"Zawsze w ciemnych okularach, zawsze zadbana, zawsze gustownie ubrana w granaty i popiele, których konsekwentna prostota i brak ozdobników sprawiały, że ona sama wprost promieniała. Można ją było wziąć za modelkę, może młodą aktorkę, choć sądząc z jej rozkładu dnia, nie miała czasu ani na jedno ani na drugie." [s. 14]
"Śniadanie u Tiffany'ego" Trumana Capote'a
to niewielka objętościowo powieść, właściwie nowela, opublikowana w
1958 roku. Trzy lata później książkę przeniósł na ekran Blake Edwards,
co w dużej mierze przyczyniło się do jej ogromnej popularności i
trafienia na listy bestsellerów. Główną rolę w filmie zagrała
przyjaciółka pisarza Audrey Hepburn (początkowo Capote chciał żeby była
to Marilyn Monroe). Z filmu pochodzi słynna i nagrodzona Oskarem
piosenka "Moon River" Henry'ego Manciniego.
Pomimo niewielkiej liczby stron, tylko 86, autorowi znakomicie udało się przedstawić barwne życie Nowego Yorku, Amerykę lat 40-tych z jej problemami i kolorytem oraz stworzyć całą galerię wspaniałych postaci, z których Holly Golightly na długo zostaje w pamięci każdego czytelnika. Już samo brzmienie jej nazwiska sprawia, że poprawia nam się humor i widzimy w wyobraźni młodą, szczupłą i wesołą dziewczynę o jasnym spojrzeniu wielobarwnych (niebiesko-zielono-brązowych) oczu, z jaką chętnie chcielibyśmy się zaprzyjaźnić.
Pomimo niewielkiej liczby stron, tylko 86, autorowi znakomicie udało się przedstawić barwne życie Nowego Yorku, Amerykę lat 40-tych z jej problemami i kolorytem oraz stworzyć całą galerię wspaniałych postaci, z których Holly Golightly na długo zostaje w pamięci każdego czytelnika. Już samo brzmienie jej nazwiska sprawia, że poprawia nam się humor i widzimy w wyobraźni młodą, szczupłą i wesołą dziewczynę o jasnym spojrzeniu wielobarwnych (niebiesko-zielono-brązowych) oczu, z jaką chętnie chcielibyśmy się zaprzyjaźnić.
"To zabrzmi strasznie drętwo, ale dobre rzeczy zdarzają ci się tylko jeśli sam jesteś dobry. Dobry? Może raczej uczciwy. Nie żeby zaraz przestrzegać prawa - dla rozrywki obrabowałabym grobowiec i ukradła monety z oczu nieboszczyka - chodzi o uczciwość wobec siebie. Rób co chcesz, bylebyś nie został tchórzem, kłamcą, emocjonalnym oszustem, dziwką: wolałabym mieć raka niż nieszczere serce." [s. 65]
Jaka
tak naprawdę była Holly Golightly? Dowiadujemy się tego stopniowo.
Przedstawia nam ją pisarz-narrator, jej sąsiad i przyjaciel. Zrazu może
się wydawać, iż jest to jeszcze jedna historia o młodej Amerykance
wiodącej hulaszcze życie w Nowym Yorku, łamiącej serca wielu mężczyznom,
wodzącej ich za nos playgirl, polującej na męża milionera. Postać ta ma
w sobie z pozoru wiele sprzeczności: jest cyniczna a zarazem
romantyczna aż do bólu, raz wydaje się rozkapryszonym dzieckiem by za
chwilę zachowywać się bardzo dorośle. Mimo to jest bardzo sympatyczna i
lubimy ją od pierwszych stron książki. Wszystkie sprzeczności w jej
zachowaniu wynikają z dwóch rzeczy. Z lęku przed prozą dorosłego życia,
ułożoną i spokojną egzystencją i stabilizacją. Manifestuje to poprzez
dopisek "w podróży" na swojej wizytówce. Ale jednocześnie szuka poczucia
bezpieczeństwa, które symbolizuje jej marzenie o zjedzeniu śniadania w
sklepie u Tiffany'ego, największego jubilera na świecie. Przez całą
opowieść dziewczyna szuka miejsca dla siebie. Powieść kończy się
niedopowiedzeniem. Holly ucieka przed wymiarem sprawiedliwości. Nie
wiemy czy żyje, gdzie jest i co się z nią dzieje. Możemy jedynie się
domyślać i mieć nadzieję, że znalazła wreszcie swoje miejsce w świecie.
