wtorek, 4 listopada 2014

"Don Kichot" to książka o sztuce czytania

O tym kim był Cervantes, dlaczego warto czytać "Don Kichota", jakie zagadki kryje tekst tej książki nad książkami oraz o nowym jej przekładzie autorstwa Wojciecha Charchalisa, który właśnie ukazał się nakładem Wydawnictwa Rebis, rozmawiają Tomasz Pindel, Emilio Pascual Martin i Wojciech Charchalis. Rozmowę przeprowadził Tomasz Pindel, a ukazała się w serwisie Lubimy Czytać.

Tomasz Pindel (TP): Zacznijmy może od osobistej historii Cervantesa: „Don Kichot” to wielki sukces człowieka przegranego…

Emilio Pascual Martín (EPM): Życiorys Cervantesa można by w streścić tak: jest to historia człowieka, który urodził się w Alcalá de Henares, ale szybko musiał się stamtąd wynieść, bo jego ojciec popadł w poważne finansowe tarapaty. Cervantes nie mógł uczęszczać na uniwersytet, jak czyniła to większość barokowych literatów. I to będzie się za nim zawsze ciągnąć jak balast. W okresie kiedy zaczął układać wiersze, wziął udział w pojedynku – którego powodów w ogóle nie znamy, ale już konsekwencje całkiem dobrze – i został skazany na dziesięć lat wygnania i obcięcie prawej ręki. Cóż za zbieg okoliczności! Cervantes zbiegł wtedy z Hiszpanii do Włoch, trafił na dwór kardynała Acquaviva, potem został żołnierzem, walczył w bitwie pod Lepanto [1571 r., słynna bitwa koalicji, na czele której stała Hiszpania, z imperium osmańskim – przyp. TP] w drodze powrotnej do Hiszpanii został pojmany, przez pięć lat siedział w niewoli w Algierze, o mało nie wysłano go już do Konstantynopola, ale został wykupiony przez braci trynitarzy. Jednym słowem, człowiek o ewidentnym literackim powołaniu, musiał zajmować się czymś innym – żołnierką. Co nie znaczy, że przez cały ten czas zapomniał o literaturze. Wiemy na przykład, że zawsze miał przy sobie w kieszeni tom poezji Garcilasa de la Vegi, zresztą cytuje go kiedy trzeba i kiedy nie trzeba. Nauczył się języka toskańskiego, czytał włoskich autorów, co zresztą widać w jego „Nowelach przykładnych”. Cervantes nie był zatem człowiekiem o uniwersyteckim wykształceniu, tylko samoukiem, ale takim, że, jak sam o sobie mówił, czytał nawet kawałki papieru porozrzucane na ulicach.

