[...] Janos strzyże się w śródmieściu. Opowiada, że jego gęste fale obcinał łysy fryzjer, Portorykańczyk, i ta sytuacja krępowała go, ponieważ „łysy nie może obcinać innym włosów bez uczucia zazdrości". Czułem czasem coś podobnego, czytając krytyki literackie.
Pięćdziesiąte siódme urodziny. Lektury: święty Paweł, List
do Kolosan, Kropla balsamu Aranya, Życie człowieka Vorosmartyego. Podczas spaceru uczucie paniki, że c o ś się kończy. To
tylko chwila, ale rozum nie potrafi uporać się z tym.
Złość Kierkegaarda, z jaką zwraca się przeciw „chodzącym do kościoła", którzy „zdradzili chrześcijaństwo, jeśli sądzą, że już są chrześcijanami, jeśli w niedziele idą do kościoła", jest naiwna. Boga można odnaleźć wszędzie, nawet w kościele. Chrześcijanin, który w niedzielę, choćby tylko dla zachowania formy, idzie do kościoła, jest nie mniej religijny niż ten, który sądzi, że ma rację, gdy demonstracyjnie zostaje w domu. Rada Gide'a: „Nie sądź, Nathanaelu, że Boga możesz znaleźć gdziekolwiek indziej niż wszędzie", jest słuszna; ale w pojęciu „wszędzie" zawiera się także kościół.[...]
Może nie umiem się modlić. Może inaczej trzeba się modlić,
mechanicznie - jak na młynku do modlitw - lub bez słów. Może źle się modliłem.
Za każdym razem, gdy przypomina mi się ganek Willi Kisfaludyego w Badacsony, przeszywa mnie dreszcz. Krajobraz widziany z ganku tego domu skąpany jest w słońcu, wulkaniczny i specyficznie „węgierski".
W nocy ulewa. Rankiem w lesie. Ścieżka błotnista, mokra. Nie
ma ładnego zapachu, ale pachnie przynajmniej stęchlizną... Cała okolica, las,
wszystko w Ameryce jest w specyficzny sposób bezwonne. Może słone powietrze
oceaniczne wyługowuje z amerykańskiego krajobrazu zapachy?
Istnieje w angielskiej literaturze typ człowieka podobny do bardzo inteligentnego Doriana Graya, alkoholik i salonowy komunista, osobnik agresywny i niespokojny. To chrześcijanin nieodmieniony przez Łaskę. W dzisiejszym świecie nie ma chyba ludzi równie głęboko, neurotycznie nieszczęśliwych jak inteligentni Anglicy.
Po południu z Janosem na wystawie Picassa. Trochę się buntuje, ale potem mówi, że „czuje się jakąś siłę" pośród tego bezsensu. Pewne studium o Picassie informuje, że „mistrz nie ma zamiaru popaść w artystyczną sklerozę", dlatego ciągle poszukuje „nowych" środków wyrazu. Ale „nowe", które jest „ciągle nowym", staje się monotonne. To kurczowe, maniakalne „poszukiwanie nowości" staje się właśnie umysłową sklerozą - wielka siła Picassa z początku wieku, jego fantazja formalna prędko przekształciła się w usystematyzowane grymasy artysty „bojącego się powtórzeń", w ćwiczenia gimnastyczne, mechaniczne silenie się na oryginalność. Artysta, który nie ma odwagi rozwijać się harmonijnie i zmieniać się razem ze swym talentem, lecz za wszelką cenę chce być „nowatorski i oryginalny", staje się tak samo żałosny jak podstarzały mężczyzna biegający za swoją potencją.[...]
Przedpołudnie na Wall Street. Stamtąd na wybrzeże, do doków.
Zimne, czyste światło. Pomiędzy Wall Street a uliczkami portowymi, w tych
cementowych „kanionach" Nowy Jork wydaje się szczególnie wielkomiejski,
swojski, stary. Są tu staroświeckie, zmurszałe restauracyjki, jakiś pradawny
ludzki nieporządek w małych uliczkach, gdzie biedni urzędnicy nieprzeliczalnego
Pieniądza wygrzewają się na słońcu, spacerują i jedzą lunch podczas krótkiej
przerwy obiadowej. W tych Bankach, Pałacach czuje się dziką, bezlitosną siłę,
nieznana pogańska religijna energia porusza to wszystko - już nawet nie
Pieniądz, lecz Zamiar, który stąd promieniuje na cały świat.
Zdechł pies, którego Rosjanie zamknęli w sputniku, i teraz rakieta krąży wokół Ziemi ze zdechłym psem na pokładzie. Jeśli tak dalej pójdzie, za jakiś czas Ziemia będzie krążyć wokół Słońca ze zdechłą ludzkością „na pokładzie".
Sandor Marai "Dziennik"
dobra puenta :)
OdpowiedzUsuń