poniedziałek, 19 listopada 2012

Dzieci (2)


Adolf Rudnicki powiada w którejś ze swych „Niebieskich kartek", że młodzi ludzie wierzą, iż przyczyną wszystkich ich nieszczęść jest kobieta; tak więc gniew młodych spada na kobietę. Tu natomiast przyczyną wszystkich nieszczęść młodych ludzi są zawsze rodzice. Jeśli młody człowiek jest fajtłapą, pederastą, alkoholikiem i idiotą ogólnym, od razu słyszymy, że dzieje się to dlatego, że jego ojciec był pantoflarzem i matka dominowała. Jeśli dziewczę kurwi się, to dlatego, iż ojciec był niedołęgą i pantoflarzem; jest rzeczą zastanawiającą, iż we wszystkich filmach amerykańskich poświęconych młodzieży nawet najbardziej mierni - tacy jak Elvis Presley - aktorzy, grają dobrze, jeśli przychodzi do konfliktu między ojcem a synem.
Mnie interesuje jednak odpowiedź na pytanie, co myśli dziecko czytające bajkę o jelly fish. Tu opinie pedagogów-psychiatrów są podzielone. Jedni twierdzą, iż dziecko czytające bajkę rozumie, że chodzi tu o postacie i sytuacje umowne; drudzy twierdzą, że dzieje się przeciwnie, że świat baśni jest rzeczywistym światem dziecka i że dziecko wpierw będzie rozumieć przygody psa Pluto, a później dopiero zagadnienia ministra McNamary. W jednej z tych książek czytamy historię o chłopcu, który panicznie bał się lotu samolotem i nie umiał powiedzieć dlaczego. Aby więc zademonstrować mu, iż latanie nie jest niebezpieczne, ojciec zdał egzamin PP (Privat Pilot); po czym to samo uczynna jego matka i tylko rak uratował teściową i teścia od zdawania tego egzaminu. Jednak dziecko w dalszym ciągu bało się latania; zaprowadzone do psychiatry, po szeregu seansów, dziecko wyjaśniło: „Otóż gdy widzę odlatujący samolot, obserwuję, .że samolot maleje. Po prostu nie chcę być tam w środku i zostać zgnieciony. To wszystko."
Opinie psychiatrów-pedagogów są podzielone i nie będę zabierać głosu, gdyż wydaje mi się, iż ze wszystkich ludzi na świecie ja sam mam najmniej kwalifikacji pedagogicznych. Kiedy patrzę na amerykańskie dzieci i wstrząsający dramat długowłosych, przypomina mi się rozmowa, którą przeprowadził bohater „Podrostka" ze swoim ojcem. Otóż na rosyjskie pytanie: „Co robić w życiu?" - młodzieniec otrzymuje następującą odpowiedź: „Najlepiej nic nie robić. Przynajmniej będzie się miało czyste sumienie, że się w niczym nie uczestniczyło". Muszę szczerze wyznać, iż trafność i słuszność tej odpowiedzi poruszyły mnie tak głęboko, iż jestem jej wierny od lat przynajmniej piętnastu; i myślę, iż uda mi się wytrwać w tej wierze, dopóki pewnego dnia nie odejdę drogą wszystkich ludzi. Opinie psychiatrów na temat stosunku dziecka do gwałtowności są podzielone i trudno tu kusić się o rzeczowy osąd tej sprawy. Czyhałem parę dni temu artykuł lekarza psychiatry, w którym doktor powiada, iż dziecko należy uczyć rozumienia gwałtowności, brutalności i przemocy, aby mogło wkroczyć w życie uzbrojone w wiarę, iż człowiek jakkolwiek bity i poniewierany w ostatecznym wyniku zdolny jest jednak do odniesienia zwycięstwa. Tak więc bohater filmu rysunkowego, który jest kotem wysadzanym w powietrze, elektryzowanym, przejeżdżanym przez walec drogowy i tak dalej, na końcu otrząsa się przecież i niszczy sadystyczną mysz, której zawdzięcza tak wiele utrapień. Taka jest rola pedagogiczna gwałtowności i przemocy w książkach i filmach przeznaczonych dla dzieci.
Trudno mi o tym myśleć w ten sam sposób. Nie jestem wcale przekonany, że dziecko tak właśnie należy przygotowywać do rozumienia życia. Sam będąc dzieckiem podczas okupacji widziałem tak wielu zabitych, zmasakrowanych i publicznie rozstrzeliwanych ludzi, że nie robiło to na mnie wcale wrażenia; i przypuszczam, iż podobnie działo się z wieloma ludźmi, którzy dzisiaj są w moim wieku. Po wojnie dzieci na gruzach Warszawy bawiły się przeważnie w rozstrzeliwanie Żydów. Lata powojenne przyniosły nową falę terroru, tym straszniejszego, że pochodzącego od Polaków; tak więc nie widziałem już zabijania ludzi na ulicach, ale czytałem artykuły z rozpraw sądowych przeciw ludziom z RAF-u; ludziom z AK; czytałem sprawozdania z procesu Doboszyńskiego i biskupa Kaczmarka. Wcześnie rozszedłszy się ze swoją rodziną, przebywałem w