niedziela, 8 stycznia 2017

Dzień z życia pisarza: Terry Pratchett (2)

SOBOTY

Britain in a Day (Terry Pratchett opisuje swoją typową sobotę), „Radio Times”, 12 listopada 2011

Budzę się. To ważne. Jest sobota, dla wielu ludzi tradycyjny dzień odpoczynku. Dla mnie jednak są tylko dwa rodzaje dni: takie, kiedy jest na miejscu Rob Wilkins, mój asystent, i takie, kiedy go nie ma.
Ogólnie biorąc, piszę codziennie, uwzględniając tylko zobowiązania rodzinne; dzisiaj piszę pierwszy szkic nowej książki, co jest przyjemne, więc leżę w łóżku i cieszę się stukaniem czajnika, gotów na pierwszą herbatę dnia. Potem idę do łazienki, biorę prysznic, przycinam wąs i sortuję poranne tabletki, głównie na ciśnienie, w tej chwili już całkiem pod kontrolą. Z pozostałych trzech jedna zwalcza okazjonalne ataki lumbago, a dwie pozostałe stają między mną i nieubłaganym postępem alzheimera.


A że jestem mężczyzną po sześćdziesiątce, o tej porze dnia część mojej przestrzeni mentalnej kieruje strugi jadu ku firmom farmaceutycznym, które hermetycznie pakują swoje towary w plastikowe i metalowe laminaty, tak że wydobycie leku wymaga siły ciężarowca i siatki bezpieczeństwa, zamiast niedużych pudełek, które dałoby się otworzyć bez nożyczek.
Omawiam plany dnia z Lyn, moją żoną, a potem atakuję „Timesa”, kończąc przy tym talerz oczyszczających jelita muesli, które – jak mnie zapewniają – muszą mi na coś pomagać. Następnie wychodzę, by nakarmić kury i inne stworzenia w ten przepiękny jesienny dzień.
Poza ogrodem warzywnym, który jest nietykalny, nasze tereny są otwarte dla zwierzyny. To oznacza, że wszędzie mamy jeże, a w stodole sowy płomykówki. Wszystko jest dość niechlujne, ale w taki wspaniały dzień człowiek musi się cieszyć, że się urodził, i nawet mu specjalnie nie przeszkadza, że inni urodzili się także.
Następnie, jak by powiedział P.G. Wodehouse, przychodzi „Ho! Do kaplicy!”, co jest pompatyczną nazwą dla przybudówki łączącej moją pracownię i bibliotekę, gdzie zostaną odpalone komputery i nastąpi proces pisania.
Dziwne, lecz soboty i niedziele to dobre dni dla takiego pisarza jak ja; dni robocze często znaczy dźwięk telefonu i łatwo zapomnieć, że człowiek powinien pracować nad książką. Wprawdzie moja ostatnia powieść, Niuch, jest już wydana i dostępna publicznie, jednak wciąż wymagane są działania promocyjne, w których muszę brać udział, zanurzony w tym dziwacznym poporodowym świecie, do jakiego zsuwa się autor, kiedy porwą mu najmłodsze dziecko.
Lekiem na ten stan jest zaczęcie pisania czegoś innego. Jednak dla dobra mojego zdrowia i mojego wzroku co pewien czas wciągam na siebie coś ciepłego i wychodzę rąbać drwa. To czynność dająca wiele satysfakcji. Robię też przerwę na niewielką porcję curry w porze lunchu.
Popołudniowy spacer jest mocno nieprzewidywalny, ponieważ tutaj, na wsi, człowiek musi spotkać ludzi, których zna, a etykieta wiejskiego życia mówi, że powinien się zatrzymać i pogawędzić. Potem trzeba nakarmić kury po raz drugi, można też popracować chwilę w ogrodzie, jeśli światło pozwoli, i następuje powrót do kaplicy, żeby przeczytać e-maile (i zignorować je – przecież to sobota!).
W końcu wracam do domu na resztę wieczoru. Mamy wielką kolekcję starych DVD, więc jeśli nie wychodzimy nigdzie ani nie mamy innych planów, wybieramy film, którego od jakiegoś czasu nie oglądaliśmy.
Regułą absolutną jednak jest, że musimy obejrzeć wiadomości o dziesiątej. Byłem kiedyś dziennikarzem i ta choroba nigdy człowieka nie opuszcza.
Ostatni punkt planu dnia to kuchnia pełna kotów głośno domagających się jedzenia – i na górę. Prysznic i łóżko, takie z baldachimem, dostatecznie wielkie, żebyśmy oboje mogli się wyciągnąć. Cudownie. To był spokojny dzień, dający czas, by pomyśleć i docenić życie. Nie zdarzyło się nic specjalnego i czasami to naprawdę dobrze. Cieszę się, że są takie dni jak ten.

Terry Pratchett "Kiksy klawiatury. Eseje i nie tylko" /A Slip of the Keyboard/, przełożył Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.


6 komentarzy:

  1. Właśnie zamówiłam dwa dni temu "Kiksy klawiatury" :) Rzeczywistość wokół stała się nie do wytrzymania i wtedy człowieka ratuje tylko i wyłącznie Pratchett oraz Świat Dysku.
    Co za przypadek, że wpisuję komentarz pod drugim Twoim wpisem? :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie :) Na świecie panuje paranoja i obłęd, dlatego uciekam w inne, lepsze światy.
    To chyba nie przypadek, myślę, że nie nic nie dzieje się przypadkiem:)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro to nie przypadek, to ciekawa jestem ścieżek, którymi los nas prowadzi.

      Usuń
    2. Gdzieś to wszystko jest już zapisane, nawet koniec i początek wszechświata :), a kieruje tym coś co nazywane jest przez ludzi różnie, i ma to niesamowicie wysoką inteligencję :))

      Usuń
  3. "...w taki wspaniały dzień człowiek musi się cieszyć, że się urodził, i nawet mu specjalnie nie przeszkadza, że inni urodzili się także". To jest wspaniałe! I co, i znowu wyślę chłopakowi linka do Twojego bloga, bo oboje lubimy Prachetta, a Ty zawsze wynajdziesz jakiś uroczy cytat :)

    OdpowiedzUsuń