O tym kim był Cervantes, dlaczego warto czytać "Don Kichota", jakie zagadki kryje tekst tej książki nad książkami oraz o nowym jej przekładzie autorstwa Wojciecha Charchalisa, który właśnie ukazał się nakładem Wydawnictwa Rebis, rozmawiają Tomasz Pindel, Emilio Pascual Martin i Wojciech Charchalis. Rozmowę przeprowadził Tomasz Pindel, a ukazała się w serwisie Lubimy Czytać.
Tomasz Pindel (TP): Zacznijmy może od osobistej historii Cervantesa: „Don Kichot” to wielki sukces człowieka przegranego…
Emilio Pascual Martín (EPM): Życiorys Cervantesa
można by w streścić tak: jest to historia człowieka, który urodził się w
Alcalá de Henares, ale szybko musiał się stamtąd wynieść, bo jego
ojciec popadł w poważne finansowe tarapaty. Cervantes nie mógł
uczęszczać na uniwersytet, jak czyniła to większość barokowych
literatów. I to będzie się za nim zawsze ciągnąć jak balast. W okresie
kiedy zaczął układać wiersze, wziął udział w pojedynku – którego powodów
w ogóle nie znamy, ale już konsekwencje całkiem dobrze – i został
skazany na dziesięć lat wygnania i obcięcie prawej ręki. Cóż za zbieg
okoliczności! Cervantes zbiegł wtedy z Hiszpanii do Włoch, trafił na
dwór kardynała Acquaviva, potem został żołnierzem, walczył w bitwie pod
Lepanto [1571 r., słynna bitwa koalicji, na czele której stała
Hiszpania, z imperium osmańskim – przyp. TP] w drodze powrotnej do
Hiszpanii został pojmany, przez pięć lat siedział w niewoli w Algierze, o
mało nie wysłano go już do Konstantynopola, ale został wykupiony przez
braci trynitarzy. Jednym słowem, człowiek o ewidentnym literackim
powołaniu, musiał zajmować się czymś innym – żołnierką. Co nie znaczy,
że przez cały ten czas zapomniał o literaturze. Wiemy na przykład, że
zawsze miał przy sobie w kieszeni tom poezji Garcilasa de la Vegi,
zresztą cytuje go kiedy trzeba i kiedy nie trzeba. Nauczył się języka
toskańskiego, czytał włoskich autorów, co zresztą widać w jego „Nowelach
przykładnych”. Cervantes nie był zatem człowiekiem o uniwersyteckim
wykształceniu, tylko samoukiem, ale takim, że, jak sam o sobie mówił,
czytał nawet kawałki papieru porozrzucane na ulicach.
TP: Ale w końcu wrócił do Hiszpanii…
EPM: Tak, tyle że ponad dziesięć lat po wyjeździe i
kraj znacząco się zmienił. Nikt już nie chciał rozmawiać o zwycięskiej
bitwie pod Lepanto i Cervantes nagle zostaje bez zajęcia i źródła
dochodów. Jako że nigdy nie wygasło w nim literackie powołanie, zdaje
sobie sprawę, że gatunkiem literackim, który aktualnie jest w modzie –
mówimy o mniej więcej roku 1585 – jest romans pasterski. Więc sam taki
pisze – „Galateę” – ale praktycznie bez żadnego sukcesu. Tak naprawdę
powstała tylko pierwsza część „Galatei”, a Cervantes zmarł nie
dotrzymawszy obietnicy napisania drugiej.
Jako że nie mógł znaleźć żadnego zajęcia – zabiegał nawet o
pozwolenie na wyjazd do Ameryki, na co mu lakonicznie odpowiedziano,
żeby się rozejrzał za czymś na miejscu – przez ponad piętnaście lat
mieszkał w Andaluzji i pracował jako poborca podatkowy, rekwirował
zapasy dla Niezwyciężonej Armady [hiszpańskiej floty wojennej, która
miała pokonać Anglię – przyp. TP] i w końcu trafił do więzienia – on sam
pisał, że „Don Kichot” począł się w więzieniu, a do Madrytu wrócił
około roku 1602, już – jak na epokę – stary. Pamiętajmy, że w roku
wydania „Don Kichota” Cervantes miał pięćdziesiąt siedem lat i sam pisze
o swoim wyglądzie, że jest człekiem średniego wzrostu, ani wysokim ani małym i że zębów ma tylko sześć, a i te w złych znajdują się miejscach.
