Jeżeli nawet trafiają się powieści kryminalne realistyczne choćby
w jakimś stopniu (a bywa to bardzo rzadko), pisane są wówczas z pewnym
dystansem, w przeciwnym razie nie pisałby ich ani nie czytał nikt prócz
psychopatów. Powieść kryminalna ma również tę przykrą cechę, że zajmuje się
własnymi sprawami, rozwiązuje własne problemy i odpowiada na pytania, które sama
zadaje. Do dyskusji nie pozostaje nic poza tym, czy jest dość dobrze napisana,
żeby być po prostu dobrą literaturą, na czym ci, co składają się w sumie na owe
pół miliona sprzedanych egzemplarzy, i tak się nie poznają. Poznanie się na
wartości literackiej utworu jest zadaniem dostatecznie trudnym nawet dla ludzi,
którzy zajmują się literaturą zawodowo, nie zwracając zbytniej uwagi na to, w
ilu egzemplarzach książka się rozejdzie.
Powieść detektywistyczna (może będę raczej używał tej nazwy, skoro
na tym polu nadal dominują wzory angielskie) musi znajdować czytelników przez
powolny proces destylacji. Że ich jednak znajduje i tak mocno już potem przy
sobie trzyma, to fakt niezaprzeczony, choć studia nad przyczynami tego zjawiska
pozostawiam umysłom bardziej dociekliwym. Nie zamierzam też twierdzić, że
stanowi ona niezbędną i doniosłą formę sztuki. Nie ma niezbędnych i doniosłych
form sztuki, jest tylko sztuka jako taka, i tej mamy bardzo niewiele. Przyrost
ludności nie powiększył zasobów sztuki, zwiększył tylko łatwość, z jaką jej
namiastki produkuje się i podsuwa odbiorcom.
Jednakże powieść detektywistyczną nawet w jej najbardziej
konwencjonalnej formie bardzo trudno jest napisać dobrze. Dobry okaz tego
gatunku trafia się rzadziej niż dobra powieść poważna. Drugorzędne pozycje
utrzymują się dłużej niż utwory bardziej wartościowe, a ogromna liczba tych,
które nigdy nie powinny się były narodzić, po prostu nie chce umrzeć. Trwałe są
jak posągi w parkach i prawie tak samo nudne.
Ta sytuacja bardzo irytuje ludzi o tak zwane] "znajomości rzeczy".
Martwi ich fakt, że wnikliwe i dobre powieści sprzed kilku lat stoją w,
biblioteczce na specjalnej półce z napisem "Dawne bestsellery". Nikt się do nich
nie zbliża, czasem tylko przypadkowy klient krótkowidz nachyli się, rzuci okiem
i szybko odejdzie, gdy tymczasem starsze panie tłoczą się przy półce z
literaturą sensacyjną, żeby chwycić jakiś egzemplarz z tego samego rocznika,
zatytułowany na przykład "Petunia, czyli potrójne morderstwo" albo ."Inspektor
Pinchbottle śpieszy na ratunek". Koneserów martwi, że "naprawdę wartościowe
książki" (a niektóre z nich w pewnym sensie zasługują na to miano) obrastają
kurzem, w działach wznowień, gdy tymczasem "Śmierć nosi żółte podwiązki" w
pięćdziesięcio- lub stutysięcznych nakładach dostaje się na półki nowości całego
kraju, w dodatku bynajmniej nie po to, żeby zakończyć swoją karierę.
Przyznam się, że sam nie jestem tym zachwycony. Ja również, gdy
jestem w nastroju mniej podniosłym, pisuję powieści detektywistyczne, a cała ta
wyżej wspomniana nieśmiertelność stwarza dla nich trochę za dużą konkurencję.
Nawet Einstein nie zaszedłby daleko, gdyby co roku publikował trzysta traktatów
z zakresu fizyki, a kilka tysięcy innych wciąż było w obiegu, na dobitkę
ustawicznie czytanych.
Hemingway mówi gdzieś, że dobry pisarz rywalizuje tylko ze
zmarłymi. Dobry pisarz powieści detektywistycznych (w końcu musi ich być kilku)
rywalizuje nie tylko ze wszystkimi nie pogrzebanymi nieboszczykami, lecz także z
hordami żyjących. I to niemal na równych prawach, jedna bowiem z właściwości
tego gatunku polega na tym, że to, co skłania ludzi do czytania, nigdy nie traci
na aktualności. Krawat bohatera może być trochę niemodny, zacny siwy inspektor
może przyjechać dwukółką, nie zaś opływową limuzyną z ogłuszającą syreną, lecz
po przybyciu na miejsce stosuje wciąż te same stare chwyty, czyli bada alibi
podejrzanych, ogląda przez lupę kawałki zwęglonego papieru i ustala, kto
podeptał krzew kwitnący pod oknem biblioteki.
Sprawa interesuje mnie jednak nie tylko ze względów osobistych i
merkantylnych. Mam wrażenie, że produkcja powieści detektywistycznych na tak
wielką skalę przez pisarzy, których doraźne wynagrodzenie jest niewielkie, a
potrzeba uznania ze strony krytyków prawie żadna, byłaby niemożliwa, gdyby
wymagała choć odrobiny talentu. W tym sensie pogardliwe miny krytyka i czysto
kupiecki stosunek wydawcy do całej sprawy są całkowicie uzasadnione. Przeciętna
powieść detektywistyczna nie jest zapewne gorsza od przeciętnej powieści
"poważnej", nigdy jednak nie oglądamy przeciętnej powieści. Po prostu nikt jej
nie wydaje. Natomiast przeciętna - lub tylko nieco lepsza od przeciętnej -
powieść detektywistyczna jest nie tytko wydawana, lecz nabywana w niewielkiej
ilości egzemplarzy przez wypożyczalnie książek, a następnie czytana. Znajdzie
się nawet niemało optymistów, którzy .kupią ją za całe dwa dolary, bo taka jest
nowiutka, a na okładce narysowany jest trup.
A co najdziwniejsze, ten przeciętny, okropnie nudny i wymęczony, a
przy tym najwyraźniej nieprawdziwy i prymitywny twór w rzeczywistości tak bardzo
się znów nie różni od tego, co uchodzi za, arcydzieło gatunku. Akcja wlecze się
trochę wolniej, dialogi są nieco płaskie, papier, z którego wycięto postacie,
nieco cieńszy, a oszustwo nieco bardziej widoczne, niemniej jest to książka tego
samego rodzaju. Natomiast dobra i zła powieść poważna to rzeczy całkowicie
różne. Każda z nich mówi o zupełnie różnych sprawach. Tymczasem powieść
detektywistyczna, czy to dobra, czy też zła, mówi właściwie o tym samym i w
sposób bardzo zbliżony. (Istnieją po temu powody, jak również powody tych
powodów - zresztą powodów zawsze się można doszukać).
[...] We wstępie do pierwszego tomu antologii Omnibus of Crime Dorothy Sayers pisze: "Powieść kryminalna nie osiąga i przypuszczalnie nie może nawet osiągnąć szczytu doskonałości literackiej". A gdzie indziej ta sama autorka wypowiada pogląd, że dzieje się tak dlatego, że jest to "literatura eskapizmu", nie zaś "literatura ekspresji". Nie wiem, co jest owym szczytem doskonałości literackiej, nie wiedzieli tego ani Ajschylos, ani Szekspir; nie wie tego również pani Sayers. Jeśli pozostałe czynniki są równe -co się nigdy nie zdarza - to im ciekawszy jest temat, tym ciekawiej wypadnie rezultat. A przecież napisano sporo bardzo nudnych książek o Bogu i sporo wręcz doskonałych o tym, jak zarobić na życie, pozostając człowiekiem mniej lub bardziej uczciwym. Wszystko sprowadza się do tego; kto pisze i jakie ma do tego zdolności.
[...] We wstępie do pierwszego tomu antologii Omnibus of Crime Dorothy Sayers pisze: "Powieść kryminalna nie osiąga i przypuszczalnie nie może nawet osiągnąć szczytu doskonałości literackiej". A gdzie indziej ta sama autorka wypowiada pogląd, że dzieje się tak dlatego, że jest to "literatura eskapizmu", nie zaś "literatura ekspresji". Nie wiem, co jest owym szczytem doskonałości literackiej, nie wiedzieli tego ani Ajschylos, ani Szekspir; nie wie tego również pani Sayers. Jeśli pozostałe czynniki są równe -co się nigdy nie zdarza - to im ciekawszy jest temat, tym ciekawiej wypadnie rezultat. A przecież napisano sporo bardzo nudnych książek o Bogu i sporo wręcz doskonałych o tym, jak zarobić na życie, pozostając człowiekiem mniej lub bardziej uczciwym. Wszystko sprowadza się do tego; kto pisze i jakie ma do tego zdolności.
"Literatura eskapizmu" i "literatura ekspresji" to żargon
krytyków, w którym używa się pojęć oderwanych, jak gdyby miały one znaczenie
bezwzględne. Wszystko pisane z wigorem jest pełne życia, nie ma nudnych tematów,
są tylko nudne umysły. Każdy, kto czyta, ucieka od czegoś do tego, co kryją w
sobie zadrukowane strony; można dyskutować o wartości marzeń, ale ulga, jaką
przynoszą, stała się koniecznością funkcjonalną. Wszyscy ludzie muszą od czasu
do czasu uciekać od morderczego rytmu własnych myśli. Jest to część procesu
życiowego istot rozumnych. To jedna z rzeczy odróżniających te istoty od
trójpalczastego leniwca, który jak się zdaje - bo nigdy nie można mieć zupełnej
pewności - jest całkiem zadowolony, gdy wisi sobie ha gałęzi głową na dół i
nawet nie czyta Waltera Lippmana. Nie obstaję przy tym, że powieść kryminalna
jest doskonałą formą ucieczki. Stwierdzam po prostu, że każde czytanie dla
przyjemności jest ucieczką, bez względu na to, czy będzie to greka, matematyka,
astronomia, Benedetto Croce, czy też Diary of the Forgotten Man. Kto twierdzi
inaczej, jest snobem intelektualnym i nie ma pojęcia o sztuce życia".
Raymond Chandler Skromna sztuka pisania powieści kryminalnych [w] Raymond Chandler "Mówi Chandler", przekład Ewa Budrewicz, wstęp Krzysztof Mętrak, Czytelnik, Warszawa 1983, s. 307-328.
Książki Raymonda Chandlera znajdziesz TUTAJ
Raymond Chandler Skromna sztuka pisania powieści kryminalnych [w] Raymond Chandler "Mówi Chandler", przekład Ewa Budrewicz, wstęp Krzysztof Mętrak, Czytelnik, Warszawa 1983, s. 307-328.
Książki Raymonda Chandlera znajdziesz TUTAJ
Musze przyznać, że wyraziłeś w tym tekście sporo myśli, które przeczuwałem, o których wiedziałem lub których - czasem z lenistwa - nie ubrałem nigdy w słowa. Ucieczka od rzeczywistości w fabułę jest teraz powszechna. Popularność średnich pisarzy zatrważająca. Dodałbym jeszcze inną tendencję, a mianowicie udziwnianie formy w celu zwiększenia oryginalności (na przykład Cabre). Uważam - podobnie jak Ty - że wartość książki (dowolny poziom) to jedno, a świadomość czytającego ją umysłu to drugie. Dziękuję za link do bardzo interesujących rozważań. W miarę możliwości (czas) postaram zapoznać się z pozostałymi wpisami na blogu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDzisiaj zostać pisarzem jest bardzo łatwo. Jest zapotrzebowanie na historie, im prostsze tym lepiej, linearne, bez drugiego dna, nie wymagające interpretacji, doszukiwania się innego poziomu. Wiele osób czyta w ten wlaśnie sposób.
OdpowiedzUsuńTen blog to coś w rodzaju czytelni, biblioteki. Bez rejestracji, bez upomnień o zwrot książek, czytelnicy przychodzą i odchodzą. Zapraszam w wolnej chwili i pozdrawiam :)