Jeżeli chodzi o język angielski to najbardziej znani są ci, którzy tłumaczą Szekspira czy Joyce'a. Można tutaj m.in. wymienić Macieja Słomczyńskiego ("Ulisses", "Dzieła" Szekspira, "Przygody Alicji w Krainie Czarów" Lewisa, "Podróże Guliwera" Swifta, "Raj utracony" Miltona, "Światłość w sierpniu" Faulknera), Stanisława Barańczaka ("Dzieła" Szekspira, poezja angielska i amerykańska, "Czarnoksiężnik z Archipelagu" Le Guin). Z moich ulubionych lektur pamiętam także Lecha Jęczmyka, to dzięki jego świetnym przekładom poznałem takie powieści i autorów jak "Paragraf 22" Josepha Hellera, "Mały Wielki Człowiek" Thomasa Bergera, "Valis" i "Człowiek z Wysokiego Zamku" Philipa K. Dicka, "Śniadanie mistrzów", "Kocia kołyska", "Matka noc" i "Rzeźnia numer 5" Kurta Vonneguta, "Lewa ręka ciemności" Le Guin czy wreszcie "Imperium Słońca" Ballarda. Podobały mi się także przekłady Tomasza Mirkowicza takich ważnych książek jak "Rok 1984" Orwella oraz "Lot nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya. Dużym wyzwaniem dla tłumacza są takie utwory jak "Lolita" i "Blady ogień" Nabokova, "Mechaniczna pomarańcza" (dwie wersje A i R) Burgessa czy "Alicja w Krainie Czarów" Lewisa, których tłumaczem był Robert Stiller, zawsze opatrujący swoje tłumaczenia licznymi przypisami lub posłowiem na temat przekładanego utworu i swojej nad nim pracy.
W poznawaniu dzieł literatury francuskiej przez polskich czytelników wielką rolę odegrał jeden człowiek, Tadeusz Boy-Żeleński. To dzięki niemu możemy dzisiaj zachwycać się utworami takich pisarzy jak Proust, Balzak, Molier, Stendhal, Flaubert, Diderot, Gide, Rabelais, France, de Laclos i wielu innych. Wspaniali tłumacze z języka hiszpańskiego to Zofia Chądzyńska (przetłumaczyła mnóstwo opowiadań i powieści Julio Cortazara oraz Jorge Luisa Borgesa), Carlos Marrodan Casas (tłumacz wielu powieści Mario Vargasa Llosy m.in. "Zielonego domu", Gabriela Garcii Marqueza m.in. "Miłości w czasach zarazy", Javiera Mariasa oraz "Cienia wiatru" Carlosa Ruiza Zafona) oraz Filip Łobodziński ("Klub Dumas", "Fechmistrz", "Szachownica flamandzka" oraz cykl "Przygody kapitana Alatriste" Artura Pereza-Reverte czy "Zeszyty don Rigoberta" Maria Vargasa Llosy).
Zmieniają się czasy, zmienia się także język, którym mówią kolejne pokolenia Polaków i dlatego kolejni tłumacze podejmują swoje próby przekładu znanych już dzieł. Na ogól z dobrym skutkiem. Jednak czasem, gdy mamy do czynienia z bardzo popularnym utworem, wielokrotnie czytanym, którego liczne cytaty funkcjonują od dawna w języku polskim, trudno jest się przestawić i przyzwyczaić do nowego tłumaczenia. Można tu choćby wymienić dramaty Szekspira, "Don Kichota", "Fausta" "Proces" czy moje ulubione "Przygody dobrego wojaka Szwejka", które dodatkowo z każdym nowym tłumaczeniem mają zmieniany także tytuł.
Nie wspomniałem o wielu jeszcze znakomitych tłumaczach, także z innych języków, bo nie bylem w stanie wymienić ich wszystkich. Temat jest według mnie interesujący, ale też bardzo obszerny niczym powieść-rzeka. Osobiście bardzo jestem ciekawy tego jak pracują tłumacze literatury pięknej, jak znajdują te właściwe słowa, tworząc praktycznie swoją własną wersję przekładanego dzieła. Według mnie są właściwie jego autorami w innym języku. Nie bez znaczenia pozostaje tutaj fakt, że prawie wszyscy wymienieni przeze mnie tłumacze są również pisarzami, twórcami swoich własnych utworów.
A Wy, czy macie swoich ulubionych tłumaczy? Czy uważacie, że przekład może równać się oryginałowi lub być nawet od niego lepszym? Co sądzicie na temat nowych przekładów znanych już dzieł?
[1] Źródło, fot. Sławomir Mielnik
Nieco szerzej o życiu i pracy tłumacza Carlosa Marrodana Casasa można przeczytać TUTAJ
Pozostałe części cyklu Alfabet biblioteki można przeczytać TUTAJ
Ja często sama dla siebie jestem tłumaczem, dlatego też rozumiem trud dobierania słów, zwrotów czy układania zdań. Często też wyłapuje w polskich tłumaczeniach niektóre nieporadne zwroty użyte przez tłumaczy :>
OdpowiedzUsuńNajwiększy podziw kieruje dla tłumaczy Marqueza & Mariasa - wspomnianego tu Carlosa Marrodan Casasa i ostatnio Ewy Zaleskiej. Marquez jak i Marias maja podobną tendencje do tworzenia zdań wielokrotnie złożonych (często na cala stronę!a jakże)wiec rozumiem przez co muszą przechodzić ich tłumacze. CHAPEAU BAS :)
Też tak mam, czasem to dobra zabawa, ale częściej psuje mi przyjemność z lektury:) Nie czytałem Mariasa. Marquez rzeczywiście buduje długie zdania złożone, szczególnie "Jesień patriarchy" napisana jest takim stylem. Marrodan Casas najbardziej sobie ceni swoje tłumaczenie "Miłości w czasach zarazy", to też moja ulubiona książka Marqueza. Również chylę czoła przed genialnymi tłumaczami:)
UsuńBezdyskusyjnie Słomczyński i Żeleński właśnie. Bardzo dobre są tłumaczenia dla Literackiego Woolf Magdy Heydel.
OdpowiedzUsuńA wczoraj w Dwójce Libera mówił o polskich i angielskich tłumaczeniach dramatu Król Edyp (audycja nazywa się "Zakładka Literacka")
Dzięki za informację o nowym programie, spróbuję oglądać następny. Boy-Żeleński to chyba jeden z najlepszych tłumaczy jakich mieliśmy kiedykolwiek. zobaczyłem całą listę przetłumaczonych przez niego utworów i jestem w szoku, do tego jak dobrze przetłumaczonych. Literatura francuska miała szczęście, a Instytut Francuski powinien postawić mu pomnik:)
UsuńWspominamy "młodych" tłumaczy, a przecież sztuka ta jest stara. Genialnym tłumaczem był na przykład Kochanowski:)
OdpowiedzUsuńA te nazwiska, które wymieniłeś - niedoścignione. Swoją drogą, pamiętacie aferę, w której pewne wydawnictwo wydało nowe tłumaczenie Władcy Pierścieni? Matko, cała Polska się śmiała... I tak to już jest, że pewni tłumacze zostawiają ślad w książce i trudno o inną, lepszą wersję...
Popatrz, nie wiedziałem o Kochanowskim. Tłumaczył zatem z łaciny? A o "Władcy pierścieni" wiem, bo wtedy siedziałem w fantastyce po uszy. Postanowili zmienić nazwy własne na polskie, fatalnie to brzmiało, to fakt:)
UsuńZ tego, co pamiętam - Jan też coś tłumaczył, natomiast w sztuce tej przodował jego brat, który przetłumaczył między innymi dzieła Wergiliusza.
UsuńPamiętam, jak na studiach mówili, że Jan Kochanowski przetłumaczył jakieś dzieło i zrobił to tak po swojemu, że wydał to pod swoim nazwiskiem. Możesz mnie pokroić, nie przypomnę sobie, co to było.
A Obieżyświat zamienione na Łazik - hehe. Chociaż, z drugiej strony żal mi tego tłumacza. Zaproponował inny pomysł i miał do tego prawo...
Bardzo cenię pracę tłumacza i nigdy nie zapominam o umieszczeniu ich nazwiska obok autora jako współtwórcy powieści. Moim ulubionym tłumaczem jest Jerzy Czech, tłumacz z rosyjskiego, którego pracę jestem w stanie ocenić porównując oryginał z tłumaczeniem. Czyni ro mistrzowsko. Dzisiaj zalew przypadkowych tłumaczy obniżył trochę jakość przekładu, niestety.:)
OdpowiedzUsuńNazwisko Czecha znam, tyle, że nie pamiętam co czytałem w jego tłumaczeniu. musiało to być jednak dobre, bo zapamiętałem:) Ja również zawsze zwracam uwagę na nazwisko tłumacza książki, którą czytam, szczególnie gdy podoba mi się jej tłumaczenie:)
UsuńA co sądzisz o Polkowskim?
OdpowiedzUsuńNiewiele czytałem w jego tłumaczeniu, może "Hobbita", jeżeli to nie było tłumaczenie Marii Skibniewskiej. Tłumaczył "Harry'ego Pottera", "Opowieści z Narnii", literatura dziecięca, fantastyka.
UsuńSpośród wielu znakomitych tłumaczy chciałbym wspomnieć tylko jedno nazwisko: Józef Waczków.
OdpowiedzUsuńOdnośnie wartości tłumaczeń, podam przykład z mojej dziedziny: wielu niemieckich studentów woli czytać angielskie tłumaczenie "Krytyki czystego rozumu" (N. Kemp Smith) niż oryginał Kanta. Czyżby więcej niż kongenialność?
Pozdrawiam
debe
Miałem przez chwilę nawet ochotę o nim wspomnieć, ale stwierdziłem, że za bardzo bym się rozpisał. Bardzo lubię jego przekład "Szwejka", uważam, że jest lepszy od Hulki-Laskowskiego, bardziej odpowiadający naszym czasom, chociaż do tego ostatniego przyzwyczaiłem się i "naumiałem" na pamięć kilka fragmentów. Ostatniego tłumaczenia niestety nie znam, ale słyszałem dużo dobrego.
UsuńW przypadku angielskiego tłumaczenia dzieła Kanta może być tak, że lepiej znają angielski lub jego terminologia jest prostsza, łatwiej coś zrozumieć. Ja się osobiście im nie dziwię jako anglofil:)
Mam trochę mieszane uczucia, jeśli chodzi o współczesne tłumaczenia klasyków. Momentami odnoszę wrażenie, że są zbyt śmiałe, za bardzo odbiegają od pierwowzoru, są bardziej wizją, interpretacją tłumacza, niż samym tylko tłumaczeniem. W "Braciach Karamazow" w tłumaczeniu Pomorskiego miejscowość "Skotoprigoniewsk" (w tłumaczeniu Wata) przetłumaczono na "Spędobydlińsk". Czy to jeszcze tłumaczenie, czy już tworzenie czegoś nowego? (więcej: http://mojelektury.blogspot.com/2010/12/bracia-karamazow.html) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia. Może bowiem dojść do tego, że będziemy mieli ileś tam wersji jakiegoś dzieła, co nowy tłumacz to trochę inna interpretacja, wizja, tylko, która z nich to ta prawdziwa, najbliższa oryginałowi. Czegoś w końcu trzeba się trzymać. Pamiętam jakie wrażenie zrobiło na mnie tłumaczenie "Hamleta" Stanisława Barańczaka, bardzo uwspółcześniony język, ale tłumaczenie bardzo dobre. W przypadku "Braci Karamazow" są tylko dwie wersje, jedna łatwiejsza w odbiorze, prostsza, ale tracąca szczegóły i druga, może bardziej wierna, pełna smaczków, szczególików, ale trudniejsza. Myślę, że to dobrze, dzięki temu można porównywać i wybierać. Pozdrawiam.
UsuńDla mnie niedościgłym wzorem tłumacza i jednocześnie propagatora kultury Francji będzie Tadeusz Boy - Żeleński. Nie dość, że rewelacyjnie przetłumaczył "Niebezpieczne związki" (i nie tylko, oczywiście), to jeszcze opatrzył książkę wspaniałym, rzetelnym, a jednocześnie zwięzłym wywodem na temat realiów historycznych epoki, w której toczy się akcja książki.
OdpowiedzUsuńŚwietnym tłumaczem jest również Anna Przedpełska - Trzeciakowska znana z przekładów powieści Jane Austen, ale jest ona również autorką absolutnie fantastycznej biografii rodzeństwa Bronte "Na plebanii w Haworth".
Rola tłumacza jest bardzo ważna, ale to truizm :) Zły przekład potrafi jednak skutecznie zniechęcić do twórczości autora. Pozdrawiam!
To prawda, często czytając jakąś powieść, która nam się nie podoba, zastanawiamy się, czy to wina autora czy może tłumacza. Słyszałem o tej biografii i chcę ją przeczytać, jak tylko wpadnie w moje ręce. Ja osobiście bardzo sobie cenię, kiedy tłumacz potrafi w ciekawy sposób nakreślić realia historyczne lub wyjaśnić pewne sprawy związane z tekstem. Takim tłumaczem jest też Robert Stiller, spotkałem się z tym w czterech przetłumaczonych przez niego książkach. Zacząłem wpis być może od truizmu, ale często o ważności roli tłumacza zapominamy. Pozdrawiam serdecznie:)
UsuńTłumacz ma ciężki orzech do zgryzienia - nie dość, ze musi oddać klimat słów i fabuły to jeszcze musi jakby "siedzieć" w głowie pisarza. Szkoda, że tak mało się o tłumaczach wspomina. Tym bardziej cieszy taki wpis na Twoim blogu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Rzeczywiście nie często się o tłumaczach pisze. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń