wtorek, 2 września 2014

Siedem powodów, żeby nie pisać powieści (i jeden, żeby to robić) wg Javiera Maríasa



„Jest zbyt wiele powieści i zbyt wiele osób je pisze” – twierdzi jeden z najpopularniejszych hiszpańskich pisarzy, Javier Marías. 

1. Jest zbyt wiele powieści i zbyt wiele osób je pisze. Nie tylko te napisane nadal istnieją i domagają się, aby je przeczytać, ale i tysiące całkowicie nowych powieści nadal pojawia się w katalogach wydawców i w księgarniach na całym świecie; są także tysiące tych odrzuconych przez wydawców, które nigdy nie docierają do księgarń, ale jednak istnieją. Pisanie to popularna czynność, taka, która – w teorii – jest w zasięgu każdego, kto nauczył się pisać w szkole, i do której żadne wyższe wykształcenie i specjalne przeszkolenie nie jest potrzebne.

2. I właśnie dlatego, że każdy, bez względu na profesję, może napisać powieść, jest to czynność, która się niczym nie wyróżnia i której brakuje tajemniczości. Zajmują się tym poeci, filozofowie i dramaturdzy; robią to też socjologowie, językoznawcy, wydawcy i dziennikarze; politycy i piosenkarze, prezenterzy telewizyjni i trenerzy piłkarscy; inżynierowie, nauczyciele, urzędnicy państwowi i aktorzy filmowi; krytycy, arystokraci, księża i gospodynie domowe; psychiatrzy, profesorzy uniwersyteccy, żołnierze i pasterze kóz. Wydaje się jednak, że pomimo tego, iż pisanie niczym się nie wyróżnia i brakuje mu tajemniczości, nadal jest coś dziwnie pociągającego w powieści – może po prostu jest pożądaną ozdobą? Ale co jest takiego pociągającego w czymś, co jest w zasięgu każdej profesji, bez względu na wcześniejsze szkolenie, prestiż czy zdobytą władzę? Co takiego jest w tej powieści?

3. Pisanie powieści na pewno nie uczyni cię bogatym: w rzeczywistości tylko jedna na sto opublikowanych powieści – i jest to optymistyczna proporcja – zarabia przyzwoitą ilość pieniędzy. To mało prawdopodobne, aby zarobione pieniądze zmieniły życie pisarza, a już z pewnością nie wystarczą, aby przejść na emeryturę. Co więcej, napisanie średniej długości powieści, którą jacyś ludzie zechcą może potem przeczytać, zajmuje miesiące lub nawet lata pracy. Inwestowanie całego tego czasu w przedsięwzięcie, które ma tylko jeden procent szans na zarobek, jest absurdalne, szczególnie pamiętając o tym, że w tych czasach nikt – nawet arystokraci i gospodynie domowe – nie ma wolnego czasu do poświęcenia. Markiz de Sade i Jane Austen mieli, ale ich współczesne odpowiedniki nie mają; co gorsza, nawet gospodynie domowe i arystokraci, którzy nie piszą, ale czytają, nie mają wystarczająco dużo czasu, aby czytać, co ich piszący koledzy napiszą.

4. Powieść nie gwarantuje sławy, ewentualnie niewielką sławę, którą można by osiągnąć dużo szybszymi i mniej pracochłonnymi metodami. Jak każdy wie, prawdziwa sława pochodzi z telewizji, gdzie powieściopisarze są coraz rzadszym widokiem, chyba że autor pojawi się tam nie z powodu zainteresowania lub doskonałości jego powieści, ale w roli głupca lub klauna, razem z innymi klaunami z różnych dziedzin, artystycznych bądź nie. Powieści napisane przez naprawdę sławnego powieściopisarza, który stał się gwiazdą telewizji, stanowią jedynie żmudny i szybko zapominany pretekst do jego popularności, która mniej będzie zależała od jakości jego przyszłych dzieł, o które i tak nikt nie dba, a dużo bardziej od jego umiejętności podpierania się laską, ubierania stylowych szalików, hawajskich koszul lub ohydnych kamizelek i wyjaśnień, jak komunikuje się ze swoim nieszablonowym Bogiem lub jak bezstresowo i prawdziwie można żyć pośród Maurów.