"Wreszcie odkryłam, co mi najbardziej pomaga: muszę wsiąść do taksówki i pojechać do Tiffany'ego. Tam od razu się uspokajam, to takie ciche i dostojne miejsce. U Tiffany'ego nic ci nie grozi, nie ze strony tych uprzejmych sprzedawców w eleganckich garniturach i cudownego zapachu srebra i portfeli z wężowej skóry. Jeśli uda mi się znaleźć miejsce gdzie będę się czuła jak u Tiffany'ego, kupię meble i nadam kotu imię" [s. 33]
"Wszyscy ją lubią, ale wielu jej nie znosi. Lubię ją. To dlatego, że jestem wrażliwy. Trzeba być wrażliwym, żeby ją docenić, trzeba mieć w sobie duszę poety. Ale powiem ci prawdę. Możesz stawać dla niej na rzęsach, a ona i tak zrobi cię na szaro. Na przykład, kogo ci dziś przypomina? Dziewczynę co skończy na dnie butelki z prochami. Widywałem już takie rzeczy w życiu, ile razy, ale tamte dzieciaki nie były nawet stuknięte. Ona jest stuknięta." [s.26]"Śniadanie u Tiffany'ego" (Breakfast at Tiffany's) Truman Capote, tłum. Rafał Śmietana, Mediasat Poland, s. 87.
Czytałam "Śniadanie..." jakieś 7 lat temu. Kiedy teraz zobaczyłam Twoją recenzję, uświadomiłam sobie, że niektóre fakty z powieści, zatarły się w mojej pamięci. Pamiętam jednak samo wrażenie, że książka nie powaliła mnie na kolana i nie odebrałam jej jako arcydzieła, o którym się tak wiele mówi. Może teraz, gdybym spojrzała na nią "dojrzalszym" okiem, moje odczucie byłoby inne.
OdpowiedzUsuńOd Śniadania wolałem Harfę traw, zwykle były wydawane razem, jakoś Holly do mnie nie przemawiała, chociaż Audrey Hepburn w filmie wygląda zjawiskowo. Natomiast Z zimną krwią to jest coś zupełnie nieporównywalnego do Śniadania, znakomite.
OdpowiedzUsuńSardegna - bo prawda jest taka, że to nie jest arcydzieło, to po prostu bardzo dobre opowiadanie i tyle, inne jego rzeczy są nawet lepsze, tylko mniej rozreklamowane. Inna rzecz, że przy n-tym czytaniu zwraca się uwagę na szczegóły, a te są tu trochę istotne, więc teraz Twój odbiór byłby może inny:)
OdpowiedzUsuńzacofany.w.lekturze - film jest super tylko, że to nie to samo:) Ja też bardziej lubię jego opowiadania, jest tam jakaś magia, był w tym naprawdę dobry. "Harfy" jeszcze nie czytałem, ale mam zamiar, natomiast "Inne głosy, inne ściany" trochę mniej mi się podobały, spodziewałem się czegoś więcej:)
Ech, te nowomodne wydania. W serii Nike Śniadanie było w pakiecie z Harfą, ale teraz wydawcy bardziej skąpi:P
OdpowiedzUsuńPrawa do dwóch utworów więcej kosztują, a oddzielnie można więcej zarobić. Na szczęście są jeszcze biblioteki, choć nie wiadomo jak długo, i ich zacisza:)
OdpowiedzUsuńFakt, zawsze można wyrwać z czytelnika kolejne 19,90 za kioskową serię o snobistycznym tytule:P
OdpowiedzUsuńDla mnie "Śniadanie u Tiffany'ego" już chyba zawsze będzie przede wszystkim filmem (który swoją drogą polubiłam dopiero przy trzecim podejściu ;)). Książka była oczywiście bardzo dobra, ale ekranizacja miała specyficzny klimat.
OdpowiedzUsuńChyba muszę poznać inne książki tego autora by docenić jego talent! Pozdrawiam :)
giffin - pewnie, że tak, daj mu jeszcze szansę. Osobiście polecam opowiadania, też mają swój urok, klimat i są trochę magiczne. "Z zimną krwią" to mocna rzecz i nie każdemu może się spodobać. A jeżeli ktoś lubi biografie, to wspomniana przeze mnie jest jedną z lepszych jakie czytałem. Pozdrawiam serdecdznie:)
OdpowiedzUsuńzacofany.w.lekturze - tak, chociaż mnie te serie nie przeszkadzają, czsem można coś ciekawego wybrać, dotąd żałuję, że nie kupiłem sobie "Gron gniewu" Steinbecka w kolekcji Dziennika, teraz trudno dostać, na allegro to biały kruk o zawrotnej cenie:)
Prószyński planuje wydać dzieła wszystkie Steinbecka, to może sobie kupisz, chociaż pewnie tanio nie będzie.
OdpowiedzUsuńHolly to niezwykla osóbka, o czym świadczą już dobrane przez Ciebie cytaty. Trudno o postać bardziej uroczą, a jednocześnie tak irytującą.
OdpowiedzUsuńPrzy całym szacunku dla Marilyn Monroe, wydaje mi się, że Hepburn zdecydowanie bardziej pasowała do tej roli, miała łobuzerski wdzięk, którym Capote tak hojnie obdarzył swoją bohaterkę.
"Z zimną krwią" to książka świetna, ale bardzo przygnębiająca. Czytałam też niewielki zbiór opowiadań Capote'a pod tytułem "Miriam". Zrobiły na mnie spore wrażenie.
Lirael - w takim razie powinnaś sięgnąć po więcej jego opowiadań, zdaje się, że niedawno wyszedł nowy wybór, ja czytałem "Pośród ścieżek do raju" i bardzo mi się podobały, a jestem generalnie raczej zwolennikiem powieści, opowiadania muszą być dobre aby mi się podobały:) Trudno mi się pisało recenzję z tak kompaktowej, skondensowanej książki:)
OdpowiedzUsuńNie widać wcale tej trudności, Twoja recenzja "goes lightly". :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie kiedy czytałam Twoją opinię o tej książce, zwróciłam uwagę na zbiór "Pośród ścieżek do raju" i mam nadzieję, że go przeczytam. Ostatnio coraz bardziej lubię krótkie formy.
Bardzo lubię piosenkę "Moon River" i dla również "Śniadanie u Tiffany'ego" równa się Audrey Hepburn. To jej kreacja przyczyniła się do takiej popularności książki.
OdpowiedzUsuńI bardzo podoba mi się szablon i układ Twojego bloga :)
Pozdrawiam.
Bibliofilko - Dzięki za miłe słowa:) Tak i inne ksiązki TC są nawet lepsze ale nie tak rozreklamowane. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńLubię, lubię, lubię - to o książce.
OdpowiedzUsuńA Audrey kocham.
Agnes - czyli jesteś kolejną osobą, która utożsamia książkową bohaterkę z Audrey Hepburn? Niestety mam podobnie i nic już tego nie zmieni:)
OdpowiedzUsuńChyba tak jest z tymi osobami, które jako pierwsze obejrzały film (tak miałeś?). Wizerunek Audrey wciska się w pamięć i nie da się niczym wywabić.
OdpowiedzUsuńJa ostatnio też (po raz kolejny zresztą) czytałam "Śniadanie...". Uwielbiam i książkę i film i zawsze znajduję w nich coś innego.
OdpowiedzUsuńZapraszam na: http://babookshka.blogspot.it/2015/02/7-breakfast-at-tiffanys-truman-capote.html - tutaj kilka moich myśli :)