środa, 28 stycznia 2015

Chcecie wiedzieć kto cisnął do kosza Prousta, Flauberta i wielu innych?

„Być może jestem tępy, ale po prostu nie potrafię pogodzić się z tym, że jakiś facet może zużyć trzydzieści stron na opis tego, jak przewraca się w łóżku z boku na boku, zanim uda mu się zasnąć.” Z tą motywacją pewien recenzent wydawcy Ollendorfa odrzucił W poszukiwaniu straconego czasu Prousta. Tego jakże surowego sądu nie mogło zabraknąć w zabawnym zbiorku recenzji wewnętrznych i listów zawiadamiających o odrzuceniu, opublikowanym przez Andre Bernarda w Pushcart Press pod tytułem Rotten Rejections. W zbiorze podano autora, tytuł i datę, ale opuszczono nazwę wydawcy, który odrzucił rękopis. Jednak na początku książki podano spis zainteresowanych wydawców i można tam znaleźć wszystkich, od Faber & Faber do Doubleday, od „New Yorkera” do „Revue de Paris”.

W 1851 roku odrzucono w Anglii Moby Dicka z następującym uzasadnieniem: „Nie sądzimy, by ta pozycja znalazła uznanie na rynku literatury dziecięcej. Jest rozwlekła, styl przestarzały i wydaje się, że nie zasługuje na rozgłos, jakim się ponoć cieszy”. Flaubertowi odrzucono w 1856 roku Panią Bovary: „Szanowny Panie, zagrzebał pan swoją powieść pod stertą szczegółów, które są dobrze zarysowane, lecz całkowicie zbędne”. Emily Dickinson odrzucono pierwszy zbiór wierszy w 1862 roku: „Kontrowersyjne. Wszystkie rymy błędne”.


A oto kilka przykładów z naszego stulecia. Colette Klaudyna w szkole, 1900 r.: „Nie sprzedano by nawet dziesięciu egzemplarzy”. Henry James, Święte źródło, 1901 r.: „Stanowczo działa na nerwy... Nie do czytania”. Max Beerbhom, Zuleika Dobson, 1911 r.: „Nie sądzimy, by warto było się tym interesować. Autor ma więcej poważania dla siebie niż mają go dla niego inni i w swojej pracy literackiej nigdy nie osiągnął poziomu godnego uwagi”. Ezra Pound, Portrait d’une femme, 1912 r.: „W pierwszej linijce za dużo głoski r”. James Joyce, Portret artysty z czasów młodości, 1916 r.: „W zakończeniu książki wszystko się rozsypuje. Zarówno samo dzieło, jak zawarte w nim myśli rozpryskują się na mokre kawałeczki niby zamokły proch strzelniczy”. Francis Scott Fitzgerald, Po tej 65 stronie raju, 1920 r.: „Opowieści brak zakończenia. Ani charakter, ani dzieje bohatera nie osiągnęły chyba punktu usprawiedliwiającego finał”. Faulkner, Azyl, 1931 r.: „Mój Boże. Mój Boże, nie możemy tego opublikować. Wszyscy skończylibyśmy w więzieniu”. George Orwell, Folwark zwierzęcy, 1945 r.: „W USA nie ma mowy o tym, żeby poszła historia o zwierzętach”. O Molloy Becketta, 1951 r.: „Nie ma sensu myśleć o publikacji: zły smak czytelników amerykańskich jest nie do pogodzenia ze złym gustem awangardy francuskiej”. Dziennik Anny Frank, 1952 r.: „Ta dziewczyna nie jest obdarzona, jak się zdaje, zbytnią spostrzegawczością ani nie wie, jak podnieść tę książkę ponad poziom zwykłej ciekawostki”. William Golding, Władca much, 1954 r.: „Nie sądzimy, by udało się Panu w pełni rozwinąć myśl, która mogłaby okazać się obiecująca”. Nabokov, Lolita, 1955 r.: „Należałoby opowiedzieć to psychoanalitykowi, co zresztą zostało zapewne zrobione, by przerobić rzecz na powieść, w której jest parę pięknie napisanych fragmentów, ale która jest nadmiernie odrażająca, nawet dla najbardziej oświeconego z freudystów... Zalecałbym pogrzebanie jej na tysiąclecie”. Malcom Lowry, Pod wulkanem, 1947 r.: „Światło rzucane wstecz na życie bohaterów, podobnie jak myśli przeszłe i teraźniejsze są nudne i mało przekonywające... Książka jest za długa jak na to, co autor ma do powiedzenia”. Joseph Heller, Paragraf 22, 1961 r.: „Nie mogę zrozumieć, co ten człowiek chce osiągnąć. Chodzi tu o grupę amerykańskich żołnierzy we Włoszech, którzy śpią jedni z żonami drugich, a także z paroma włoskimi prostytutkami, ale nie wydaje się to zbyt interesujące. Autor chciałby być zabawny, może jest to satyra, ale nie rozbawi nikogo i na żadnym poziomie intelektualnym. Ma dwa pomysły, oba złe, i bez ustanku do nich wraca... Nudy na pudy”.

Przejdźmy do literatury popularnej. H.G. Wells, Wehikuł czasu, 1895 r.: „Mało interesujące dla czytelnika pospolitego i za płytkie dla wykształconego”. Wojna światów tego samego autora została odrzucona w 1898 r.: „Nie kończący się koszmar. Nic z tego nie będzie. Błagam, nie czytajcie tej okropnej książki”. Ziemia błogosławiona Pearl Buck, 1931 r.: „Przykro mi, ale publiczność amerykańska nie interesuje się w najmniejszym stopniu Chinami”. The Ipcress File Lena Deightona, 1963 r.: „Nie tylko grzęźnie w połowie drogi, ale ma skłonność do tracenia czasu na sprawy drugorzędne. Zdaje się, że nie ma najmniejszego wyobrażenia o tempie narracji, smakuje słowa, subtelności stylistyczne, aż robi się człowiekowi niedobrze”. Le Carre Ze śmiertelnego zimna, 1963 r.: „Dajmy mu zaświadczenie. Le Carre nie ma przyszłości”.

Umberto Eco "Drugie zapiski na pudełku od zapałek (1991-1993). Tom II", przeklad Adam Szymanowski, 1994.

6 komentarzy:

  1. Z czego się śmiejecie? z samych siebie się śmiejecie :-) kiedy przeglądam "literackie" blogi mam wrażenie, że większośc ich autorów spokojnie mogłaby zastąpic tych recenzentów :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, napisanie książki to "nie w kij dmuchał" i warto o tym pamiętać pisząc recenzję. Na szczęście negatywna recenzja na blogu o niczym nie świadczy i nie ma wpływu na proces wydawniczy, jeszcze...:) Z nawet najwiekszego gniota mozna zawsze coś wycisnąć, jakieś pozytywne wnioski, choćby to jak nie powinno się pisać:) A autorzy recenzji też mają swoje wzloty i upadki literackie...

      Usuń
    2. Niedokładnie to miałem na myśli :-) bardziej chodziło mi o to, że stosunek do utworów, które okazały się klasyką, jaki prezentowany był w recenzjach przywołanych przez Eco wcale nie jest tak odległy od tego co można dzisiaj znaleźć w "sieci" :-)
      Górą są dzisiaj "czytadła", o których po miesiącu nikt nie pamięta a klasyka w "sieci" okazuje się albo nudna albo całkiem nieznana.

      Usuń
    3. Zgadzam się w całej rozciągłości:) Trudna to rzecz i wielka sztuka pisać o klasyce tak, aby zainteresować wielu i aby nie było to nudne. Jest kilku blogerów, którzy to czynią i robią to świetnie. Ale to kropla w morzu. Czytelnicy chcą czytać recenzowane nowości, blogerzy współpracujący z wydawcami chcą pisać recenzje z nowości, wydawcy chcą recenzji swoich nowości, pisarze chcą recenzowanych nowości:)Smutne.

      Usuń
  2. Uśmiałam; niektóre "rotten objections" są naprawdę ujmujące w swoim prostym i bezpośrednim stylu ... boje się pomyśleć ile jeszcze dobrych książek odrzucono, i które nigdy nie zobaczą światła dziennego. A swoją drogą ciekawe jak rekomendowano niektóre książki gnioty i dlaczego zdecydowano się je wydać.

    PS. Ja odrzucam "Moby Dicka" zdecydowanie, dla mnie okrucieństwo nie do przyjęcia nawołujące do złych praktyk - nigdy nie wybaczę tego autorowi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie podobnie śmiesznymi stwierdzeniami rekomendowano do druku literackie gnioty. Wynika z tego jedna nauczka dla debiutantów, nie poddawać się, wierzyć w siebie i swoje dzieło. Alleluja i do przodu!

      PS. No tak, wielorybnicy z Nuntacket. Tyle, że o ile pamiętam (może się mylę)to wieloryb na końcu jednak wygrywa, z całej załogi przeżył tylko Izmael. Tyle, że zawsze można powiedzieć: macie za swoje, sami szukaliście guza:) A ja Moby Dicka lubię za jego symbolizm, alegorię.

      Usuń