Między „Galateą” a „Don Kichotem” upłynęło dwadzieścia lat, podczas
których niczego nie opublikował: z literackiego punktu widzenia
Cervantes był nikim. Pisywał sztuki teatralne, ale on sam stwierdził z
podziwu godnym humorem, że jego dzieła przyjęto z bardzo umiarkowanym
zainteresowaniem. Dlaczego? Otóż pojawił się Lope de Vega [wybitny
dramaturg Złotego Wieku, autor astronomicznej liczby dramatów – przyp.
TP], którego sztuki zerwały z wszystkimi tradycyjnymi formami i
klasycznymi normami, a Cervantes, jak mówiłem, nie odbył studiów i miał
na tym punkcie kompleks, żył ciągle czując gorący oddech Arystotelesa na
karku. I oto, zupełnie na uboczu literatury, wymyśla sobie historię
człowieka dokładnie takiego jak on sam, który chce stać się kimś innym.
Zaczyna pisać historię w zamierzeniu najpewniej krótką, o człowieku,
który oszalał od lektury powieści rycerskich, wyrusza, dostaje w skórę i
wraca do domu. I tutaj opowieść się zawiesza, bo nagle sam Cervantes
przypomina sobie, co w rozdziale drugim powiedział oberżysta, że jeśli
rycerz znów ruszy w drogę, powinien pamiętać o koszulach, pieniądzach i
giermku.
TP: I wtedy zaczyna się na dobre!
EPM: Tak, Cervantes miał wtedy dwa przebłyski
geniuszu. Pierwszy: co takiego czytał don Kichot, że zwariował? Wejdźmy
do jego biblioteki! Wprowadza tam księdza i balwierza, którzy mają
zrobić porządek, i wychodzi z tego znakomity rozdział, bo oto widzą, że
są tam, rzecz jasna, księgi rycerskie, ale nie brak też innej literatury
rozrywkowej, romansów pasterskich, zbiorów poezji, zresztą ostatnią
książką, której balwierz i ksiądz nie palą, bo im upada na podłogę, jest
tom wierszy. A do tego – i to jest genialne – co znajdują w bibliotece
don Kichota? „Galateę” Miguela de Cervantesa. I wtedy ksiądz mówi: Od
wielu lat ten Cervantes jest wielkim moim przyjacielem i wiem, że
więcej nieszczęść spadło na jego głowę niż napisał wierszy. Jego książki
mają niezłe pomysły, proponuje coś, lecz niczego nie kończy. Tym
sposobem poznajemy umysłową strukturę don Kichota, bibliotekę, o której
on sam powie, że znajdujących się tu trzysta książek to sens jego życia i
podstawa. I to jest ten pierwszy przebłysk.
Drugi – to giermek. Don Kichot nie miałby przyszłości, gdyby nie
pojawił się przy nim jeszcze ktoś. I tak drugim wielkim wynalazkiem
Cervantesa jest Sancho Pansa. Bo stał się zarazem rozmówcą, giermkiem,
uczniem, przeciwwagą i drugą stroną medalu wszystkiego, co od tej chwili
się dzieje. Od teraz Cervantes jest całkowicie wolny, włącza do
powieści teksty napisane w latach dziewięćdziesiątych, jak opowieść
jeńca – i tak na dobre zaczyna się historia rycerza i jego giermka.
TP: No ale skomplikowana historia „Don Kichota” wcale się na tym nie kończy.
