czwartek, 29 listopada 2012

Linie rąk


Z listu rzuconego na stół wypływa linia, która biegnie po sosnowej desce i schodzi po nodze stołu. Wystarczy popatrzeć, by odkryć, że w dalszym ciągu idzie po parkiecie, wspina się na ścianę, na reprodukcję obrazu Bouchera, obrysowując linię pleców kobiety spoczywającej na kanapie, wreszcie przez sufit wychodzi na dach i po piorunochronie schodzi na ulicę. Tutaj trudno ją śledzić, bo jest duży ruch, ale skupiwszy się zobaczymy, że po kole wchodzi do autobusu, stojącego na rogu, który teraz jedzie do portu. Tam schodzi po nylonowej pończosze pasażerki o najjaśniejszych włosach, wkracza na wrogie terytoria celne, pełza, czołga się i zygzakuje aż do głównego nabrzeża, gdzie (ale to trudno dojrzeć, tylko szczury idą za nią, żeby dostać się na pokład) wsiada na statek, którego turbiny już dźwięczą, biegnie po deskach pokładu pierwszej klasy, z trudem omija główny luk i w kabinie, gdzie smutny pan popija koniak i słucha syreny zapowiadającej odjazd, idzie w górę po szwie jego spodni, po kamizelce, po czym ześlizguje się do łokcia i ostatnim wysiłkiem chroni się w prawej dłoni, która w tym samym momencie zaciska się na kolbie rewolweru.

Julio Cortazar "Opowieści o kronopiach i famach", przełożyła Zofia Chądzyńska, Muza, Warszawa 1999, s. 96.

1 komentarz: