środa, 29 maja 2013

Cytat tygodnia (2)

Doris Lessing

Istnieje tylko jeden sposób czytania, polegający na wertowaniu książek w bibliotekach i księgarniach, wybieraniu i czytaniu tylko tych, które przyciągają uwagę, odrzucaniu ich, kiedy nas znudzą, pomijaniu rozwlekłych fragmentów. Nigdy, przenigdy nie czytaj niczego tylko dlatego, że musisz, albo ze względu na modę czy trend. Pamiętaj, że książka, która cię nudzi, gdy masz dwadzieścia albo trzydzieści lat, otworzy przed tobą nowe horyzonty, kiedy będziesz ich miał czterdzieści albo pięćdziesiąt  - i odwrotnie. Nie czytaj książki tylko dlatego, że wypada.(...)

Jeśli będziesz miał otwarty umysł, wszędzie znajdziesz prawdę w słowach, które nigdy nie zostały spisane. Nie pozwól zatem, by druk stał się twoim panem.(...)

Powinni uczyć tak, byś czytał po kolei to, co ci się podoba, byś podążał za intuicją, zaspokajając własne potrzeby. W tym kierunku powinieneś się rozwijać, a nie w tym, by cytować innych.

Doris Lessing "Złoty notes".

Źródło: Szukam słów

Stare fotografie (7) - Czas wolny, czas rekreacji

Fot. Nino Migliori

Czas rekreacji dla seminarzystów w St. Ignatius Loyala, Spain (1955)


"21 lipca" Marcin Świetlicki




21 lipca

Poranna, jednoosobowa kawa.
Poranne, jednoosobowe scrabble.
Wygrałem i przegrałem. Szereg przypadkowych
wyrazów się ułożył w tajny plan na dziś.

Dziś się wydarzy. Oby nie złe. Oby
nie ostateczne. Liter przypadkowy
ciąg mi niejasno wieszczy. Oby obce miasto
dziś się kochało ze mną i było lojalne.

Marcin Świetlicki "Jeden"

"Mam romantyczną słabość do zakonnic"

Katherine Mansfield i jej przyjaciółka
Dorothy Brett, malarka (z lewej)

List Katherine Mansfield do Doroty Brett

Montana, 8 sierpnia 1921 roku 

Przepraszam za ten papier. Jestem na górze i nie mam innego pod ręką. Siedzę na szerokim balkonie, na który wychodzi moja ubieralnia. Jest wczesny ranek, wierzchołki drzew wyglądają, jakby były z polerowanego złota, a lekki wiatr huśta się na gałęziach. Góry po drugiej stronie szerokiej doliny stoją nieruchomo w słońcu; po ich dalekich, sennych szczytach szybują srebrzyste obłoczki. Ale najbardziej lubię patrzeć na głębokie, ostre cienie w rozpadlinach i na zboczach gór; stały się częścią mojej wizji. Nie umiem sobie wystawić, aby można żyć obok piękniejszego i bardziej doskonałego widoku. Przyglądam mu się – z małymi przerwami – od wczesnego ranka do późnej nocy, gdy nietoperze wylatują i ćmy czepiają się włosów... 
Proszę Cię i błagam nie myśl, że aż tak bardzo potrzebne mi są pieniądze. Mogę je zawsze zdobyć. „Mogę pojechać do jakiejś cudownej miejscowości i nadstawiać kapelusza albo sprzedawać maść borną, wartości l pensa, za 2 szylingi i 6 pensów, zdobywając na czysto 2 szylingi i 5 pensów, albo – nie, nie lękam się już o pieniądze. A przy tym zarabiam – suma zarobku zależy od mojej pilności. Obecnie mam 30 funtów długu, a w tej chwili przyszły dwie zakonnice i przyniosły roboty wykonane przez dzieci w klasztorze. Te kochane istoty (mam romantyczną sła­bość do zakonnic), łagodne gołębice w niebieskich kapturach, słodkie, zamknięte w sobie, wyjęły małe wyprawki z ciężkiego pudła i tak je zachwalały, że wydałam 2 funty i 7 szylingów na maleńkie flanelo­we kaftaniczki i fartuszki dla dziecka siostry mojej służącej Ernestyny, którego jeszcze nie ma na świe­cie.
Rachunek rzeźnika na czerwonym papierze jest nie uregulowany – nie będę mogła go teraz zapłacić. Więc widzisz, taka już jestem, jeśli chodzi o pieniądze – nie warto mnie żałować ani mi pomagać. [...]
Muszę skończyć ten list i wziąć się do mojego opowiadania. Nazwałam je „W zatoce”. Pełno w nim (mam nadzieję) piasku, wodorostów i kostiumów kąpielowych porozwieszanych na werandach, sandałów na parapetach okien, drobnych, różowych, „morskich” powoi, kanapek nieco przysypanych piaskiem i wznoszących się fal przypływu. Pachnie rybami (ach, mam nadzieję, że czuć ten zapach!).
Katherine Mansfield, Listy, tłum. Maria Godlewska, Czytelnik 1978, s. 362–364.

Źródło: Płaszcz zabójcy 

Stare fotografie (6)

Fot. Willy Ronis


Gombrowicz - List z Argentyny

Witold Gombrowicz, fot. Bohdan Paczowski


 

 

wtorek, 28 maja 2013

Stare fotografie (5) - Francesc Catala - Roca i Barcelona

Barcelona

Barcelona - kot przed antykwariatem

Barcelona - Estación de Francia

 Barcelona - Las Ramblas

Barcelona

Barcelona - Vía Layetana

"26 czerwca" Marcin Świetlicki

Fot. Francesc Catala-Roca

26 czerwca

Klucz leży na podłodze. Znaczący ornament.
Szósta rano. Na dworzec. Z tych proponowanych
przez tablicę ODJAZDY pociągów, kompletnie
żaden nie nada się.

Bo nie jedzie się po to, by jechać. Się jedzie
dokądś i po coś. Po dom. Po robotę.
Po kryjówkę. Po ciepło. Musi być spełniony
przynajmniej jeden z wyżej wymienionych

warunków. W tym rozkładzie nie da się odnaleźć
odpowiedniego miasta. A w tym tutaj mieście
ja już nie jest. Ja siada na granicy torów,
rozdziera się.

Marcin Świetlicki "Jeden"

"Cóż to za piekło tak kochać życie jak ja!"

Katherine Mansfield
List Katherine Mansfield do Anny Estelli Rice

Baugy, czwartek, 19 maja 1921 roku 

Muszę jeszcze raz napisać do Ciebie, kochana moja, póki jesteś w Paryżu. Gdybym już nigdy nie otrzymała od Ciebie słówka, mogłabym żyć Twoim listem. Zadałaś sobie trud – wiem przecież, co znaczy pisać – i przesłałaś mi kawał Paryża – kompletny – ze sobą samą i ruchem ulicznym (chciałabym być w takim miejscu, gdzie taksówki przejeżdżają ludzi), i marmurowymi parapetami, i sklepami, gdzie widać kiełbasy wśród kwiatów, i z petit dejeuner, i z Wyndhamem Lewisem, i... więc przebiegłam przez Twój list, a potem włóczyłam się po nim powoli, zatrzymując się, podziwiając i kochając; wąchałam wszystko i wszystkiego słuchałam. To był wspaniały dar, Anno – un cadeau superbe pour moi. Kocham Cię za to, czujesz? Musisz czuć. Byłam w Paryżu, a nawet w St. Cloud, gdyż na wieść o Twoim projekcie wynajęcia tam domku, zaczęłam marzyć o sąsiedniej willi. Śliczne są nasze dwa domki – dwupiętrowe z krzakami bzu przy bramie. Zrobiłam w płocie dziurę, przez którą mogę rzucić okiem do Ciebie i rano wyśledziłam małego – robił porządki w ogrodzie. Zawołałam: „Dawidzie!” – odparł dość niedbale: „Co?” Spytałam: „Chcesz przyjść dziś do mnie na podwieczorek?” – odwrócił się i krzyknął w stronę domu: „Ona chce, żebym przyszedł na podwieczorek!” Na to pokazała się w oknie Twoja głowa i powiedziałaś: „No i cóż, chcesz iść?” – Dawid odrzekł: „A co mamy w domu do herbaty?” – Był to przemiły sen. Marzę, aby się spełnił, dopiero byśmy się ubawiły! Wieczorem lampa stałaby na stole w ogrodzie. Widzę całe urocze życie, które obecnie bardziej by mi odpowiadało niż życie kawiarniane.
Mimo to Paryż i Londyn mają swój urok. Dobrze czasami porozmawiać, a ja lubię obserwować i słuchać. Góry działają przygnębiająco w roli sąsiadki przy stole. A jednak kiedy leżę, patrzę na nie całymi dniami, i groza mnie przejmuje... Gdybym je mogła umieścić w noweli – les placer.
W sobotę byłam u największego specjalisty w Szwajcarii, Anno, i dlatego Twój list przyszedł niezwykle w porę – dobrze mi zrobił, zbliżył mię do życia. Po wizycie u tego lekarza krajobraz i wszystko – zmieniło się – oddaliło się trochę. Zawsze sobie wyobrażam, że mi doktor powie: „Polepszenie? Oczywiście! Wkrótce pani wyzdrowieje. Za sześć miesięcy będzie pani zdrowa jak ryba”. Ale mimo że ten pan był bardzo miły, nie chciał powiedzieć nic ponad: „Jeszcze jest nadzieja” – to wszystko. Starałam się wtrącić słowo: guerir [wyzdrowieć], ale mi się nie udało. Mogłam jedynie wyciągnąć z doktora następujące zdanie: „Jeśli pani żołądek będzie w dalszym ciągu trawił, jest jeszcze nadzieja”.
Cóż to za piekło tak kochać życie jak ja! Uważam, że moja miłość wzrasta, zamiast się zmniejszać. Życie mi wcale nie powszednieje – wciąż jest dla mnie cudem. Mam nadzieję, że pozostanę na tym świecie dość długo, aby napisać prawdziwie dobre dzieło. Sprzykrzyli mi się ci obiecujący ludzie, co młodo umierają; nie pragnę powiększyć ich grona. Wobec tego będę w dalszym ciągu pochłaniała jeunes d’oeufs i de la cierne... [żółtka i śmietanę].
Już wieczór. Pewnie zapalają światła na ulicach. Widzę kuliste cienie drzew, ciepłą biel bruku, widzę śpieszących ludzi. A tutaj – góry odbite w jeziorze są sinawe, zimne, tylko same Wierzchołki przykrywa śnieg morelowego koloru. Cudne jest życie. „Żyć – to wystarcza”, mogłabym się prawie z tym zgodzić – ale niezupełnie.

Katherine Mansfield, Listy, tłum. Maria Godlewska, Czytelnik 1978.

Źródło fragmentu: Płaszcz zabójcy 

"Capote", czyli zderzenie dwóch Ameryk



Ostatnio wpadł mi do głowy pomysł oglądania raz w tygodniu filmów, które od dawna już chciałem obejrzeć, ale nie miałem jakoś nigdy na to czasu. Postanowiłem też, że swoje wrażenia będę opisywał na blogu. Filmy staram się oglądać w wersji oryginalnej, aby przy okazji poćwiczyć trochę angielski, dlatego też, przynajmniej na razie, będą to głownie filmy w tym języku. Nie wykluczam jednak wyjątków od tej reguły, bo lubię również kino polskie, szczególnie to stare z lat 60-tych i 70-tych.
 
Jako pierwszy film obejrzałem "Capote" Bennetta Millera z 2005 roku. Film zrobił na mnie ogromne wrażenie. To co z pewnością długo zostanie mi w pamięci, poza samą sensacyjną historią, to rola Philipa Seymoura Hoffmana, który wcielił się w postać Trumana Capote'a, słynnego pisarza, autora klasycznej już powieści "Śniadanie u Tiffany'ego". Zrobił to znakomicie, wspaniale odtworzył gesty, mimikę oraz charakterystyczny dziecinny głos Capote'a, głównie dzięki nagraniom wywiadów, jakie przeprowadził z pisarzem jego biograf Gerald Clarke. Capote powiedział kiedyś Clarke'owi: "Jest jeden, jedyny Truman Capote. nie było takiego przede mną i nie będzie po mnie". Miał całkowitą rację. Jednak na czas trwania filmu Hoffman wskrzesił pisarza, niemal stał się nim. Za swoją rolę zdobył zresztą w 2005 roku Oscara oraz Złoty Glob.

Listopad 1959 roku. Truman Capote czyta w "The New York Timesie" artykuł poświęcony morderstwu dokonanemu w Holcomb w stanie Kansas. Sprawa dotycząca czteroosobowej rodziny Clutterów przykuwa uwagę pisarza. Capote przekonuje wydawców pisma "The New Yorker", aby zlecili mu przygotowanie o niej tekstu. W tym celu udaje się do Kansas. W zbieraniu materiałów pomaga mu przyjaciółka z czasów dzieciństwa, Nelle Harper Lee, która kilka miesięcy później zdobędzie Nagrodę Pulitzera za powieść "Zabić drozda". Początkowo jego dziecinny głos, maniery i niekonwencjonalny sposób ubierania wzbudzają nieufność wśród mieszkańców Holcomb. Wkrótce jednak Capote zdobywa ich zaufanie. Złapani w Las Vegas zabójcy - Perry Smith i Dick Hickock - zostają sprowadzeni do Kansas, osądzeni i skazani na karę śmierci. W ich przypadku nie było wątpliwości dotyczących winy. Przysięgli musieli jedynie wybrać rodzaj kary: życie czy śmierć. Capote odwiedza ich w więzieniu, poznaje, rozmawia z nimi, zaprzyjaźnia się. W pewnym momencie zdaje sobie sprawę z tego, że planowany wcześniej artykuł rozrasta się do rozmiarów książki. Powieści, która zapoczątkuje nowy gatunek literacki, literaturę faktu.

"Z zimną krwią", bo o niej mowa stanie się najlepszą książką Trumana Capote'a i podobnie jak "Śniadanie" klasyką. Sam pisarz wierzył, że to przeznaczenie sprawiło, że w jego ręce trafiła właśnie ta historia, był pewien, że książka jaką napiszę będzie wspaniała i wyjątkowa. "Gdy myślę o tym, jak dobra może być ta książka wręcz tracę oddech" - pisał do przyjaciela. Jej tematem jest zderzenie dwóch Ameryk: bezpiecznego, spokojnego kraju, mniej lub bardziej zamożnych przedstawicieli klasy średniej, wierzących w Boga, uczciwie pracujących, oraz kraju, w jakim żyli zabójcy Clatterów, pozbawionego zasad i moralności. Ci zabójcy nie wzięli się znikąd. Ukształtowały ich warunki w jakich się wychowali, brak opieki w dzieciństwie i młodości, alkoholizm rodziców, w końcu porzucenie i odrzucenie. Jestem przekonany, że podobne postaci i historie znaleźć można wszędzie na świecie, także w Polsce. Capote zastanawia się czym kierowali się mordercy, dlaczego dokonali tej zbrodni, dlaczego tam, w małym miasteczku w Kansas. W końcu otrzymuje odpowiedź, zrobili to dla pieniędzy (w sumie dla jakichś 40-50 dolarów, tyle znaleźli w domu Clutterów), a zabili, ponieważ ojciec tej rodziny był gentlemenem, spokojnym, dobrym człowiekiem, który troszczył się i bał o swoją żonę i dzieci. To przypomniało jednemu z nich jego własne życie, jego rodzinę, matkę która go porzuciła, ojca, którego nigdy nie miał, wyprowadzając go tym z równowagi. Potem już nastąpiła reakcja łańcuchowa, wypadki potoczyły się błyskawicznie aż do tragicznego finału.

Truman Capote był gayem i wcale się z tym nie krył. W czasach, gdy homoseksualizm był przyjmowany w Ameryce z dużą niechęcią, on z nonszalancją obnosił się ze swoją odmienną orientacją, na niej opierał w pewnym sensie swoją karierę pisarza. Na przyjęciach zwracał na siebie uwagę, będąc wspaniałym gawędziarzem, duszą towarzystwa. Był bliskim przyjacielem wielu bogatych i sławnych kobiet. Zbierając materiał do swojej książki Capote przez wiele lat, zanim nastąpiła egzekucja skazanych, odwiedzał ich w więzieniu, zaprzyjaźnił się z nimi, szczególnie z jednym, Perrym Smithem, z którym wiązało go nawet coś więcej niż przyjaźń. W filmie zostały wykorzystane autentyczne listy jakie pisali do Trumana Capote'a zabójcy, także filmowe dialogi odzwierciedlają to co powiedzieli. Z kolei wiele ujęć jest wierną kopią autentycznych filmów dokumentalnych lub zdjęć z tamtego okresu. Pisarz był obecny podczas egzekucji Perry'ego, bardzo to przeżył. "Z zimną krwią" przyniosło Trumanowi Capote'owi olbrzymią sławę, pieniądze i szacunek. Była punktem zwrotnym w jego karierze przyczyniając się także do jego upadku. Pisanie tej książki zabrało mu 6 lat z życia, w trakcie jej pisania zaczął dużo pić. Mimo, że jeszcze później zaczynał pisać wiele rzeczy, nie udało mu się już ukończyć żadnej powieści.

 

poniedziałek, 27 maja 2013

Stare fotografie (4) - Dworzec Grand Central w Nowym Jorku

Grand Central Station NYC, 1929. Fot. Hal Morey


Douglas Adams Tribute


"Niedziela?" Marcin Świetlicki

Marcin Świetlicki

Niedziela?

Dwadzieścia pięć ostatnich lat
mieszkałem z kobietami,
a teraz mieszkam całkiem sam
na Kazimierzu. Nie Żyd,
w pożydowskim mieszkaniu.
Mieszkam sam, palę w łóżku, któregoś dnia spłonę.
Gałęzie puchną biało, koniec października,
zmiana czasu, noc mi się rozpłynęła w dzień
po piątkowych przygodach. Wyleciałem z hukiem
z soboty, mój samolot się
rozpłynął, mój ocean się
rozpłynął, mgła się
rozpłynęła we mgle.

Marcin Świetlicki "Jeden"
 

"Jaki świat jest w gruncie rzeczy zimny i obojętny"

Katherine Mansfield i John M. Murry.
List Katherine Mansfield do Johna M. Murry’ego

Ospedaletti, piątek, 24 października 1919 roku 

Kiedy mówisz o Wingu Twoje opowiadanie ma w sobie coś, co trafia mi wprost do serca. Widzę Winga, jak leżał pogrążony w kocim odrętwieniu, a Ty całowałeś jego nosek. Już nie będziemy mieli równie uroczego kociaka. Kiedy sypiał na naszym łóżku i nie chciał się nigdy ułożyć – pamiętasz? Dawał nura i wypływał pod szafą albo na słupku od ekranu. (Ach! Te komary!!! Jest ich trzy). 
Twój niedzielny list uwidocznił mi bardzo, bardzo wyraźnie Ciebie i dom. Potrafiłeś w zadziwiający sposób przedstawić gatunek dnia – ciągłość następujących po sobie rzeczy – za pomocą milczenia.
Wiem, co masz na myśli, mówiąc o ludzkiej gadatliwości, chociaż sama nie jestem une silencieuse [milcząca]. Te lata, które człowiek spędzał siedząc z wymuszonym uśmiechem, aby udać, że bierze udział w zabawie, że jest au courant... co za głupota, co za strata czasu!
Ale w rzadkich chwilach rozmowy z Tobą czuję, prawdziwie czuję, że otwierają się niebiosa, a nasze myśli, niby anioły, płyną w górę i w dół. Czas, spokój, umysł wolny od trosk, to wszystko musi stać się naszym udziałem... Musimy mieć czas na milczenie i czas na rozmowę. Ale głównie na rozmowę. Żyliśmy w straszliwym naprężeniu nerwów i nikt się o tym nie dowie. Czy to nie dziwne, jaki świat jest w gruncie rzeczy zimny i obojętny? Pomyśl o cierpieniach, przez które przeszliśmy. Kogóż to obchodzi? Kto się tego domyśla? Gdybyśmy się już uprzednio nie ,,odseparowali” na zawsze, byłoby to wystarczającym powodem do odsunięcia się. Przecież nie moglibyśmy, wiedząc to, co wiemy, trzymać z innymi, którzy nie wiedzą. Gdybym tylko potrafiła wyrazić tę różnicę, tę wizję świata, tak jak my go widzimy. Czechow w ten sam sposób patrzył na świat, a także – o ile mi się zdaje – Keats.

Katherine Mansfield, Listy, tłum. Maria Godlewska, Czytelnik 1978, s. 197–198.

Żródło: Płaszcz zabójcy

Stare fotografie (3) - Nauka jazdy na rowerze

Fot. Robert Doisneau

niedziela, 26 maja 2013

Cytat tygodnia (1)

Fot. André Kertész

„Dostojewski stwierdził kiedyś, że napisano tylko dwie książki: Człowiek wyrusza w podróż i obcy przybywa do miasta” - Jonathan Carroll
"Prawie cała literatura, prawie cała poezja, prawie cała sztuka wyrosły z ludzkiego bólu; w niebie chyba sztuki nie ma" — Leszek Kołakowski
"Jest taki rodzaj literatury dobry, kiedy się nudzisz. Pełno tego. Jest literatura dobra na czas,  kiedy jesteś spokojny. To jest najlepsza literatura, tak mi się wydaje. I jest też literatura na smutek. A także na radość. Jest literatura dobra, kiedy jesteś ożywiony. I jest też taka, co pasuje do rozpaczy" — Roberto Bolaño.

sobota, 25 maja 2013

Małe przyjemności



17.11.2005

Te drobne, lecz jakże przyjemne czyny i gesty:

Krojenie czegoś bardzo ostrym nożem.

Mieszanie śmietanki w kawie i przyglądanie się, jak wir zmienia barwę.

Pierwsze wrażenie smakowe, kiedy przez pół dnia nie miałeś nic w ustach.

Wciąganie nowej pary skarpet, zwłaszcza na zmarznięte stopy.

Dotyk psa opierającego się o twoją nogę.

Widok skrzynki pełnej listów, jaki ukazuje się po jej otwarciu.

Wyciągnięcie stosu listów i uświadomienie sobie, że co najmniej jeden z nich wywołuje w tobie dreszcz  emocji.

To samo uczucie, gdy na wyświetlaczu telefonu komórkowego pojawia się imię kogoś, z kim szalenie chciałbyś porozmawiać.

Wzięcie do ręki książki, którą od dawna pragnąłeś przeczytać. To uczucie prawie namacalnej bieli nowych kartek, kiedy po otwarciu książki przesuwasz po nich koniuszkami palców.

Zapach cudownych perfum, który zostawia kobieta mijająca cię szybkim krokiem.

Głęboki haust chłodnego, jesiennego powietrza.

Tajemniczy oksymoron oddechu: dmuchasz na zupę, by ją schłodzić, dmuchasz na dłonie, by je ogrzać.

Jonathan Carroll "Oko dnia" (Carrollblog), przełożył Jacek Wietecki.

Długo gotująca się zupa

Jonathan Carroll

18.11.2005

Ludzie często mnie pytają: Czy piszesz codziennie? Czy masz stały rozkład zajęć? Siadasz o dziewiątej i piszesz do czwartej? Coś w tym stylu? Moja ulubiona anegdota o tym, jak pracują pisarze — oraz, jak mniemam, wszyscy artyści — pochodzi od znajomego pisarza. Któregoś dnia żona weszła do jego gabinetu i zastała go leżącego na kanapie, z oczami wlepionymi w sufit. Zapytała go ostrym, poirytowanym głosem: „Leżysz jak kłoda od paru godzin. I co przez ten czas «zrobiłeś»?” Na co mój znajomy odpowiedział ze spokojem: „Pisałem”. I nie kłamał. Pisanie bowiem nie sprowadza się li tylko do przelewania słów na papier. Idzie się ulicą i myśli o konkretnej postaci albo sytuacji, nad którą się pracuje. Nowy znajomy opowiada ci przy kawie ciekawą historyjkę, a ty zaraz kombinujesz: „Mógłbym wykorzystać tę opowieść, gdybym ją trochę skrócił i przerobił”. W telewizji pokazuje się czyjeś zabawne nazwisko, a ty sięgasz odruchowo po długopis i kartkę papieru, aby je zapisać: ono musi się pojawić w twoich książkach. Słyszysz piosenkę, widzisz oszpeconą lub piękną twarz, doświadczasz nowego zapachu, poznajesz kogoś, kto ciągle się z tobą kłóci… Wszystko to wpada do wielkiego kotła, który nieustannie bulgocze w twojej głowie. To jedna z tych długo gotujących się zup, którą najlepiej trzymać na małym ogniu. Trzeba nieco czasu, aby składniki i aromaty wymieszały się ze sobą i dały coś nowego, niepowtarzalnego.

Jonathan Carroll "Oko dnia" (Carrollblog), przełożył Jacek Wietecki.

piątek, 24 maja 2013

"Żyj jakby to było całe życie"



Żyj z celem
Stawaj na krawędzi
Przysłuchuj się pilnie
Ćwicz dobroć
Baw się żywiołowo
Śmiej się
Wybieraj bez żalu
Szanuj przyjaciół
Rób to co kochasz
Żyj jakby to było całe życie

Mary Anne Radmacher

„Czy to, co napisałem, jest rzeczywiście ciekawe?"

Jonathan Carroll

06.12. 2005

Jako czytelnik dochodzę do wniosku, że autorzy większości blogów zakładają błędnie, iż to, co zrobią czy pomyślą w ciągu dnia, zainteresuje innych ludzi. Tę fałszywą przesłankę pogrąża dodatkowo fakt, że piszą o swoich rutynowych czynnościach ze wszystkimi nudnymi szczegółami. Biorą byle jakie słowa i zwroty, nie cyzelują ich, nie próbują doszlifować swoich myśli i przeżyć. Wczoraj czytałem blog, którego autor poszedł do restauracji Starbuck’s i zastanawiał się, którą kawę ma wybrać. Ot, i cała historia. Trzysta słów dylematu: czy wziąć cappuccino czy moccacino? Jedną z najlepszych lekcji, jakich udzielił mi ostry, ale dobry nauczyciel na zajęciach z twórczego pisania, była prosta uwaga o napisanym przeze mnie wierszu: „Być może tobie, Carrołl, temat wydaje się interesujący, ale sposób, w jaki go ująłeś, nie jest w stanie zainteresować innych”. Błogi dały każdemu możliwość publikowania swojej twórczości. Ale jeśli ktoś zamierza publikować, to odpowiada przed swoją publicznością, jakakolwiek by ona była. Zanim przyciśnie guzik „wyślij”, powinien zadać sobie pytanie: „Czy to, co napisałem, jest rzeczywiście ciekawe? Czy wyraziłem to najlepiej, jak umiem? Czy tylko zarzucam kogoś tam, w eterze, głupstwami mojego dnia codziennego?”

Jonathan Carroll "Oko dnia" (Carrollblog), przełożył Jacek Wietecki.

Bob Dylan i rower Tołstoja



30.09.2005

Pewnego razu, kiedy Bob Dylan zwiedzał Rosję, trafił na położoną pod Moskwą posiadłość Lwa Tołstoja, po której oprowadził go przewodnik. Dylan pisze w swoich wspomnieniach, że główną atrakcją tego dnia było to, że przewodnik pozwolił mu się przejechać na rowerze Tołstoja. Ten obrazek sprawił, że uśmiechałem się przez dwa dni: Bob Dylan objeżdżający pańskie włości na rowerze staruszka.

Jonathan Carroll Oko dnia (Carrollblog), przełożył Jacek Wietecki.

Truman Capote (film biograficzny)

Truman Capote, 1959







Kto rano wstaje, temu ...


«Kiedy piszę po zmroku – zauważył Cyril Connolly – w moją prozę wsączają się purpurowe wieczorne cienie. Dlaczego zatem nie piszę o poranku? Ponieważ ja niestety jakoś nie miewam poranków, a do tego choć ja sam nie pogardzam ludźmi, którzy chodzą spać wcześniej ode mnie, to oni wszyscy jakoś dziwnie się denerwują, że ja nie wstaję». Conolly dotyka tu sedna odwiecznego problemu człowieka sowy. Świat naturalny już dawno odkrył pożytki płynące z pracy zmianowej: łatwiej dzielić terytorium, jeśli nie wszyscy plączą się po nim w tym samym czasie. Nikt nie wini jamraja za to, że grasuje po zmroku; nikt nie oskarża nocnego motyla o dekadencję; nikt nie wyzywa lelka od leniwych wylegiwaczy dlatego, że śpi w dzień, a śpiewa po nocach – a jednak ludzie, którzy urodzili się do życia według podobnego rytmu, uważani są przez pozostałe dziewięć dziesiątych populacji za wybrakowanych w zakresie konstrukcji kręgosłupa moralnego.

«Ci, którzy dokonać mają wielkich czynów – ostrzegał osiemnastowieczny teolog Matthew Henry – muszą wstawać wcześnie». Zgodnie ze średniowiecznym horarium zakonu benedyktynów, pierwsze spośród siedmiu nabożeństw rozpoczynało się o trzeciej piętnaście nad ranem: to taka metoda zabezpieczania sobie tytułu do cnoty, zanim konkurencja zdoła złożyć lepszą ofertę. I nikogo chyba nie zdziwi, że o godzinie pół do piątej rano w roku 1660 John Milton, błyszcząc wręcz od porannej prawości, słucha Biblii po hebrajsku, którą sługa czyta mu na głos, gdy tymczasem o tej samej godzinie w roku 1890 irlandzki dziennikarz i pornograf Frank Harris (przy tych nieczęstych okazjach, kiedy sypiał sam) pada wreszcie, wycieńczony nocą spędzoną wśród niewyrażalnej rozpusty.


Reputacji sów nie da się już chyba naprawić. Kto wstaje rano? Rolnicy, piekarze, lekarze. Kto nie kładzie się do późna? Złoczyńcy, prostytutki, włamywacze. Jesteśmy przekonani, że jeśli ktoś przemyka gdzieś po północy, to na pewno ma coś do ukrycia. Noc to czas goblinów, upiorów, wampirów, żywych trupów, czarownic, czarnoksiężników, demonów, zjaw, biesów, potępieńców, poltergeistów, czarnych ludów, straszydeł i przewracających się z hukiem sprzętów. (Jest to także czas wróżek i aniołów, ale podobnie jak większość podnoszących na duchu zjawisk, one są wypchnięte z naszej wyobraźni. Koszmar wypiera słodkie sny). Noc, podobnie jak zima, jest metaforą śmierci, nikt nie mówi «śmiertelnie jasny poranek» albo «śmiertelnie ciepła wiosna». W dziwnej i mrocznej książce pod tytułem Night (Noc) (do której przeczytania, najlepiej o północy, powinno się zmusić każdego skowronka) brytyjski krytyk literacki Al Alverez zauważa nie bez goryczy, że Chrystusa nazywa się Światłością Świata, a szatana Księciem Ciemności. Mając przeciwko sobie tak potężną proskowrończą tradycję, czyżbyśmy sowy, na zawsze już byli skazani na pobyt w piekielnych rejonach, które pomimo niegasnących ogni, określane są jako ciemne?.

Anne Fadiman, Z życia sów, [w:] W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe, przeł, Magda Heydel, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010, s. 73-75.

Źródło: http://timbuktu.blox.pl/tagi_b/9378/esej.html

Kawa czy herbata?

Każdy dzień zaczynam od kawy. Piję jej dużo, 3-4 kubki dziennie, czasami więcej. Z ekspresu, rozpuszczalną, sypaną, czyli parzoną, czyli "po turecku", czyli tak zwaną "plujkę". Wszystko jedno jaka, nieważne w czym podana (chociaż mam swój ulubiony kubek), byle by była czarna, gorąca i słodka. Bez kawy było by mi trudno żyć. Kawa to narkotyk, a ja jestem od niej uzależniony. Lubię jej smak i zapach, który uważam za jeden z przyjemniejszych zapachów jakie znam. Pobudza, pomaga myśleć i nastraja pozytywnie do życia. Herbaty piję bardzo mało, symbolicznie, właściwie jedną dziennie. Być może nie trafiłem jeszcze na mój gatunek herbaty.

W historii literatury kawa odgrywała dużą rolę. Wielu pisarzy było kawoszami, niektórzy jak np. Balzac nie mogli bez niej tworzyć. Poniżej fragment biografii Balzaca, której autorem jest Stefan Zweig dotyczący Balzaca i kawy:

"Kawa, niby czarna oliwa, utrzymuje wciąż w ruchu tę fantastyczną machinę pracy i dlatego ważniejsza jest dla pisarza od jadła, snu i wszystkich innych rozkoszy. Nienawidząc tytoniu, gdyż tytoń nie jest środkiem podniecającym, nie prowadzi do nadmiaru, będącego dla niego jedyną miarą ("tytoń niszczy ciało, atakuje rozum, otępia całe narody"), kawie wyśpiewał najpiękniejszy hymn.  
Kawa spływa na dół, do żołądka i wprawia wszystko w ruch: myśli ustawiają się w szyku bojowym niby bataliony wielkiej armii; rozpoczyna się bitwa. Wspomnienia nadciągają chyżym krokiem jak chorążowie wymarszu. Lekka kawaleria rozwija wspaniały galop. Artyleria logiki podąża z hukiem wraz z trenem i kartaczami. Mądre pomysły, niby strzelcy, mieszają się w utarczkę. Postacie oblekają się w kostiumy, papier pokrywa się atramentem, walka wzmaga się i kończy w potokach czarnej fali, podobnie jak prawdziwa bitwa wygasa w czarnym dymie prochu. 
Bez kawy nie ma dlań pracy, przynajmniej tej ustawicznej, jakiej się zaprzysiągł. Wraz z papierem i piórami zabiera ze sobą wszędzie jako trzecie narzędzie maszynkę do kawy, do której przywykł jak do swego stołu i habitu. Nikomu nie pozwala jej przyrządzać, bo nikt nie zaparzyłby tej podniecającej trucizny w takiej koncentracji i czerni. I podobnie jak z zabobonnym fetyszyzmem używa tylko jednego gatunku papieru i jednego formatu piór, tak dozuje i miesza różne gatunki kawy wedle ściśle określonego rytuału:
Ta kawa składała się z trzech gatunków kawy ziarnistej - Bourbon, Martinique i Mokka: Bourbon kupował na rue Montblanc, Martinique na rue de Vieilles Audriettes, u kupca, który nie zapomniał jeszcze tej sławnej recepty, Mokkę zaś w Faubourg Saint-Germain, u kupca na rue de l'Universite, ale nie pamiętam już, u którego, choć nieraz towarzyszyłem Balzacowi w jego zakupach. Za każdym razem była to półdniowa wędrówka po Paryżu - dobra kawa warta była tyle trudu.
Kawa jednak, jak każdy narkotyk, aby działać, wymaga coraz to silniejszych dawek: im bardziej nerwy odmawiają posłuszeństwa, tym więcej musi zużywać zabójczego eliksiru. O jednej z książek pisze, że zdołał ją wykończyć jedynie dzięki potokom kawy. W roku 1845, po dwudziestoletnim używaniu tego trunku, wyznaje, że cały jego organizm jest zatruty tym ustawicznym dopingiem, i skarży się, że działanie jest coraz niklejsze.
Okres działania kawy jest coraz krótszy. Kawa podnieca mój mózg już tylko przez piętnaście godzin - skutek jej jest fatalny, powoduje straszliwe bóle żołądka.
I jeśli pięćdziesiąt tysięcy filiżanek niezwykle mocnej kawy (nawet to obliczył pewien statystyk) przyspieszyło gigantyczne dzieło Komedii ludzkiej, to zarazem przedwcześnie osłabiło serce pisarza. Doktor Nacquart, który przez całe życie czuwał nad nim jako przyjaciel i lekarz, jako właściwą przyczynę śmierci podał:
Stare cierpienie serca, spotęgowane nocną pracą i używaniem, a raczej nadużywaniem kawy, do której musiał się uciekać, aby pokonać naturalne pragnienie snu. [s.157-159]
Stefan Zweig, Balzac. Biografia, opracował i posłowiem opatrzył Richard Friedenthal, przełożyła Wanda Kragen, Kolekcja Wielkie Biografie,  PWN, 2010, s.456.

Wielbicielem kawy był także Julian Tuwim.

Kawa

Będąc od wielu lat gorącym wielbicielem czarnej kawy, redaktor Tego Działu długo rozmyślał, skąd się w nim ta skłonność wzięła. Odpowiedź dał "Opiekun Domowy" z r. 1866 (nr 3), w którym czytamy:
Pewnemu uczonemu udało się odkryć nową własność w kawie, od wielu lat już znanej w Europie. Dr Szalian uważa, że kretynizm (osłabienie umysłowe bliskie głupowatości) od 20 lat znacznie się zmniejsza w okręgu Briantońskim; tłumaczy to powszechnym użyciem kawy, w ubogich nawet chatach. Kawa ma własność ożywiania omdlałego ciała i ożywiania mózgu u osób usposobionych do kretynizmu.
Z czego wynika, że inklinacje kawowe kierownika Tej Rubryki mają źródło w podświadomej diagnozie oraz intuicyjnej samoobronie.

Fragmenty pochodzą z: Julian Tuwim "Cicer cum caule czyli groch z kapustą", Iskry, 2009, s.647.

Jedni piją kawę, inni wolą herbatę. Który napój jest lepszy? Który bardziej szkodliwy? Czytam różne artykuły w sieci dotyczące szkodliwości czy też pozytywnych skutków picia kawy lub herbaty. Argumentów mnóstwo, liczne przykłady, poparte często długotrwałymi i kosztownymi badaniami. I tak natrafiłem kiedyś w sieci na fragment pewnej książki poruszający ten temat:

"Różnice w poglądach stały się przyczyną licznych dyskusji o pożytkach lub szkodach płynących z picia kawy i innych napojów, które Europa odkryła w siedemnastym stuleciu. Zdaniem Claudii Roden, autorki między innymi książki Coffee, sprawa nie sprowadzała się wyłącznie do słów, niekiedy starano się rozwiązać ów problem dokonując różnych eksperymentów. Jako najsłynniejszy opisała eksperyment przeprowadzony w osiemnastym wieku w Szwecji. Miał wykazać, który napój jest bardziej szkodliwy: kawa czy herbata. W tym czasie karę śmierci za zabójstwo wymierzono jednojajowym bliźniakom. Król Gustaw III chciał poznać prawdę na temat kawy, dlatego zamienił im karę na dożywotnie więzienie pod warunkiem, że jeden z braci będzie dostawał codziennie herbatę, a drugi kawę. Powołano specjalne konsylium lekarskie, dokładnie obserwowano reakcje obu więźniów, mierzono im ciśnienie, badano zaburzenia snu. Króla i rząd informowano codziennie w specjalnym biuletynie o stanie zdrowia skazanych. Na dworze przyjmowano nawet zakłady, jak w przypadku emocjonujących wyścigów konnych. Ale im bardziej medycy czekali na śmierć bliźniaków, tym większą żywotnością odznaczali się obaj więźniowie. Minęły miesiące i lata. Umarł jeden z członków konsylium. Potem umarł król. A więźniowie nadal pili swoje napary. Potem umarł ten, który pił herbatę, w wieku osiemdziesięciu trzech lat. I tak został rozwiązany sporny problem. Szwedzi zaś nadal należą do największych konsumentów kawy na świecie. Ci natomiast spośród nich, którzy lubią żartować, pytają: «A co, jeśli drugi bliźniak jeszcze nie umarł i wciąż pije swoją kawę?»".

Božidar Jezernik, Kawa, przeł. Magdalena Petryńska, Czarne, Wołowiec 2011, s. 41-42.

Kończę już i idę zaparzyć sobie kolejną filiżankę kawy :)
 

czwartek, 23 maja 2013

Papyrokracja


"Jest ironicznym paradoksem dziejów, że o cywilizacjach wczesnego neogenu, o prakulturach Asyrii, Egiptu, Grecji wiemy daleko więcej aniżeli o czasach praatomistyki i astrogacji pierwotnej. Te archaiczne kultury pozostawiły po sobie wszakże trwałe pomniki z kości, kamienia, łupku i brązu, podczas gdy w środkowym i późnym neogenie do utrwalania całokształtu wiedzy służył tak zwany papyr. Tę pochodną celulozy, substancję wiotką, prawie białą, walcowano i cięto na czworoboczne arkusze, na których ciemną farbą tłoczono wszelkiego rodzaju informacje, po czym składano je razem i zszywano w specjalny sposób.[…]

"Haruki Murakami. W poszukiwaniu nieuchwytnego pisarza"

Haruki Murakami




"Czy te oczy mogą kłamać"

Michaił Bułhakow

 "Zrozumcie, że język może ukryć prawdę, ale oczy - nigdy! Ktoś wam zadaje niespodziewane pytanie, nie zdradzacie się nawet drgnieniem, błyskawicznie bierzecie się w garść i wiecie, co należy powiedzieć, żeby ukryć prawdę, i wygłaszacie to niezmiernie przekonywająco, i nie drgnie na waszej twarzy żaden muskuł, ale - niestety - spłoszona pytaniem prawda na okamgnienie skacze z dna duszy w oczy i już wszystko stracone."
 
Michaił Bułhakow

środa, 22 maja 2013

Jak żyć z wyrachowanym kotem


"Koty są bardzo wybredne w kwestii miejsca do spania. Nie mogą spać w koszyku specjalnie nabytym w tym celu. Prawda, koszyk mógł być zaprojektowany z największą starannością, pod względem ortopedycznym skonstruowany tak, by zapobiegać skrzywieniu kręgosłupa, miękki by zapewniać niezakłócony sen itd. Lecz koty nie lubią spać na uboczu, ponieważ musiałyby się wlec kawał drogi ze swoich kwater sypialnych, gdzie coś się może wydarzyć. Jest to jedyny sposób zaspokojenia ich wrodzonej ciekawości. Dlatego też sypiają prawie wszędzie, gdzie istnieje możliwość jakiegoś zdarzenia. Jeśli zastaniesz kota śpiącego na krawędzi wanny i zbudzi się, kiedy wejdziesz nie rób ani kroku dalej. Możliwe, że chce po prostu zobaczyć, co się stanie, gdy stąpniesz na kawałek mydła pośrodku podłogi".

Eric Gurney, Jak żyć z wyrachowanym kotem, przeł. Anna Derwojedowa, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1991, s. 61.