EPM: Należy pamiętać, że pierwszy „Don Kichot”, ten,
którego nowy przekład pana Charchalisa trzymamy w rękach, to książka
zakończona. Jako że Cervantes pisał w poczuciu porażki, kończy książkę i
nie zamierza jej dalej ciągnąć. Gdyby z „Don Kichotem” stało się to, co
z „Galateą”, czyli gdyby przeszedł niezauważony, nigdy nie dostalibyśmy
drugiej części. Na końcu pierwszej pojawiają się nawet epitafia don
Kichota, Sancza, Dulcynei – to znaczy, że don Kichot już umarł. Tyle że
powodowany tym typowym ludzkim odruchem zobaczmy, co z tego wyniknie, kilka linijek wyżej Cervantes napisał wyruszając
po raz trzeci ze swego domu, don Kichot udał się do Saragossy, gdzie
wziął udział w słynnych turniejach organizowanych w tym mieście.
I zobaczmy, co dzieje się dalej. Zważywszy na wielki sukces powieści,
można by sądzić, że autor rzuci się pisać część drugą. Nic takiego się
nie dzieje. Cervantes wierny swojemu umysłowemu konserwatyzmowi,
wyciągnął swoje stare papiery: sztukę, której nie był w stanie wystawić,
opracował „Nowele przykładne”, „Podróż na Parnas”, dzieło pisane
tercyną, które dziś nikogo nie interesuje. I gdzieś tam przy okazji
powoli pisał drugą część. I co się dzieje: kiedy doszedł do rozdziału
pięćdziesiątego dziewiątego, ukazał się „Don Kichot” niejakiego
Avellanedy, który zaczyna swoją opowieść podejmując kilka zdań z
oryginalnej pierwszej części. I tu dochodzimy do momentu autentycznie
filmowego. Don Kichot i Sanczo jedzą wieczerzę w oberży, widzimy ich w
kadrze, i nagle przez przepierzenie słyszą, że ktoś tam rozmawia o
jakimś don Kichocie, kamera wciąż ich pokazuje, a oni słyszą, że don
Kichot nie jest już zakochany w Dulcynei, i wtedy siedzący tam prawdziwy
don Kichot zrywa się krzycząc z gniewem: Ktokolwiek rzeknie, że don
Kichot zapomniał albo może zapomnieć o Dulcynei z Toboso, dowiodę mu
tego w polu otwartym, że jest daleki od prawdy!. Wówczas panowie
przebywający obok wychodzą i pojawiają się w polu widzenia, kamera już
ich pokazuje, i to w tym momencie don Kichot odkrywa, że istnieje drugi,
fałszywy don Kichot. Tu objawia się geniusz Cervantesa. Pośpiesznie
kończy swoją drugą część, z całego serca i duszy oddając się obalaniu
tamtej fałszywej części do tego stopnia, że zmienia charakter postaci:
ten Sanczo Pansa, który był zwykłym żarłokiem, nagle zaczyna być
pokazywany subtelniej, żeby dać odpór tej fałszywej kontynuacji. A już
szczytem geniuszu jest to, kiedy Cervantes podkrada postać Avellanedzie,
wprowadza ją do swojej książki, spotyka z don Kichotem, a ten prowadzi
go do notariusza, żeby poświadczył, że to on jest prawdziwy, a tamten to
oszust!
TP: Wojtku, twój wyczyn ma znamiona donkiszoterii: zabrałeś się za przekład „Don Kichota”, zajęło ci to… ile właściwie lat?
Wojciech Charchalis (WCh): Sześć lat roboty.
TP: Sześć, ładnie. Pytanie bardzo proste: dlaczego?
WCh: Pytania z pozoru proste wymagają zawiłych
odpowiedzi, jak mówił poeta. Oczywiście złożyły się na to różne zbiegi
okoliczności. Nie będę opowiadał, że kiedy się urodziłem, w wózeczku
zamiast smoczka miałem „Don Kichota” i zawsze lubiłem go czytać, bo był
fantastyczny i cudowny. Zwłaszcza, że jest to książka, do której trzeba
dojrzeć, jest to jedna z tych książek, które należy czytać w odpowiednim
wieku. Szesnastolatek nie może palić cygar i pić koniaku – tak samo nie
powinien czytać „Don Kichota”. Wydaje mi się, że w żadnym razie nie
powinna to być lektura szkolna, bo to jest bardzo poważna książką, do
której się dojrzewa. Z tych różnych zbiegów okoliczności, których
doświadczyłem, i z nowej lektury Don Kichota dokonanej przez pana w
średnim wieku, doszedłem do wniosku, że może należy się z tym zmierzyć. Z
jednej strony dlatego że kiedy docieramy do tej czterdziestki,
zaczynamy wymyślać różne rzeczy: jedni kupują sobie motor, inni
zapuszczają włosy, jeszcze inni robią przyłbicę z kartonu i siadają na
konia, a jeszcze inni zaczynają tłumaczyć „Don Kichota”. Ja się zajmuję
tłumaczeniem już jakieś dwadzieścia pięć lat, to jest takie
ukoronowanie.