TP: Ale w końcu wrócił do Hiszpanii…

EPM: Tak, tyle że ponad dziesięć lat po wyjeździe i kraj znacząco się zmienił. Nikt już nie chciał rozmawiać o zwycięskiej bitwie pod Lepanto i Cervantes nagle zostaje bez zajęcia i źródła dochodów. Jako że nigdy nie wygasło w nim literackie powołanie, zdaje sobie sprawę, że gatunkiem literackim, który aktualnie jest w modzie – mówimy o mniej więcej roku 1585 – jest romans pasterski. Więc sam taki pisze – „Galateę” – ale praktycznie bez żadnego sukcesu. Tak naprawdę powstała tylko pierwsza część „Galatei”, a Cervantes zmarł nie dotrzymawszy obietnicy napisania drugiej.
Jako że nie mógł znaleźć żadnego zajęcia – zabiegał nawet o pozwolenie na wyjazd do Ameryki, na co mu lakonicznie odpowiedziano, żeby się rozejrzał za czymś na miejscu – przez ponad piętnaście lat mieszkał w Andaluzji i pracował jako poborca podatkowy, rekwirował zapasy dla Niezwyciężonej Armady [hiszpańskiej floty wojennej, która miała pokonać Anglię – przyp. TP] i w końcu trafił do więzienia – on sam pisał, że „Don Kichot” począł się w więzieniu, a do Madrytu wrócił około roku 1602, już – jak na epokę – stary. Pamiętajmy, że w roku wydania „Don Kichota” Cervantes miał pięćdziesiąt siedem lat i sam pisze o swoim wyglądzie, że jest człekiem średniego wzrostu, ani wysokim ani małym i że zębów ma tylko sześć, a i te w złych znajdują się miejscach. Między „Galateą” a „Don Kichotem” upłynęło dwadzieścia lat, podczas których niczego nie opublikował: z literackiego punktu widzenia Cervantes był nikim. Pisywał sztuki teatralne, ale on sam stwierdził z podziwu godnym humorem, że jego dzieła przyjęto z bardzo umiarkowanym zainteresowaniem. Dlaczego? Otóż pojawił się Lope de Vega [wybitny dramaturg Złotego Wieku, autor astronomicznej liczby dramatów – przyp. TP], którego sztuki zerwały z wszystkimi tradycyjnymi formami i klasycznymi normami, a Cervantes, jak mówiłem, nie odbył studiów i miał na tym punkcie kompleks, żył ciągle czując gorący oddech Arystotelesa na karku. I oto, zupełnie na uboczu literatury, wymyśla sobie historię człowieka dokładnie takiego jak on sam, który chce stać się kimś innym. Zaczyna pisać historię w zamierzeniu najpewniej krótką, o człowieku, który oszalał od lektury powieści rycerskich, wyrusza, dostaje w skórę i wraca do domu. I tutaj opowieść się zawiesza, bo nagle sam Cervantes przypomina sobie, co w rozdziale drugim powiedział oberżysta, że jeśli rycerz znów ruszy w drogę, powinien pamiętać o koszulach, pieniądzach i giermku.

TP: I wtedy zaczyna się na dobre!

EPM: Tak, Cervantes miał wtedy dwa przebłyski geniuszu. Pierwszy: co takiego czytał don Kichot, że zwariował? Wejdźmy do jego biblioteki! Wprowadza tam księdza i balwierza, którzy mają zrobić porządek, i wychodzi z tego znakomity rozdział, bo oto widzą, że są tam, rzecz jasna, księgi rycerskie, ale nie brak też innej literatury rozrywkowej, romansów pasterskich, zbiorów poezji, zresztą ostatnią książką, której balwierz i ksiądz nie palą, bo im upada na podłogę, jest tom wierszy. A do tego – i to jest genialne – co znajdują w bibliotece don Kichota? „Galateę” Miguela de Cervantesa. I wtedy ksiądz mówi: Od wielu lat ten Cervantes jest wielkim moim przyjacielem i wiem, że więcej nieszczęść spadło na jego głowę niż napisał wierszy. Jego książki mają niezłe pomysły, proponuje coś, lecz niczego nie kończy. Tym sposobem poznajemy umysłową strukturę don Kichota, bibliotekę, o której on sam powie, że znajdujących się tu trzysta książek to sens jego życia i podstawa. I to jest ten pierwszy przebłysk.
Drugi – to giermek. Don Kichot nie miałby przyszłości, gdyby nie pojawił się przy nim jeszcze ktoś. I tak drugim wielkim wynalazkiem Cervantesa jest Sancho Pansa. Bo stał się zarazem rozmówcą, giermkiem, uczniem, przeciwwagą i drugą stroną medalu wszystkiego, co od tej chwili się dzieje. Od teraz Cervantes jest całkowicie wolny, włącza do powieści teksty napisane w latach dziewięćdziesiątych, jak opowieść jeńca – i tak na dobre zaczyna się historia rycerza i jego giermka.

TP: No ale skomplikowana historia „Don Kichota” wcale się na tym nie kończy.

EPM: Należy pamiętać, że pierwszy „Don Kichot”, ten, którego nowy przekład pana Charchalisa trzymamy w rękach, to książka zakończona. Jako że Cervantes pisał w poczuciu porażki, kończy książkę i nie zamierza jej dalej ciągnąć. Gdyby z „Don Kichotem” stało się to, co z „Galateą”, czyli gdyby przeszedł niezauważony, nigdy nie dostalibyśmy drugiej części. Na końcu pierwszej pojawiają się nawet epitafia don Kichota, Sancza, Dulcynei – to znaczy, że don Kichot już umarł. Tyle że powodowany tym typowym ludzkim odruchem zobaczmy, co z tego wyniknie, kilka linijek wyżej Cervantes napisał wyruszając po raz trzeci ze swego domu, don Kichot udał się do Saragossy, gdzie wziął udział w słynnych turniejach organizowanych w tym mieście.
I zobaczmy, co dzieje się dalej. Zważywszy na wielki sukces powieści, można by sądzić, że autor rzuci się pisać część drugą. Nic takiego się nie dzieje. Cervantes wierny swojemu umysłowemu konserwatyzmowi, wyciągnął swoje stare papiery: sztukę, której nie był w stanie wystawić, opracował „Nowele przykładne”, „Podróż na Parnas”, dzieło pisane tercyną, które dziś nikogo nie interesuje. I gdzieś tam przy okazji powoli pisał drugą część. I co się dzieje: kiedy doszedł do rozdziału pięćdziesiątego dziewiątego, ukazał się „Don Kichot” niejakiego Avellanedy, który zaczyna swoją opowieść podejmując kilka zdań z oryginalnej pierwszej części. I tu dochodzimy do momentu autentycznie filmowego. Don Kichot i Sanczo jedzą wieczerzę w oberży, widzimy ich w kadrze, i nagle przez przepierzenie słyszą, że ktoś tam rozmawia o jakimś don Kichocie, kamera wciąż ich pokazuje, a oni słyszą, że don Kichot nie jest już zakochany w Dulcynei, i wtedy siedzący tam prawdziwy don Kichot zrywa się krzycząc z gniewem: Ktokolwiek rzeknie, że don Kichot zapomniał albo może zapomnieć o Dulcynei z Toboso, dowiodę mu tego w polu otwartym, że jest daleki od prawdy!. Wówczas panowie przebywający obok wychodzą i pojawiają się w polu widzenia, kamera już ich pokazuje, i to w tym momencie don Kichot odkrywa, że istnieje drugi, fałszywy don Kichot. Tu objawia się geniusz Cervantesa. Pośpiesznie kończy swoją drugą część, z całego serca i duszy oddając się obalaniu tamtej fałszywej części do tego stopnia, że zmienia charakter postaci: ten Sanczo Pansa, który był zwykłym żarłokiem, nagle zaczyna być pokazywany subtelniej, żeby dać odpór tej fałszywej kontynuacji. A już szczytem geniuszu jest to, kiedy Cervantes podkrada postać Avellanedzie, wprowadza ją do swojej książki, spotyka z don Kichotem, a ten prowadzi go do notariusza, żeby poświadczył, że to on jest prawdziwy, a tamten to oszust!

TP: Wojtku, twój wyczyn ma znamiona donkiszoterii: zabrałeś się za przekład „Don Kichota”, zajęło ci to… ile właściwie lat?

Wojciech Charchalis (WCh): Sześć lat roboty.

TP: Sześć, ładnie. Pytanie bardzo proste: dlaczego?

