Thomas Bernhard, Obernathal, 1988r |
Tu w sali Bordona mam najlepsze warunki do medytacji, a gdybym miał kiedyś ochotę poczytać sobie tu na ławce, na przykład mojego ulubionego Montaignea lub mojego jeszcze bardziej ulubionego Pascala, czy też mojego jeszcze bardziej ulubionego Voltairea, jak pan widzi, moi ulubieni autorzy to sami Francuzi, ani jednego Niemca, mogę to tutaj uczynić z największą przyjemnością i z największym pożytkiem. Sala Bordona to zarówno moja czytelnia, jak i myślarnia. A kiedy mam ochotę na łyk wody, Irrsigler przynosi mi szklankę wody, nie muszę nawet wstawać. Czasami ludzie są zdumieni, widząc, że tak tu sobie siedzę na ławce i czytam Voltairea, pijąc ze szklanki czystą wodę, dziwią się, potrząsają głową i przechodzą dalej, tak jakby brali mnie za obłąkanego ze specjalnym państwowym zezwoleniem na błazeńską wolność. Już od lat nie przeczytałem w domu ani jednej książki, natomiast tu, w sali Bordona, przeczytałem setki książek, nie znaczy to jednak, że tu, w sali Bordona, wszystkie te książki przeczytałem kompletnie, w życiu nie przeczytałem jednej książki kompletnie, czytam książki na modłę nadzwyczaj utalentowanego kartkującego, to znaczy jestem kimś, kto woli kartkować niż czytać, kto zatem dziesiątki, w niektórych okolicznościach i setki stron kartkuje, nim choć jedną przeczyta; kiedy jednak tę jedną stronę czyta, czyta ją tak gruntownie jak nikt inny i z największą pasją czytelniczą, jaką można sobie wyobrazić. Musi pan wiedzieć, że jestem typem nie tyle czytającego, ile kartkującego, kartkowanie uwielbiam na równi z czytaniem, w życiu kartkowałem miliony razy więcej, niż czytałem, a kartkowanie dawało mi tyle radości, co czytanie, i faktycznie tak samo dodawało mi ducha. W sumie przecież lepiej przeczytać niechby i trzy strony trzystustronicowej książki, za to tysiąc razy gruntowniej niż normalny czytelnik, który wszystko niby przeczyta, ale nawet jednej strony gruntownie, powiedział. Lepiej przeczytać dwanaście linijek książki z najwyższą intensywnością, czyli, jak można by powiedzieć, przebić się do Całości, niż gdybyśmy przeczytali całą książkę tak jak normalny czytelnik, który w końcu przeczytaną przez siebie książkę zna równie powierzchownie, jak lecący samolotem pasażer krajobraz, nad którym leci samolot. Nie postrzega nawet zarysu terenu. A dzisiaj wszyscy czytają wszystko w locie, czytają wszystko, niczego nie znają. Ja, wszedłszy do książki, zaraz się do niej wprowadzam, proszę sobie wyobrazić, zapieram się rękami i nogami i siłą trzeba mnie z niej wyrywać, wkraczam na dwie, trzy strony tekstu filozoficznego, tak jakbym wkraczał na jakiś teren, w przyrodę, na terytorium państwa, część świata, niech panu będzie, aby w ową część świata wedrzeć się nie zaledwie niecałą siłą i niecałym sercem, lecz całkowicie, aby ją zbadać, a następnie, po zbadaniu jej tak gruntownym, jak to tylko jest w mojej mocy — móc dojść do konkluzji o Całości. Kto wszystko czyta, niczego nie pojął, powiedział. Nie trzeba koniecznie czytać całego Goethego, całego Kanta, niekoniecznie też całego Schopenhauera —wystarczy parę stron Wertera, parę stron Powinowactw z wyboru, a więcej już wiemy o obu tych książkach, niż gdybyśmy je przeczytali od deski do deski, co tak czy inaczej i tak pozbawia nas czystej przyjemności. Zdobycie się jednak na owo drastyczne samoograniczenie wymaga wiele odwagi i tyle siły ducha, że człowiek niezmiernie rzadko może ją w sobie znaleźć, i my sami rzadko ją w sobie znajdujemy; człowiek czytający jest ohydnie żarłoczny, jak mięsożerca, i jak mięsożerca psuje sobie żołądek, zdrowie w ogóle, i psuje sobie głowę wraz z całą duchową egzystencją. Nawet rozprawę filozoficzną lepiej rozumiemy nie wtedy, gdy pożremy ją doszczętnie w Całości za jednym zamachem, tylko wtedy, gdy wybierzemy sobie jeden szczegół, od którego wychodząc, w szczęśliwym wypadku dotrzemy do Całości. Szczyt przyjemności dają nam przecież fragmenty, tak jak i w życiu osiągamy szczyt przyjemności, przyglądając mu się we fragmentach, a jaką grozę budzi w nas Całość i w gruncie rzeczy też to, co doskonałe, kompletne. Dopiero kiedy w szczęśliwym wypadku zdołamy sprowadzić Całość, to, co kompletne, dokonane, do fragmentu, przystąpiwszy do lektury, możemy osiągnąć wyżyny, w pewnych okolicznościach wręcz szczyty rozkoszy. Nasza epoka jako Całość od dawna jest już przecież nie do wytrzymania, powiedział, jest znośna tylko wtedy, kiedy widzimy ją we fragmencie. Całość i skończona perfekcja są dla nas nieznośne, powiedział. Tak samo w gruncie rzeczy nieznośne są dla mnie wszystkie te obrazy, tu, w Kunsthistorisches Museum, uczciwie mówiąc, są dla mnie okropne. Żeby je móc znieść, na każdym z nich i w każdym szukam tak zwanego kardynalnego błędu, procedura ta zawsze, jak dotąd, prowadziła mnie do mojego celu, a mianowicie, by każde z tych tak zwanych skończonych, perfekcyjnych dzieł sztuki sprowadzić do fragmentu, powiedział. Skończona perfekcja nie tylko nieprzerwanie grozi nam zagładą, lecz wręcz tę zagładę na nas sprowadza, wszystko to, co opatrzone mianem arcydzieła, wisi tutaj na ścianach, powiedział. Wychodząc od tego, że doskonała perfekcja, że Całość w ogóle nie istnieje, posuwam się o krok za każdym razem, kiedy tylko każde wiszące tu na ścianie tak skończone perfekcyjnie dzieło sztuki sprowadzę do fragmentu, szukając, dopóki się w nim nie doszukam, w tymże dziele sztuki, jakiegoś kardynalnego błędu, punktu rozstrzygającego o klęsce artysty, który je stworzył. I w każdym z tych obrazów, z tych tak zwanych arcydzieł, odnajdywałem i odkrywałem zawsze jakiś kardynalny błąd, potrafiłem doszukać się klęski jego twórcy. I przez ponad trzydzieści lat sprawdzała się ta moja, haniebna, pomyśli pan może, rachuba. Żadne z tych arcydzieł światowej sławy, obojętnie czyje, nie jest w rzeczy samej całe i doskonałe. I to mnie uspokaja, powiedział. To mnie w gruncie rzeczy uszczęśliwia. Tylko wciąż na nowo przekonując się, że Całość nie istnieje, że nie ma skończonej perfekcji, jesteśmy w stanie żyć dalej. Całość i Perfekcja są dla nas nie do wytrzymania. Musimy pojechać do Rzymu i stwierdzić, że Bazylika św. Piotra to tandetne bezguście, zaś ołtarz Berniniego jest debilny architektonicznie, powiedział. Papieża musimy ujrzeć twarzą w twarz i stwierdzić osobiście, że koniec końców również i on jest równie groteskowym bezradnym człowiekiem, jak wszyscy inni — żeby móc wytrzymać. Musimy słuchać Bacha i usłyszeć, jak Bach ponosi klęskę, Beethovena słuchać i usłyszeć, jak Beethoven ponosi klęskę, nawet Mozarta słuchać i usłyszeć, jak i Mozart ponosi klęskę. I tak samo należy postępować z tak zwanymi wielkimi filozofami, nawet jeśli są oni naszymi ukochanymi artystami ducha, powiedział. Pascala nie kochamy przecież dlatego, że jest wielkim dokonaniem, tylko dlatego, że w gruncie rzeczy jest tak bezradny, tak samo Montaignea kochamy ze względu na jego całe życie, poszukującą, choć nieznajdującą bezradność, i Voltairea z powodu jego bezradności. W ogóle przecież kochamy filozofię i ogólnie całą humanistykę w sumie jedynie dlatego, że jest tak bezradna. Tak naprawdę to kochamy tylko te książki, które nie są Całością, które są chaotyczne, bezradne. Tak jest z wszystkimi i z każdym z osobna, powiedział Reger, także jakiś człowiek szczególnie nas pociąga tylko dlatego, że jest bezradny i że nie jest cały, dlatego, że jest chaotyczny, a nie doskonały.
Thomas Bernhard "Dawni mistrzowie".
,,Skończona perfekcja nie tylko nieprzerwanie grozi nam zagładą, lecz wręcz tę zagładę na nas sprowadza" - zgadzam się.
OdpowiedzUsuń,,Całość w ogóle nie istnieje" - to z kolei odniosłam nie do obrazów, ale do życia w ogóle i jeszcze nie bardzo wiem, co by mogło z tego wynikać, ale na pewno coś. chowam to sobie do pudełka na tyłach głowy, żeby nad tym pomyśleć.
ps. swoją drogą tytuł wpisu jest świetnym mottem dla idei Zacisza :)
OdpowiedzUsuń