Z drugiej strony wydaje mi się, że ta książka zasługuje na to, by ją w
polszczyźnie odświeżyć. Żeby wyciągnąć ją z szafy nieczytania, żeby ją
wytrzepać, wywietrzyć tę naftalinę i przywrócić ją czytelnikowi. Bo ta
powieść w Polsce umarła, nie jest czytana, postrzega się ją albo jako
infantylną historyjkę o wariacie, który jeździ na koniu, albo wybitną
literaturę, której nikt nie czyta i służy tylko za ozdobę półki.
Przekłady, które istnieją w polszczyźnie, są moim zdaniem trochę już
zwietrzałe, jak by powiedział don Kichot „zjełczałe”, nie bardzo nadają
się do czytania, nie ma świeżości w tych tekstach, są raczej nudnawe i
przede wszystkim niezrozumiałe przez swój archaizm. Ten tekst należało
zatem odświeżyć i korzystając z tego szczególnego momentu życia – jak
Dante – w połowie drogi mojego żywota wszedłem w „Don Kichota”. Mam nadzieje, że ku obopólnej korzyści, Cervantesa i mojej.
TP: Tym, co w twoim przekładzie rzuca się od razu w oczy, są
nowe wersje znaczących imion postaci: mamy Sancza Brzuchacza zamiast
Pansy, Chabettona w miejsce Rosynanta czy Cudenię zamiast Dulcynei. Tyle
że to raptem kilka słów. Na czym polega specyfika języka oryginału i
nowego przekładu?
WCh: Tak, to czy będzie Dulcynea czy Cudenia, to
sprawy tak naprawdę nieistotne, tak jak nieważne jest, czy powiemy Don
Kichot, don Kiszot, czy don Kichote. Ta książka jest całym światem,
wszechświatem tak naprawdę. Można w niej znaleźć znacznie więcej niż te
przysłowiowe wiatraki.
Dwie rzeczy są najistotniejsze. Pierwsza to taka, by nie podchodzić
do książki na kolanach. To była powieść napisana dla ludzi, do czytania.
Tak jak pan Pascual powiedział, Cervantes był człowiekiem bez
wykształcenia, samoukiem, wielkim czytelnikiem, i w pewnym momencie
postanowił zająć się gatunkiem literackim, o którym, jak wspomina we
wstępie, ani Arystoteles ani święty Bazyli nie pisali. Skorzystał więc z
całkowitej wolności, sam tworzył zasady i je przekraczał. Książka
została napisana językiem ludowym, pospolitym – oczywiście
siedemnastowiecznym, więc nam się dziś może wydawać klasyczny i wybitny,
ale to był zwyczajny potoczny język. A tłumaczenia polskie, jakie do
tej pory mieliśmy, są robione trochę na kolanie: don Kichot nie może
kląć, jak w tych przekładach, nie może żartować sprośnie. Te poprzednie
wersje były też bardzo archaizowane. Myślę, że tłumacze wychodzili z
założenia, że skoro jest to powieść siedemnastowieczna to trzeba ją
przerabiać na język XVII wieku. I to sprawia, że lektura okazuje się
ciężka i nudna, a „Don Kichot” był w założeniu powieścią przepełnioną
komizmem, humorystyczną, napisaną przystępnym językiem.
TP: Specyfiką tego wydania jest też to, że choć myślisz przede wszystkim o czytelniku, to jest to też edycja krytyczna.
WCh: Nie było takiego wydania po polsku nigdy, a
ponieważ ja bardzo długo się tym zajmowałem, bo miałem trochę problemów
ze znalezieniem wydawnictwa, które by to chciało wydać, więc miałem
trochę czasu, żeby się nad tym zastawiać: czy ma to być „kryminał”, czy
książka naukowa. I wyszło coś pomiędzy. Stało się tak dlatego, że
rozmawiałem kiedyś z moim znajomym profesorem literatury polskiej z
uniwersytetu i on mówi do mnie Wojtek, ale jak to jest z tym „Don
Kichotem”: czy te książki, które przeglądają w bibliotece ksiądz z
balwierzem, czy one są prawdziwe, naprawdę wydane, czy to fikcja?
Skoro profesor polonista zadaje takie pytanie, to znaczy, że trzeba to
jednak wyjaśnić. „Don Kichot” jest też traktatem o sztuce czytania –
oprócz tych wszystkich innych rzeczy, którymi też jest. Toteż
opracowanie krytyczne było potrzebne, a zarazem książka jest przecież
śmieszna, więc dobrze by było, żeby się dobrze czytała.
TP: Panuje zgoda co do tego, że nowa epoka powinna mieć nowe
tłumaczenia klasyków. Podobnie dzieje się z interpretacjami takich
dzieł. Przypadek „Don Kichota” jest w tym sensie niesamowity…
EPM: Jest to zjawisko dotyczące generalnie
wszystkich książek, tyle że nie wszystkie znoszą próbę czasu. „Don
Kichot” teoretycznie – bo z Cervantesem zawsze trzeba postępować
ostrożnie – miał być wyłącznie dziełem humorystycznym wymierzonym w
powieści o błędnych rycerzach. Choć skądinąd wiemy, że to wcale nie była
prawda, nawet w czasach Cervantesa. Co się jednak dzieje: kiedy książka
wychodzi z jego rąk, przejmują ją czytelnicy i zaczynają czytać na inne
sposoby. Prawdą jest, że przez pierwsze sto lat „Don Kichot”
postrzegany był wyłącznie jako powieść humorystyczna. Przekład francuski
pojawił się rzeczywiście szybko, podobnie angielski i włoski, ale
Francuzów nie interesował wtedy tak bardzo „Don Kichot”, tylko raczej
teatr barokowy, do tego stopnia, że Corneille’owi jeden przyjaciel
rodził, że jeśli chce poznać dobry teatr, niech się nauczy
hiszpańskiego. Tak więc przez pierwszy wiek jest to nade wszystko
książka śmieszna. Francuzi jeszcze na początku XIX wieku uważali, że
druga fałszywa część Avellanedy jest lepsza od tych pisanych przez
Cervantesa.
Ale w tym mniej więcej czasie Anglicy zawłaszczają sobie tę powieść i
zaczynają czytać ją w inny sposób: Fielding, Sterne, a sama Charlotte
Lennox pisze powieść pod tytułem „The Female Quixote – Kobiecy don
Kichot”. I tak zaczyna się postrzegać Cervantesa już nie tylko jako
autora humorystycznego, ale też pisarza ważnego i godnego
naśladownictwa. W Londynie ukazuje się monumentalne wydanie po
hiszpańsku i zamówiona zostaje do tego biografia autora u pewnego
hiszpańskiego specjalisty. I ten nagle odkrywa, że o Cervantesie niczego
nie wiadomo: ani kiedy się urodził, ani kiedy dokładnie umarł! Jego
losy pozostają praktycznie nieznane, mówi nawet: Wiem, że trafił do algierskiej niewoli, ale nie wiem kiedy, ani na ile.
To zdumiewające, mówimy o połowie wieku XVIII. Przychodzi wiek XIX i
Heine, wraz z innymi niemieckimi romantykami, zaczyna opłakiwać scenę
porażki don Kichota – to rzeczywiście poruszający moment. I od tego
pokolenia zaczyna się czytać tę książkę jako – jak powiedział
Dostojewski – najsmutniejszą ze wszystkich książek. Don Kichot staje się postacią mesjańską, idealistyczną.
Interesująca okazuje się też architektura tej książki, bo jest to
powieść nowoczesna. Jej struktura też bierze się z humorystyczności.
Cervantes zaczyna opowiadać na podstawie jakichś zapisków znalezionych w
La Manczy i po krótkim czasie oświadcza, że mu się skończyły. I znów
jest to czysto filmowy moment, nie wiem, czemu żaden reżyser tego nie
wykorzystał: don Kichot walczy z Biskajczykiem i zastygają z mieczami w
powietrzu, tu się rzecz urywa. Wtedy Cervantes pojawia się we własnej
opowieści, kiedy to szuka w Toledo ewentualnej kontynuacji tej historii.
I znajduje ją w arabskim rękopisie, na którego okładce jest ten sam
obraz – walczących z mieczami w górze – tyle że tym razem narysowany.
Wtedy na scenę wchodzi drugi narrator – arabski pisarz Cide Hamete
Benengeli – a Cervantes, choć coś tam z łaciny i arabskiego znał, musi
skorzystać z pomocy tłumacza, który za dwa garnce rodzynek i korzec pszenicy
podejmuje się przekładu. Tym sposobem mamy papiery z La Manczy, Cide
Hamete’a, tłumacza, a na końcu Cervantesa, który bierze przekład i nie
przepisuje go wiernie, tylko od czasu do czasu sam też komentuje. A
szczytem pomysłowości jest, kiedy na początku drugiej części don Kichot
czyta tekst ze swoimi przygodami i wygłasza swoje uwagi: od tego momentu
w drugiej części pojawia się krytyka literacka części pierwszej. I to
nie tylko don Kichot czytał swoją historię, znają ją także niektóre
spotkane po drodze postaci. Dlatego o ile w pierwszej części to błędny
rycerz wyobraża sobie na swój sposób świat, to w drugiej dzieje się
odwrotnie – inni dopasowują rzeczywistość do jego wyobrażeń, bo czytali
pierwszą część. Ta niesamowita architektura „Don Kichota” uwodzi nas
dziś swoją nowoczesnością.
TP: Panowie, trzeba mieć świadomość, że ten wywiad swoim
rozmiarem znacząco wykracza poza ramy współczesnych mediów. Mam zatem na
koniec prośbę: proszę o krótki blurb, takie okrągłe zdanko na okładkę:
dlaczego warto czytać „Don Kichota”.
EPM: Hmm… Hm… No… Trudno to tak wytłumaczyć… Bo to
jest bardzo zabawna książka, wciąż taką pozostaje, a zarazem to książka
głęboko melancholijna, dająca nam argumenty, dlaczego warto żyć na tym
świecie.
WCh: Ja nie umiem tak tego ująć. Można by pójść w
patos, że życie jest ciężkie, a lektura może nam dać czasem trochę
wytchnienia, albo coś takiego. Ale powiem tylko tyle, że siedziałem nad
tłumaczeniem tej książki sześć lat, zacząłem nosić grubsze szkła i
strasznie mnie bolą plecy, kiedy siadam do komputera, więc wydaje mi
się, że jeżeli potrafiłem sześć lat spędzić nad czymś takim, to może
warto sprawdzić, czy nie zwariowałem zupełnie: może rzeczywiście coś tam
jest?
Autor: Tomasz Pindel
Sześć lat nad przekładem... Podziwiam. Ta książka mnie zaintrygowała. Z ilustracjami Siudmaka to będzie prawdziwe cacko i gratka...
OdpowiedzUsuńMnie osobiście najbardziej interesuje to, że można w niej znaleźć więcej niż się wydaje, że Don Kichot może nie być nudny, archaiczny i niezrozumiały. Próbowałem kilka razy przeczytać w całości, ale ... poddawałem się w końcu. Dla Paula Austera jest to np. najważniejsza książka jaką kiedykolwiek napisano. Bardzo chciałbym, co tam, muszę przeczytać to tłumaczenie :)
UsuńJa czytałem Don Kichota wieki temu. W ubiegłym roku, któryś z moich chłopców czytał tę książkę, jako lekturę w szkole i już prawie po nią sięgnąłem, ale ostatecznie... zrezygnowałem. Mam nadzieję, że któregoś zimowego popołudnia jednak po nią sięgnę. Zwłaszcza po tym wywiadzie.
OdpowiedzUsuń