poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Krwawa ballada, którą napisali czytelnicy

Bohumil Hrabal

Panie Hrabal, niech mi pan wierzy, po przeczytaniu Pańskich książek nie mam już spokoju, wciąż mnie męczy i prześladuje niewymowne piękno, subtelność, dowcip, ból, mądrość, o Boże, niech to diabli. 

Ta świnia wybiera takie sytuacje, żeby pofolgować swojej seksualnej perwersji. Od czasu jak go przeczytałem, nie mam spokoju, ciągle chodzi mi to po głowie, aż strach pomyśleć, ile szkody narobi się tym wśród dorastającej młodzieży. 

Sądziłem, że jest Pan jednym z profesorów w sąsiedniej szkole budowlanej. Usiłowałem tylko odgadnąć, jaki przedmiot Pan wykłada. To, co u Pana najmilsze i najładniejsze — to te przenikliwe, niebieskie jak przetacznik oczy, których kolor nie wyblakł z wiekiem. Wie Pan, rozbłękitnił je taki mały kwiatuszek, tulący się wśród kamieni, co ma w błękicie płatków białe żyłki. 

Ty wstrętny chamie, ty sklerotyczny dziadygo o sztubackich ciągotach, ty obleśna świnio, twoje miejsce w kryminale, policja obyczajowa powinna się tobą zająć, nadajesz się za kratki albo do czubków.

Mam tu przed sobą wywiad z Panem, wszystkie Pańskie książki, zdjęcie z gazety z gigantyczną siecią zmarszczek na czole, po których powinny jeździć wszystkie pociągi pod ścisłym nadzorem aż do krainy wujków Pepinów, do krainy zrozumienia absolutnego. 

Wygląda Pan jak poczciwy ojciec rodziny, który z nudów dłubie w nosie, a mnie złość bierze, że to ma być reprezentant brneńskich rodaków. Dlatego prosto w oczy, kawę na ławę, piszę: że też Ci nie wstyd, ty stary, zachlany pijusie. 

Moja dusza zaiste napiła się źródlanej krystalicznej wody. Entuzjazmowałem się w czasie lektury. Już dawno nie było mi tak jasno w sercu. Bo widzi Pan, człowiek w gruncie rzeczy jest dobry, takie dziełko jak Pańskie „Bawidułki” wprawia w drżenie właśnie te najlepsze struny, z których utkany jest ów najdoskonalszy instrument muzyczny — dusza ludzka. 

Panie Hrabal, pierwszy raz w życiu pisze do autora. Wczoraj po przeczytaniu książki „Tato, tyś zbzikował” myślałem, że napiszę do Saroyana, ale gdzie go szukać. Pan jest bliżej... 

Wiecie, w jaki sposób zostać pisarzem? Jeśli nie wiecie, to poradzi Wam pan Hrabal: „...pojechałem do Jugosławii, nad morze, ach, jakaż tam była wichura, istne szaleństwo przyrody, które kiedy wedrze się mężczyźnie w rozporek, to mężczyzna zostaje pisarzem”. 

A poza tym, jeśli chodzi o Pańską metodę kompozycji, nie mogłem się nadziwić, z jaką beztroską porusza się Pan po cienkim lodzie. Brawo, czemu nie, jeszcze raz brawo! No, a wyraz Pańskiej fizjonomii ujawnił mi natychmiast, że bez reszty koresponduje ona z Pańską metodą kompozycji. 

To Twoja wina, że młodzież od 13 do 15 lat kurwi się w mieszkaniach swoich przebywających w pracy rodziców. Jaką za to poniesiesz odpowiedzialność? 

U nas w szkole na lekcjach czeskiego albo na pauzach często dyskutujemy o Pana książkach. Ile razy usłyszymy słowo albo wyrażenie, które przypomina jakąś historyjkę z Pana książek, od razu wszyscy zarykujemy się ze śmiechu. 

Ktoś stworzył wokół niego glorię, i teraz mówi się już tylko, jaki to świetny pisarz itp. A to jest łobuz, łajdak, może pedał albo impotent. Przecież te wszystkie jego tzw. ludowe powiedzonka nadają się do zaskarżenia w sądzie, ale właściwie to jest po pierwsze, obiekt dla badań neurologicznych, a po drugie, dla policji obyczajowej. 

Nie chcę robię porównań, ale jest Pan istotnie z rodu Vanczurów, z rodu Ladislava Klimy, z rodu Jarosława Haszka, z rodu Kubina. Ma Pan wspaniały słownik, pełen poezji, żadnej tam ckliwości czy przesłodzenia, wszystko krwiste i jurne. I jeszcze jedno: Był Pan podobno komiwojażerem. Ja też jeździłem kiedyś sprzedając grzebienie, żyletki, kamienie do zapalniczek, zimne ognie, lep na muchy i inną galanterię. 

Ty świnio nieparzona, którą wszyscy dzisiaj wynoszą pod niebiosa, kiedy przestaniesz zatruwać ludzkie dusze swoimi plugawymi perwersjami? Ile przechlałeś ze swoimi „krytykami” i recenzentami po różnych burdelach, że tak cię wychwalają? 

Jak Panu z pewnością wiadomo, w dniu 28 marca przypadają co roku oprócz „Dnia Nauczyciela” również Pańskie urodziny. Byłbym niezmiernie szczęśliwy, gdyby mi Pan napisał, czy w maju zechce Pan przyjechać do nas na spotkanie, jest tu moc ślicznych dziewcząt, a wszystkie Pana uwielbiają, jak również młoda nauczycielka czeskiego. 

Dość Hrabala! — oto hasło wszystkich porządnych ludzi. Nie wyobrażaj sobie, że twoja sława sięgnie pod niebiosa. Ty gówniarzu, ty świński ryju. Niech cię diabli wezmą! 

Właśnie teraz miliony haczyków wbiły mi się w rdzeń kostny. Złowiły szpik i ciągną go jak rybak wędkę. Co za piekielny ból. Ale kiedy pomacha ktoś do mnie ręką, tak jak Pan, to mimo tego bólu robi mi się lżej na myśl, że ktoś mi współczuje. I za to współczucie dla nieznajomych ludzi niech się Panu wszystko w życiu udaje. 

Żałuję, że nie mam czasu, żeby wieczorem móc z rozkoszą napluć w twoją zakazaną gębę, ty deprawatorze młodzieży. 

Panie Hrabal, przywrócił mi Pan dzisiaj tą swoją książeczką nastrój, w którego istnienie już dawno przestałem wierzyć, Pan zbudził mnie z mojej tępej rezygnacji, wlał Pan we mnie kroplę jakiejś oczyszczającej tynktury, jakiegoś eliksiru. 

Byłem parę razy w SPL, to znaczy w domu wariatów, naprawdę tam byłem, ale nie jako pacjent, lecz jako stomatolog. Pewnego razu jeden z pacjentów zostawił przez zapomnienie w poczekalni swój zeszyt z notatkami, a ponieważ nie wiedzieliśmy, do kogo ten zeszyt należy, zatrzymałem go sobie. Teraz, po przeczytaniu „Lekcji tańca” bardzo żałuję, że tego płodu literackiego nie przekazałem jakiemuś wydawnictwu. Jakąż niezmierną, stratę poniosła czeska, a może nawet światowa literatura, że ten zeszyt wyrzuciłem do kosza... 

Jest wiele rodzajów humoru, których ostra broń sięga do wnętrza ludzkiej duszy. Każda inaczej. Broń p. Hrabala dźwięczy srebrem, a z rany nią zadanej sączy się balsam. 

Kolejarze powinni cię zaskarżyć albo ukamienować, bo według ciebie, ty nędzny bydlaku, pracownicy kolei nie robili nic innego, tylko się gzili na kanapie pana zawiadowcy. 

Ja doceniam Pańskie pomysły, myśli, głębię i serdeczność, i talent narratorski, wszystko to sprawia, że Pańskie książki fascynują, jakby ktoś człowieka głaskał. 

Diabli mnie biorą, kiedy w kawiarni albo w tramwaju słyszę; „A co powiesz o Ferlinghettim?” „Aha, fajny”. To aha, fajny najwięcej mnie wścieka. Piszę do Pana dlatego, że Pan wcale nie jest aha, fajny. Pan to czysta prowokacja. Nie daje Pan człowiekowi spać, narzuca się Pan, musi się Pana ciągle czytać, zabiera to trochę czasu. 

Jak mamy patrzeć na to my, wychowawcy, a ponadto ojcowie dorastających dzieci, będących właśnie w tym najtrudniejszym wieku, w okresie dojrzewania? Jak mam na przykład wyjaśnić swojemu szesnastoletniemu synowi, co to jest „cipeczka?” 

Niech Pan zostanie bokserem, zapaśnikiem, niech Pan celuje dokładnie w moją brodę, w solar plexus, a ja przyrzekłem Panu w zamian, że będę trenować, chciałbym wytrwać z Panem na ringu aż do końca, na techniczne KO niech Pan nie liczy, przy dziewięciu zawsze się podniosę i będę się bić dalej, mój przeciwniku, mój drogi przeciwniku. 

Sądząc z niektórych recenzji i krytyk ta świnia, Hrabal, jest kontynuatorem Nerudy i innych naszych klasyków!!! Zgroza!!! On nie jest godzien nawet stanąć koło Nerudy. Haszek w całym swoim „Szwejku” na kilkuset stronach nie zmieścił tylu świństw co ten zboczony seksualnie typ. 

Jeśli my, Czesi, mamy jakąś szczególnie sympatyczną cechę, która sprawia, że jesteśmy wyjątkowi, stuprocentowo i niepowtarzalnie czescy, panie Hrabal, to właśnie cecha Pańskich bohaterów „Bawidułków”, ta umiejętność najbardziej ludzkiego zagadania człowieka na śmierć, wplecenia siebie i innych w przędziwo osobliwych, pięknych słów i wydarzeń. 

P.S. Starożytni Hindusi zamieścili w swoich „Mądrościach” dobre zdanie: „Tat twan asi!” Co znaczy: „Ty jesteś ty!” A zatem ten portret jest nie tylko moim portretem, ale również podobizną każdego z moich czytelników, każdego człowieka w ogóle. Lao-Tsi w książce „Tao-Tek-King” 500 lat przed narodzeniem Chrystusa napisał: „Znać swoje białe i podtrzymywać swoje czarne — oto jest wzór niebios. Znać swoją sławę, i podtrzymywać swoją hańbę — taki człowiek jest niebiańską doliną”. Pewien król perski, którego nadworny poeta w swoim wierszowanym peanie porównywał do słońca — otóż ów perski król usłyszawszy ten poemat, powiedział: „Mój lasanoforos temu przeczy”. A „lasanoforos” znaczy po persku: nocnik. Tak więc starożytni dobrze wiedzieli, że portret człowieka jest dialektycznie złożony z wymierzanych przeciw niemu paszkwilów i z jego sławy. My w XX wieku zmierzamy do tego, aby u siebie widzieć tylko tytuł do sławy, a u innych tylko do hańby. I to jest początek zamętu. Ta konfrontacja nie pragnie być niczym więcej, jak jedynie pochwałą mądrości starożytnych i krytyką głupoty współczsnych, o ile nie będą również mądrzy i nie będą powracać do dialektycznego portretu człowieka, jako do kryterium wszystkich zjawisk. 

Przełożyła Emilia Witwicka

Bohumil Hrabal "Aferzyści i inne opowiadania".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz