając w ramionach trzyletniego chłopca, ale nie było to w gruncie rzeczy myślenie ani nawet wspominanie: raczej doznanie fizyczne, pozostały w ciele odcisk przeszłości – coś, nad czym nie miał kontroli. Chwile te zdarzały się jednak coraz rzadziej i na ogół wydawało się, że jego świat pomału się zmienia. Nie pragnął już umrzeć. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że pałał radością życia. Ale przynajmniej już go nie nienawidził. Żył, a uporczywość tego zjawiska stopniowo go zafascynowała: jak gdyby zdołał przetrwać samego siebie i wiódł odtąd żywot poniekąd pośmiertny. Nie sypiał już przy zapalonej lampie i od wielu miesięcy nie pamiętał własnych snów. 

Paul Auster "Trylogia nowojorska"

2 komentarze:

  1. Zaczęłam czytać, ale niestety, książka nie trafiła na swój czas. Do takich pozycji potrzeba spokoju. Książka czeka na wiosnę i być może na mały urlop;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałem ją w drodze do i z pracy oraz w czasie okienek. Bardzo przyjemnie wspominam ten czas. Dosyć mroczna to książka, specyficzna, nie zawsze ma się ochotę na coś takiego.

      Usuń