WCh: Pytania z pozoru proste wymagają zawiłych odpowiedzi, jak mówił poeta. Oczywiście złożyły się na to różne zbiegi okoliczności. Nie będę opowiadał, że kiedy się urodziłem, w wózeczku zamiast smoczka miałem „Don Kichota” i zawsze lubiłem go czytać, bo był fantastyczny i cudowny. Zwłaszcza, że jest to książka, do której trzeba dojrzeć, jest to jedna z tych książek, które należy czytać w odpowiednim wieku. Szesnastolatek nie może palić cygar i pić koniaku – tak samo nie powinien czytać „Don Kichota”. Wydaje mi się, że w żadnym razie nie powinna to być lektura szkolna, bo to jest bardzo poważna książką, do której się dojrzewa. Z tych różnych zbiegów okoliczności, których doświadczyłem, i z nowej lektury Don Kichota dokonanej przez pana w średnim wieku, doszedłem do wniosku, że może należy się z tym zmierzyć. Z jednej strony dlatego że kiedy docieramy do tej czterdziestki, zaczynamy wymyślać różne rzeczy: jedni kupują sobie motor, inni zapuszczają włosy, jeszcze inni robią przyłbicę z kartonu i siadają na konia, a jeszcze inni zaczynają tłumaczyć „Don Kichota”. Ja się zajmuję tłumaczeniem już jakieś dwadzieścia pięć lat, to jest takie ukoronowanie.
Z drugiej strony wydaje mi się, że ta książka zasługuje na to, by ją w polszczyźnie odświeżyć. Żeby wyciągnąć ją z szafy nieczytania, żeby ją wytrzepać, wywietrzyć tę naftalinę i przywrócić ją czytelnikowi. Bo ta powieść w Polsce umarła, nie jest czytana, postrzega się ją albo jako infantylną historyjkę o wariacie, który jeździ na koniu, albo wybitną literaturę, której nikt nie czyta i służy tylko za ozdobę półki. Przekłady, które istnieją w polszczyźnie, są moim zdaniem trochę już zwietrzałe, jak by powiedział don Kichot „zjełczałe”, nie bardzo nadają się do czytania, nie ma świeżości w tych tekstach, są raczej nudnawe i przede wszystkim niezrozumiałe przez swój archaizm. Ten tekst należało zatem odświeżyć i korzystając z tego szczególnego momentu życia – jak Dante – w połowie drogi mojego żywota wszedłem w „Don Kichota”. Mam nadzieje, że ku obopólnej korzyści, Cervantesa i mojej.

TP: Tym, co w twoim przekładzie rzuca się od razu w oczy, są nowe wersje znaczących imion postaci: mamy Sancza Brzuchacza zamiast Pansy, Chabettona w miejsce Rosynanta czy Cudenię zamiast Dulcynei. Tyle że to raptem kilka słów. Na czym polega specyfika języka oryginału i nowego przekładu?

WCh: Tak, to czy będzie Dulcynea czy Cudenia, to sprawy tak naprawdę nieistotne, tak jak nieważne jest, czy powiemy Don Kichot, don Kiszot, czy don Kichote. Ta książka jest całym światem, wszechświatem tak naprawdę. Można w niej znaleźć znacznie więcej niż te przysłowiowe wiatraki.
Dwie rzeczy są najistotniejsze. Pierwsza to taka, by nie podchodzić do książki na kolanach. To była powieść napisana dla ludzi, do czytania. Tak jak pan Pascual powiedział, Cervantes był człowiekiem bez wykształcenia, samoukiem, wielkim czytelnikiem, i w pewnym momencie postanowił zająć się gatunkiem literackim, o którym, jak wspomina we wstępie, ani Arystoteles ani święty Bazyli nie pisali. Skorzystał więc z całkowitej wolności, sam tworzył zasady i je przekraczał. Książka została napisana językiem ludowym, pospolitym – oczywiście siedemnastowiecznym, więc nam się dziś może wydawać klasyczny i wybitny, ale to był zwyczajny potoczny język. A tłumaczenia polskie, jakie do tej pory mieliśmy, są robione trochę na kolanie: don Kichot nie może kląć, jak w tych przekładach, nie może żartować sprośnie. Te poprzednie wersje były też bardzo archaizowane. Myślę, że tłumacze wychodzili z założenia, że skoro jest to powieść siedemnastowieczna to trzeba ją przerabiać na język XVII wieku. I to sprawia, że lektura okazuje się ciężka i nudna, a „Don Kichot” był w założeniu powieścią przepełnioną komizmem, humorystyczną, napisaną przystępnym językiem.

TP: Specyfiką tego wydania jest też to, że choć myślisz przede wszystkim o czytelniku, to jest to też edycja krytyczna.

WCh: Nie było takiego wydania po polsku nigdy, a ponieważ ja bardzo długo się tym zajmowałem, bo miałem trochę problemów ze znalezieniem wydawnictwa, które by to chciało wydać, więc miałem trochę czasu, żeby się nad tym zastawiać: czy ma to być „kryminał”, czy książka naukowa. I wyszło coś pomiędzy. Stało się tak dlatego, że rozmawiałem kiedyś z moim znajomym profesorem literatury polskiej z uniwersytetu i on mówi do mnie Wojtek, ale jak to jest z tym „Don Kichotem”: czy te książki, które przeglądają w bibliotece ksiądz z balwierzem, czy one są prawdziwe, naprawdę wydane, czy to fikcja? Skoro profesor polonista zadaje takie pytanie, to znaczy, że trzeba to jednak wyjaśnić. „Don Kichot” jest też traktatem o sztuce czytania – oprócz tych wszystkich innych rzeczy, którymi też jest. Toteż opracowanie krytyczne było potrzebne, a zarazem książka jest przecież śmieszna, więc dobrze by było, żeby się dobrze czytała.

TP: Panuje zgoda co do tego, że nowa epoka powinna mieć nowe tłumaczenia klasyków. Podobnie dzieje się z interpretacjami takich dzieł. Przypadek „Don Kichota” jest w tym sensie niesamowity…
EPM: Jest to zjawisko dotyczące generalnie wszystkich książek, tyle że nie wszystkie znoszą próbę czasu. „Don Kichot” teoretycznie – bo z Cervantesem zawsze trzeba postępować ostrożnie – miał być wyłącznie dziełem humorystycznym wymierzonym w powieści o błędnych rycerzach. Choć skądinąd wiemy, że to wcale nie była prawda, nawet w czasach Cervantesa. Co się jednak dzieje: kiedy książka wychodzi z jego rąk, przejmują ją czytelnicy i zaczynają czytać na inne sposoby. Prawdą jest, że przez pierwsze sto lat „Don Kichot” postrzegany był wyłącznie jako powieść humorystyczna. Przekład francuski pojawił się rzeczywiście szybko, podobnie angielski i włoski, ale Francuzów nie interesował wtedy tak bardzo „Don Kichot”, tylko raczej teatr barokowy, do tego stopnia, że Corneille’owi jeden przyjaciel rodził, że jeśli chce poznać dobry teatr, niech się nauczy hiszpańskiego. Tak więc przez pierwszy wiek jest to nade wszystko książka śmieszna. Francuzi jeszcze na początku XIX wieku uważali, że druga fałszywa część Avellanedy jest lepsza od tych pisanych przez Cervantesa.
Ale w tym mniej więcej czasie Anglicy zawłaszczają sobie tę powieść i zaczynają czytać ją w inny sposób: Fielding, Sterne, a sama Charlotte Lennox pisze powieść pod tytułem „The Female Quixote – Kobiecy don Kichot”. I tak zaczyna się postrzegać Cervantesa już nie tylko jako autora humorystycznego, ale też pisarza ważnego i godnego naśladownictwa. W Londynie ukazuje się monumentalne wydanie po hiszpańsku i zamówiona zostaje do tego biografia autora u pewnego hiszpańskiego specjalisty. I ten nagle odkrywa, że o Cervantesie niczego nie wiadomo: ani kiedy się urodził, ani kiedy dokładnie umarł! Jego losy pozostają praktycznie nieznane, mówi nawet: Wiem, że trafił do algierskiej niewoli, ale nie wiem kiedy, ani na ile. To zdumiewające, mówimy o połowie wieku XVIII. Przychodzi wiek XIX i Heine, wraz z innymi niemieckimi romantykami, zaczyna opłakiwać scenę porażki don Kichota – to rzeczywiście poruszający moment. I od tego pokolenia zaczyna się czytać tę książkę jako – jak powiedział Dostojewski – najsmutniejszą ze wszystkich książek. Don Kichot staje się postacią mesjańską, idealistyczną.
Interesująca okazuje się też architektura tej książki, bo jest to powieść nowoczesna. Jej struktura też bierze się z humorystyczności. Cervantes zaczyna opowiadać na podstawie jakichś zapisków znalezionych w La Manczy i po krótkim czasie oświadcza, że mu się skończyły. I znów jest to czysto filmowy moment, nie wiem, czemu żaden reżyser tego nie wykorzystał: don Kichot walczy z Biskajczykiem i zastygają z mieczami w powietrzu, tu się rzecz urywa. Wtedy Cervantes pojawia się we własnej opowieści, kiedy to szuka w Toledo ewentualnej kontynuacji tej historii. I znajduje ją w arabskim rękopisie, na którego okładce jest ten sam obraz – walczących z mieczami w górze – tyle że tym razem narysowany. Wtedy na scenę wchodzi drugi narrator – arabski pisarz Cide Hamete Benengeli – a Cervantes, choć coś tam z łaciny i arabskiego znał, musi skorzystać z pomocy tłumacza, który za dwa garnce rodzynek i korzec pszenicy podejmuje się przekładu. Tym sposobem mamy papiery z La Manczy, Cide Hamete’a, tłumacza, a na końcu Cervantesa, który bierze przekład i nie przepisuje go wiernie, tylko od czasu do czasu sam też komentuje. A szczytem pomysłowości jest, kiedy na początku drugiej części don Kichot czyta tekst ze swoimi przygodami i wygłasza swoje uwagi: od tego momentu w drugiej części pojawia się krytyka literacka części pierwszej. I to nie tylko don Kichot czytał swoją historię, znają ją także niektóre spotkane po drodze postaci. Dlatego o ile w pierwszej części to błędny rycerz wyobraża sobie na swój sposób świat, to w drugiej dzieje się odwrotnie – inni dopasowują rzeczywistość do jego wyobrażeń, bo czytali pierwszą część. Ta niesamowita architektura „Don Kichota” uwodzi nas dziś swoją nowoczesnością.

TP: Panowie, trzeba mieć świadomość, że ten wywiad swoim rozmiarem znacząco wykracza poza ramy współczesnych mediów. Mam zatem na koniec prośbę: proszę o krótki blurb, takie okrągłe zdanko na okładkę: dlaczego warto czytać „Don Kichota”.

EPM: Hmm… Hm… No… Trudno to tak wytłumaczyć… Bo to jest bardzo zabawna książka, wciąż taką pozostaje, a zarazem to książka głęboko melancholijna, dająca nam argumenty, dlaczego warto żyć na tym świecie.

WCh: Ja nie umiem tak tego ująć. Można by pójść w patos, że życie jest ciężkie, a lektura może nam dać czasem trochę wytchnienia, albo coś takiego. Ale powiem tylko tyle, że siedziałem nad tłumaczeniem tej książki sześć lat, zacząłem nosić grubsze szkła i strasznie mnie bolą plecy, kiedy siadam do komputera, więc wydaje mi się, że jeżeli potrafiłem sześć lat spędzić nad czymś takim, to może warto sprawdzić, czy nie zwariowałem zupełnie: może rzeczywiście coś tam jest?

Autor: Tomasz Pindel

Źródło: Lubimy Czytać

3 komentarze:

  1. Sześć lat nad przekładem... Podziwiam. Ta książka mnie zaintrygowała. Z ilustracjami Siudmaka to będzie prawdziwe cacko i gratka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie osobiście najbardziej interesuje to, że można w niej znaleźć więcej niż się wydaje, że Don Kichot może nie być nudny, archaiczny i niezrozumiały. Próbowałem kilka razy przeczytać w całości, ale ... poddawałem się w końcu. Dla Paula Austera jest to np. najważniejsza książka jaką kiedykolwiek napisano. Bardzo chciałbym, co tam, muszę przeczytać to tłumaczenie :)

      Usuń
  2. Ja czytałem Don Kichota wieki temu. W ubiegłym roku, któryś z moich chłopców czytał tę książkę, jako lekturę w szkole i już prawie po nią sięgnąłem, ale ostatecznie... zrezygnowałem. Mam nadzieję, że któregoś zimowego popołudnia jednak po nią sięgnę. Zwłaszcza po tym wywiadzie.

    OdpowiedzUsuń