czwartek, 29 listopada 2012

Zarodek powieści

Od trzech lat noszę w sobie opasłą powieść. Jej akcja dzieje się w Sewennach, gdzie w życiu nie byłem. Mam już pierwsze zdanie: "Nocami przy pełni księżyca Amelia Rocheblave, zupełnie naga, wydając obłąkańcze okrzyki, powalała drzewa mocnymi uderzeniami topora". Historia opowiada o dwóch siostrach, każda z nich uosobią przeznaczenie tej drugiej. Jest jeszcze znachor, który zajmuje się wywoływaniem wypadków drogowych. Już wyjaśniam, jak to robi. Otóż walcząc z autostradą, która powstała wbrew woli mieszkańców okolicznych terenów, znachor kłuł mapę szpilkami. Zniechęcony nieskutecznością magicznych praktyk, prosty ten człowiek przyjmuje inną metodę; na przejeżdżające samochody zaczyna spuszczać granitowe bloki. Obrabowuje kierowców, a forsę przepuszcza z dwiema siostruniami, z którymi zresztą miewa stosunki płciowe. Co wam będę opowiadał: po prostu piękna powieść. Gruba powieść. Tylko ją napisać. Ale właśnie tutaj zaczynają się schody. Tracę ochotę. Nie mam czasu. Napisanie powieści takiej jak ta, którą noszę pod sercem, to skromnie licząc dwa lata pracy. Dwa lata, i to bez opieprzania się. Brak mi potrzebnego do tego zapału. Jestem już za stary na takie numery. Tak naprawdę wcale mnie nie obchodzi ani Amelia, ani ten głupkowaty znachor. Staram się, jak mogę, ale jakoś nie potrafię zidentyfikować się z postaciami swojej powieści. A same Sewenny wychodzą mi już uszami. Nic nie mam do mieszkańców Sewenn, uważam, że są nawet sympatyczni. No, ale czy muszę pisać o każdym, kto jest sympatyczny? Ta powieść pożera moje życie. Kiedy piszę opowiadanie, artykuł, kiedy wysiaduję kolejny rysunek czy też pracuję nad scenariuszem, jestem wprost chory z poczucia winy. Zjawia mi się Amelia Rocheblave, blada w blasku księżyca, wlepia we mnie te swoje wielkie oczy kretynki i bełkocze: "Dlaczego mnie opuściłeś? Już mnie nie kochasz? Co się teraz ze mną stanie? Czy nigdy już nie zaistnieję?" Wydaję żałosny jęk i szybko zaczynam nucić "Indiańskie lato" - najbardziej czepliwy i oklepany kawałek, jaki znam - żeby przegnać z mego umysłu tę Amelię. Tak się szczęśliwie złożyło, ze pewien przyjaciel, któremu zwierzyłem się ze swoich męczarni, polecił mi ŚPLC: Świadome Przerwanie Literackiej Ciąży. Dał mi dobry i pewny adres. Umówiłem wizytę. Cały zabieg trwał zaledwie dwadzieścia sześć minut. Usunięto zarodek powieści. Wcale mnie to nie bolało. Teraz czuję się tak dobrze, że mogę już nawet o tym rozmawiać.

Roland Topor "Dziennik paniczny".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz