Leopold Tyrmand |
24 lutego 1954
[...] "Żyje w Polsce młody - chyba w moim wieku - pisarz Stanisław Lem. Jest to świetny pisarz, ale waloru jego można się tylko domyślać. Zdaje się, że na samym początku coś tam drukował w "Tygodniku Powszechnym", lecz potem nazwisko jego wiąże się już tylko z oficjalnymi czasopismami i książkami, które mu wydają i których odbiór preparowany jest bez trudu przez komunistyczne wydawnictwa i komunistycznych krytyków według żelaznych kryteriów zasady "jak trzeba".
Lem uprawia owe popularnonaukowe fantazje znane na Zachodzie jako science fiction, wydaje się jednak, że dysponuje on wiedzą, a nade wszystko kulturą pisania i giętkością wyobraźni i narracji w takim stopniu, że stary Wells zzieleniałby, gdyby sobie Lema poczytał. Niedawno przeczytałem opowiadanie Lema w "Dookoła Świata" - nazywało się "Kryształowa kula" i miało na mnie wpływ osobliwy. Nie przypominam sobie, abym uprzednio miał do czynienia z literaturą, która tak jednako budziłaby we mnie zachwyt i obrzydzenie. Jest to opowiadanie o opowiadaniach, misterna pętla erudycji, wykształcenia, nauk ścisłych, fantastyki, imaginacji, konkwistadorzy i termity, obłąkana żądza złota i entomologia - jakaś niezwykła literacka fuga, polifonia i kontrapunkt o przedziwnej subtelności rozumowania, obrazowania i uzasadnień.
Wszystko zaś spina wątek o agencie
amerykańskiego wywiadu, który usiłuje okraść francuskiego profesora, naturalnie
postępowca i członka Ruchu Pokoju, z jego odkryć i badań. I co z tego Lem ma?
Oczywiście, ma opublikowane opowiadanie, które bronić można argumentem, że owe
dwie pyszne historie, czyli dwa główne wątki, nie ukazałyby się w druku, gdyby
nie trzeci. Ale czy można ratować cokolwiek za cenę niedorzeczności? Czy
koncesja, czyli środek, nie staje się dominantą? Jeśli kultura jest tlenem
ludzkości, to każde zatrucie powietrza się liczy, nawet najulotniejszy bzdet
czuć. Lem woli, żeby opowiadanie żyło, nawet napiętnowane wulgarnym idiotyzmem,
lecz dla mnie - i zapewne dla bardzo, bardzo wielu - literatura, której
domalowuje się wilcze kły imperializmu na przepustkę, przestaje żyć".
Leopold Tyrmand "Dziennik 1954", Res Publica, Wydanie krajowe I, Warszawa 1989, s. 242.
[...] "Żyje w Polsce młody - chyba w moim wieku - pisarz Stanisław Lem. Jest to świetny pisarz, ale waloru jego można się tylko domyślać. Zdaje się, że na samym początku coś tam drukował w "Tygodniku Powszechnym", lecz potem nazwisko jego wiąże się już tylko z oficjalnymi czasopismami i książkami, które mu wydają i których odbiór preparowany jest bez trudu przez komunistyczne wydawnictwa i komunistycznych krytyków według żelaznych kryteriów zasady "jak trzeba".
Lem uprawia owe popularnonaukowe fantazje znane na Zachodzie jako science fiction, wydaje się jednak, że dysponuje on wiedzą, a nade wszystko kulturą pisania i giętkością wyobraźni i narracji w takim stopniu, że stary Wells zzieleniałby, gdyby sobie Lema poczytał. Niedawno przeczytałem opowiadanie Lema w "Dookoła Świata" - nazywało się "Kryształowa kula" i miało na mnie wpływ osobliwy. Nie przypominam sobie, abym uprzednio miał do czynienia z literaturą, która tak jednako budziłaby we mnie zachwyt i obrzydzenie. Jest to opowiadanie o opowiadaniach, misterna pętla erudycji, wykształcenia, nauk ścisłych, fantastyki, imaginacji, konkwistadorzy i termity, obłąkana żądza złota i entomologia - jakaś niezwykła literacka fuga, polifonia i kontrapunkt o przedziwnej subtelności rozumowania, obrazowania i uzasadnień.
Leopold Tyrmand "Dziennik 1954", Res Publica, Wydanie krajowe I, Warszawa 1989, s. 242.
Lekkom skonfundowana po tej lekturze. W pierwszym akapicie wprawiły mnie w ten stan zdania, a raczej ich kształt. Sama prawda, ale w życiu bym tak tego nie ujęła, jako żywo! Później zaś dopadła mnie treść. Alem chyba po prostu za młoda, by to zrozumieć...
OdpowiedzUsuńJakby Ytrmand dożył SOLARIS i paru innych klasyków Lemowych, to nie miałby wątpliwości, kim jest pan Stanisław.
OdpowiedzUsuńpzdr
Przy całym podziwie, jaki mam do Tyrmandowskiego 'Złego', uczynienie w tymże milicjanta i redaktora naczelnego gazety (takim redaktorem nie mógł być przecież, w latach pięćdziesiątych, ktoś nieprawomyślny!) głównych bohaterów i pogromców zła, zaś z przedstawicieli własnej inicjatywy gospodarczej (jakakolwiek by ona nie była) czarnych charakterów, to też jakby zatrucie powietrza lekkim bzdetem.
OdpowiedzUsuńChyba, że się mylę...
Bzdetów, to mógł Tyrmand unikać w Dzienniku, o którym wiedział, że jest pisany do szuflady (chyba, że System runie). A jak utwór ma tworzyć kulturę, czyli trafić do obiegu, bez kompromisów trudno się obejść.
Tyrmand wydaje się reprezentować postawę kryształowo-moralną, w myśl której artyście nie wolno się godzić na kompromisy. Choćby miał trawę żreć i przez trzydzieści lat pisać do szuflady. Jest to postawa niezaprzeczalnie szlachetna, głupia i niezwykle wygodna, kiedy traktuje się nią dzieła innych. Na szczęście my, dzisiejsi, mamy szerszy obraz ówczesnej rzeczywistości i realiów, ale również i tego, co komu w głowie siedziało. Polecam lekturę listów Lema do Mrożka, można się dowiedzieć, co na temat własnego ideologizowania w SF myślał sam Lem. Dosadnie, wyczerpująco i z pierwszej ręki.
OdpowiedzUsuńA poza tym w ogóle rozpatrywanie kondycji SF w krajach komunistycznych w oderwaniu od kontekstu musi się skończyć krzywdzaco dla SF. Tyrmand mógł się oburzać o bzdety, ale bez tych kompromisów nie mielibyśmy Lema, Strugackich i wielu innych klasyków.