5. Powieść nie zapewni nieśmiertelności w dużej mierze dlatego, że nieśmiertelność praktycznie już nie istnieje. Tak samo oczywiście jest z potomnością, jeśli ktoś rozumie przez to potomność każdej jednostki: wszyscy zostają zapomniani, jeśli tylko są martwi od kilku miesięcy. Każdy powieściopisarz, który wierzy, że jest inaczej, żyje przeszłością i jest albo bardzo zarozumiały, albo bardzo naiwny. Biorąc pod uwagę, że powieści żyją przez najwyżej sezon, nie tylko dlatego, że czytelnicy i krytycy zapominają o nich, ale dlatego, że po zaledwie kilku krótkich miesiącach od powstania są zdejmowane z półek księgarskich (zawsze przyjmując, że nadal są księgarnie), absurdem jest wyobrażanie sobie, że nasze dzieła nigdy nie zginą. Jak to możliwe, żeby były nieprzemijające, skoro większość z nich znika, jeszcze zanim powstanie, albo pojawiają się z przewidywaną długością życia równą owadowi? Nie można dłużej liczyć na osiągnięcie nieprzemijającej sławy.

6. Pisanie powieści nie schlebia ego, nawet chwilowo. W przeciwieństwie do reżyserów i malarzy lub muzyków, którzy mogą zobaczyć reakcję publiczności na swoje dzieła lub nawet usłyszeć ich aplauz, powieściopisarz nigdy nie widzi czytelników czytających jego książkę i nigdy nie jest świadkiem ich aprobaty, ekscytacji lub przyjemności. Jeśli ma dość szczęścia i sprzeda dużo egzemplarzy, może będzie mógł pocieszyć się liczbą, która, nawet jeśli jest duża, pozostaje tylko bezosobową, abstrakcyjną liczbą. Powieściopisarz powinien być także świadomy, że podziela pocieszające liczby dotyczące sprzedaży z: kucharzami telewizyjnymi oraz ich książkami z przepisami, plotkarskimi biografami trzpiotowatych gwiazd, futorologami w łańcuchach, koralikach a nawet pelerynach lub szatach, toksycznymi córkami aktorek, faszystowskimi felietonistami, którzy widzą faszyzm wszędzie oprócz siebie, nadętymi głupkami dającymi lekcje manier oraz z innymi równie wybitnymi pisarzami.

7. Wymienię tu wszystkie nudne, zwyczajne powody, takie jak izolacja, w której powieściopisarz pracuje, jego cierpienie, kiedy walczy ze słowami, a przede wszystkim ze składnią, jego lęk przed pustą stroną, jego nieprzyjemna relacja z głównymi prawdami, które zdecydowały się mu ujawnić, jego wieczna walka z siłami, które istnieją, jego niejednoznaczne relacje z rzeczywistością, które mogą doprowadzić do pomieszania u niego prawdy z kłamstwem, jego tytaniczne zmagania ze swoimi własnymi bohaterami, którzy czasami zaczynają żyć własnym życiem i mogą nawet oddalić się od niego (chociaż pisarz musiałby być trochę tchórzem, jeśliby tak się stało), ogromna ilość alkoholu, jaką spożywa, wyjątkowe i zasadniczo nienormalne życie, które musi wieść jako artysta i inne takie drobiazgi, które zwodziły niewinne lub głupiutkie dusze zbyt długo, prowadząc je do wiary, że jest wielka doza namiętności i męczarni, i romantyzmu w raczej skromnej i przyjemnej sztuce wymyślania i opowiadania historii.

To sprowadza mnie do jednego powodu, który dostrzegam, aby pisać powieści. Może to się wydawać niewiele w porównaniu z powyższą siódemką i bez wątpienia zaprzecza jednemu lub drugiemu z nich.

Pierwszy i ostatni: Pisanie powieści pozwala pisarzowi spędzać wiele czasu w fikcyjnym świecie, który jest w rzeczywistości jedynym lub przynajmniej najbardziej znośnym miejscem, w którym można być. Oznacza to, że może żyć w krainie tego, co mogło być i nigdy nie było, i w świecie, który nadal jest możliwy, w którym coś może się stać, coś, co się jeszcze nie wydarzyło albo o czym każdy wie, że nie wydarzy się nigdy. Tzw. realistyczny powieściopisarz, który w trakcie pisania pozostaje twardo w prawdziwym świecie, pomylił swoją rolę z historykiem, dziennikarzem lub dokumentalistą. Prawdziwy powieściopisarz nie pokazuje rzeczywistości, ale nierzeczywistość, jeśli uznamy że nie chodzi tu o mało prawdopodobną lub fantastyczną, ale po prostu o to, co mogło się wydarzyć lub nie, sprzeczne z faktami, zdarzeniami i incydentami, sprzeczne z tym”co dzieje się teraz”. Wcześniej napisałem, że fikcja jest najbardziej znośnym ze światów, ponieważ oferuje ucieczkę i pocieszenie dla tych, którzy z niej skorzystają. Oferuje również coś innego: poza zapewnieniem nam fikcyjnej teraźniejszości, daje także potencjalną przyszłą rzeczywistość. I chociaż nie ma to nic wspólnego z osobistą nieśmiertelnością, oznacza dla każdego powieściopisarza możliwość – znikomą, ale nadal możliwość – że to, co pisze, zarówno kształtuje, jak i może nawet stać się przyszłością, której on nigdy nie zobaczy.


Tłumaczenie i opracowanie: Estera Rdzak, Artur Maszota

Źródło: The Threepenny Review

7 komentarzy:

  1. Najbardziej mnie jednak przekonuje ostatni powód, który unieważnia i łagodzi wcześniejsze. My, zwykli czytelnicy - z tego samego zresztą powodu sięgamy po książki...Chcemy przebywać w fikcyjnym świecie, który jest bardziej znośny...;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie to ujęłaś :) Bardziej znośny lub też bardziej interesujący, barwniejszy, mniej nudny. Wybierając książkę, wybieramy odpowiadający nam świat, w którym najlepiej się czujemy.

      Usuń
  2. Ależ tak! Najbardziej kocham te książki, które kreują świat, w którym czuję się dobrze, który podoba mi się i lubię do niego wracać. Razem z Javierem Maríasem uzmysłowiliście mi, dlaczego niektóre książki czytam kilka razy, a inne tylko raz i to wystarczy. Niekiedy dziwiłam się tym moim wyborom, bo nijak nie mogłam doszukać się wybitnej głębi w tej czy innej powieści. A to nie o głębię wcale chodzi, ale o kolor okularów, jakie nosi jej autor :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie o to chodzi, tak mi się wydaje. Czytam nieraz wielkie dzieła, genialne lub zwykłe bestsellery, które sprzedały się w milionach egzemplarzy. I co? Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca. Sądzę, że często musimy trafić na odpowiedni moment, kiedy w nas otwierają się drzwi do świata danej książki, czasami decydują warunki "zewnętrzne". Niestety zdarza się, że wracam do jakiejś ulubionej książki, ponieważ chcę wrócić do momentu jakim byłem kiedyś, kiedy ją pierwszy raz czytałem i jest to już niemożliwe. Tym bardziej cenię te książki, które przetrwały próbę czasu. Nie byłbym też sobą, gdybym nie wspomniał czegoś o Nabokovie. Otóż uważał on, że prawdziwy czytelnik danej książki zaczyna się dopiero od drugiego jej czytania :)

      Usuń
    2. Mam jeszcze tak, że nie tylko jestem już inną osobą, niż wtedy, kiedy czytałam daną książkę po raz pierwszy, ale w głowie mam to, co dzięki tej lekturze ulęgło się w mojej wyobraźni. W rzeczywistości, w książce tego nie ma. Powrót po latach do niektórych lektur może być bardzo bolesny. Gdzież te cudne postaci, szalone sceny, emocje? Nie ma i nie było. Ja byłam młodym czytelnikiem, niedoświadczonym, za to puszczającym wodze fantazji bez skrępowania :) W pamięci pozostało dzieło wspanialsze, niż jest ono naprawdę.
      Niekiedy mocno zastanawiam się czy czytać niektóre książki po raz drugi :)

      Oczywiście są i takie dzieła, których prawdziwy smak doceniam dopiero po latach. Z tego samego powodu, dla którego zachwyciłam się innymi - obecnie mam inne doświadczenia i szukam innych wartości.

      A także musi przyjść ów "odpowiedni moment" na lekturę tej, a nie innej książki. Metafora z drzwiami bardzo mi się podoba :) Czuję ją, trafia w mój sposób myślenia.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Kolejne - niby oczywiste - a jednak wciąż poruszające spostrzeżenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten tekst bardzo mi się podobał ;)

    OdpowiedzUsuń