rozmaitych środowiskach, w których każde nieporozumienie kończyło się bójką, w najlepszym wypadku na pięści. Nie wiem, czy jestem typowym produktem; lecz dla mnie jest oczywiste, że stanowię produkt czasu wojny, głodu i terroru. Stąd też bierze się nędza intelektualna moich opowiadań; ja po prostu nie potrafię wymyśleć opowiadania, które nie kończyłoby się śmiercią, katastrofą, samobójstwem czy też więzieniem. Nie ma w tym żadnej pozy na silnego człowieka, o co posądzają mnie niektórzy. Jest to infantylizm intelektualny, wynikający z faktu nieumiejętności oceniania człowieka, absolutnej nieznajomości wartości życia ludzkiego, prawdziwości ludzkich zapatrywań i czystości pragnień. Ja o tym wszystkim doskonale wiem już od lat, niemniej nie jestem w stanie wymyślić innych opowiadań jak właśnie opowiadania tego rodzaju. Pytano mnie kiedyś, dlaczego wciąż piszę o tych dwóch opryszkach zabijających psy. Nie wiedziałem tego z początku; teraz przypomniało mi się, iż jako dziecko czekałem kiedyś na stacji wraz z matką na pociąg odchodzący z dworca Warszawa - Służewiec. Zobaczywszy pięknego psa podszedłem do niego i zacząłem się z nim bawić, aż do chwili kiedy silne kopnięcie butem w twarz odrzuciło mnie do tyłu; pies należał do Niemca, który miał po temu powody, aby polskie dziecko nie dotykało jego psa. Dalej: mieszkając jako dziecko poza Warszawą, jechałem kiedyś do Warszawy i widziałem polską kurwę jadącą z niemieckim oficerem, podczas gdy jej pies biegł za pociągiem. W pewnym momencie oficer
zastrzelił psa; i śmiał się wraz z tą polską kurwą. Dalej: znów jako dziecko dostałem od matki kundla Miki; kundla tego zastrzelili nudzący się żołnierze niemieccy. Aby zrozumieć to, o czym mówię, należy pomieszkać trochę w Niemczech i obserwować ich stosunek do zwierząt; czuły, przyjacielski, opiekuńczy. W naszym kraju Niemcy nienawidzili nie tylko nas, lecz również naszych zwierząt. Adolf Rudnicki słusznie pisze, iż nienawiść Niemców była nie nienawiścią panów, lecz nienawiścią lokajów. Trudno zaiste wyobrazić sobie kraj, w którym mały kapral przemawia do półpijanych ludzi w piwiarni oświadczając im, że stanowią najbardziej wartościowy element żyjący na świecie i to upoważnia ich do popełniania zbrodni.
Tak więc ja sam jestem produktem tych czasów i jest to prawdopodobnie krzyż, którego nie pozbędę się nigdy. Czy jednak obserwowanie gwałtowności i przemocy pomogło mi w życiu? Z całym przekonaniem odpowiadam: nie. Wręcz przeciwnie; będąc na Zachodzie, jako dorosły człowiek, musiałem uczyć się elementarnych rzeczy, szacunku dla innych ludzi, poszanowania ich spokoju, ich prawa do odpoczynku; i nie jestem wcale pewien, czy nauczyłem się tego w stopniu dostatecznym. Będąc dorosłym człowiekiem musiałem uczyć się prawidłowego przechodzenia przez jezdnię, nieprzekraczania dozwolonej szybkości w czasie prowadzenia samochodu; musiałem wreszcie uczyć się rzeczy dla mnie najtrudniejszej: rozmowy z urzędnikami i policjantami bez uczucia strachu. I tego również nie nauczyłem się do dziś. Idąc w Niemczech ulicą stale schodzę na jezdnię, gdyż oczekuję, że człowiek idący naprzeciw mnie kopnie mnie nagle lub uderzy pięścią w twarz; i nie przyjdzie mi nawet do głowy, iż ja, ważący dziś przeszło dziewięćdziesiąt kilo, i uprawiający forsowną gimnastykę, mógłbym takiego człowieka rozłożyć, gdyby rzeczywiście przyszła mu ochota, aby mnie uderzyć. Tak więc moja lekcja i moje „wychowanie w gwałtowności" nie przyniosły, jeśli o mnie chodzi, rezultatów zadowalających. Uznawszy nawet, iż jestem najnieznośniejszym z ludzi, nie myślę, aby to wszystko, co widziałem, było rzeczą obojętną, w czasie kiedy kształtował się mój charakter. Obserwując dzieci patrzące na kopiących się ludzi i słysząc głos speakera: „Jaka szkoda dla tych z was, którzy nie macie kolorowej telewizji. Killer Kard Koks właśnie rozcina skórę na czole Riska Romerro; Romerro wspaniale krwawi; każdy z was powinien mieć color TV. Nawet nie wiecie, co tracicie..." - doznaję uczuć raczej niedobrych, wbrew opiniom psychiatrów. Pocieszam się jednak tym, że jak powiedział Voltaire, każde generalne stwierdzenie jest fałszywe, włącznie z tym, które niniejszym uczyniłem.

Marek Hłasko "Listy z Ameryki".

2 komentarze:

  1. Twój tekst zrobił na mnie spore wrażenie. Dzieci nie powinny być przygotowywane w bajkach (szczególnie nie w bajkach)do brutalności życia. Małe dzieci świetnie rozumieją przesłanie. Widzą więcej niż nam się wydaje. Kiedy moja siostra się rozwodziła jej córka miała 4 lata - i potrafiła już świetnie spuentować całą sytuację. Co prawda potem te same dzieci jako nastolatkowie głupieją, tak, że nie można się z nimi dogadać, ale to już zupełnie inna historia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety wiele bajek, nawet tych najlepszych zawiera, czasem ukryty, niezbyt optymistyczny przekaz dotyczący życia dorosłych czy rzeczywistości, taki Czerwony kapturek, Królowa Śniegu czy Dziewczynka z zapałkami. Mimo to bajki zawierają bardzo dużo pozytywnych treści, edukują, bawią. I myślę, że czasami rzeczywistość z ekranu TV jest brutalniejsza, szczególnie wiadomości. Podobno najważniejszym okresem dla dziecka jest czas przed ukończeniem 5-6 roku życia, to co wtedy je spotyka ma największy wpływ na ich późniejszy rozwój. Osobiście staram uchronić swoje dzieci przed wieloma faktami, o których prędzej czy później się dowiedzą. Lepiej jednak dla nich aby to było później.

    OdpowiedzUsuń