"Potworna, bardzo okrutna metoda"


"Czym dla Baudelaire'a był haszysz, dla Coleridge'a opium, dla Roberta Louisa Stevensona kokaina, dla Roberta Southeya podtlenek azotu, dla Aldousa Huxleya meskalina, a benzedryna dla Jacka Kerouaca, tym dla Balzaka była kofeina. Niczym sztubak, który wplątał się w kosztowy romans, Balzak zaciągnął niepokojąco wysokie długi u konsjerża, za drobną opłatę przemycającego kawową kontrabandę do szkoły z internatem, gdzie przyszły pisarz pobierał nauki. W wieku dojrzałym, harując po osiemnaście godzin na dobę nad powieściami, przy wtórze dobijających się do drzwi właścicieli, Balzak trzymał się klasycznego reżimu uzależnienia, podnosząc sobie dawki kofeiny, w miarę jak wzrastała tolerancja jego organizmu. Zaczął od jednej filiżanki dziennie, potem pił ich kilka, potem wiele, a potem czterdzieści. W końcu, stopniowo ograniczając ilość wody, wzmagał stopień koncentracji naparu, aż do momentu, kiedy jadł już suche fusy: «potworna, bardzo okrutna metoda – pisał – którą polecić mogę jedynie ludziom o nieprzeciętnym wigorze, gęstych, czarnych włosach i skórze pokrytej plamami wątrobowymi, ludziom o wielkich kwadratowych dłoniach i nogach w kształcie kręgli». Metoda ta wprawdzie była piekielna dla żołądka, ale za to z nadzwyczajną skutecznością dostarczała kofeinę do mózgu.
Od tego momentu wszystko wpada w poruszenie. Myśli, niczym bataliony wielkiej armii, marszobiegiem przemieszczają się po gorzejących polach sławnych bitew. Szarżują wspomnienia z jasnymi proporcami na wysokich drzewcach; kawaleria metafor rozciąga się we wspaniałym galopie; artyleria logiki rusza naprzód z klangorem wozów bojowych i dział; na rozkaz wyobraźni strzelcy składają się i palą do celu; pojawiają się formy i kształty postaci; papier pokrywa się atramentem.
Czy taki opis powstałby pod wpływem kawy bezkofeinowej?"

Anne Fadiman, Kawa, [w:] W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe, przeł, Magda Heydel, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010, s. 194-195.

Erudycja Bruce'a Chatwina

Bruce Chatwin

"Bruce bardzo skrupulatnie wszystko notował, mawiał: 'Chwileczkę, tylko to sobie zapiszę' - kiedy w rozmowie padło coś ciekawego. Miał fantastyczne archiwa i system fiszek. To niewyobrażalne, jak był oczytany. Kiedyś wyczytałem u Jordanesa ciekawostkę o strojach dworskich za panowania Attyli. Zapytałem Bruce'a: 'Wiesz, co nosiły wieczorami kobiety Czyngis Chana?'. A on odparł: 'Owszem. Stroje pozszywane ze skórek polnych myszy. Prawdopodobnie gerbili, które skaczą po azjatyckich stepach. Kilka lat temu odkryto taki strój w Katandzie, kiedy odkopano kobietę Chana, zachowaną w nienaruszonym stanie dzięki kaftanowi z tych właśnie skórek'. Byłem oszołomiony. Zdumiała mnie już sama myśl, że Hunowie nosili stroje z myszy polnych, i to mi wystarczyło, a on zgłębiał wszystko. O Europie za czasów Filipa II wiedział więcej niż Braudel".

"Najbardziej złożone formy sztuki i ruchy ideowe, historię, geologię, antropologię i wszystkie nauki pokrewne wchłaniał z taką samą łatwością, z jaką oddychał. [...] Zawsze miał do przemyślenia czy skomentowania jakiś fragment wiersza Johna Donne'a czy Rimbauda, głowił się nad zagadkami paleontologicznymi, snuł rozważania o wpływie Simonidesa z Keos na mnemotechniki jezuitów w czasach kontrreformacji w Chinach i o pochodzeniu człowieka".

Dwa cytaty z Leigha Fermora przytaczane przez Nicholasa Shakespeare'a w tekście Ostatni mistrz Chatwina, tłum. A. Pokojska, "Zeszyty Literackie" 2011, nr 2, s. 107.

Źródło: Czytane nocą...

poniedziałek, 20 maja 2013

"Żaden z nich nie potrafi pisać"

Truman Capote

Pisarze krytykują pisarzy, czyli 25 słynnych literackich cytatów

1. Truman Capote o beatnikach i Jacku Kerouacu:


„Żaden z tych ludzi nie ma nic ciekawego do powiedzenia i żaden z nich nie potrafi pisać. Nawet pan Kerouac. To nie pisanie. To stukanie w maszynę do pisania.”


2. Gertrude Stein o Ezrze Poundzie


„Wszystko co miał zrobić, to przyjść i posiedzieć pół godziny. Wychodzi, a krzesło jest połamane, lampa jest zniszczona. Ez jest świetny, ale nie stać mnie na trzymanie go w domu.”


3. Mark Twain o Jane Austen


„Za każdym razem, kiedy czytam ‘Dumę i uprzedzenie” mam ochotę wykopać ją (z grobu) i walić ją w czaszkę jej własnymi kośćmi.”


4. George Bernard Shaw o Williamie Szekspirze


„Intensywność mojego zniecierpliwienia Szekspirem osiąga czasem takie rozmiary, że wielką ulgą byłoby kopać go i obrzucać kamieniami. Ciężko walczyłem, by otworzyć Anglikom oczy na pustkę szekspirowskiej filozofii, na powierzchowność i wtórność jego moralności, na jego słabość i brak spójności jako myśliciela, na jego snobizm, prostackie uprzedzenia, jego ignorancję, dyskwalifikujące wszystkie formy filozoficznej głębi, którą mu się przypisuje.”


5. William Faulkner o Marku Twainie


„Pismak, którego w Europie nie zaliczono by nawet do czwartej klasy, a który ubrał kilka starych literackich pewniaków w wystarczającą ilość miejscowego kolorytu, aby ukryć powierzchowność i lenistwo.”


6. Elizabeth Bishop o J. D. Salingerze i „Seymour: Wstęp”


„Nie mogłam ścierpieć opowiadania Salingera. Przebrnięcie przez nie zajęło mi dni, a w trakcie rumieniłam się z zażenowania przy każdym żałośnie śmiesznym zdaniu. Dlaczego mu na to pozwolili? Być może Seymour nie ma być nikim wyjątkowym(…) i całe to pisanie ma pokazać, jak przeciętny człowiek próbuje wyrazić swoją miłość do brata? No cóż, Henry James zrobił to lepiej w jednym lub dwóch długich zdaniach.”


7. William Faulkner o Erneście Hemingwayu


„Hemingway znany jest z tego, że jeszcze żadne z użytych przez niego słów nie odesłało czytelnika do słownika.”


8. Ernest Hemingway o Williamie Faulknerze


„Słyszałeś kiedykolwiek o kimś, kto pił podczas pracy? Zaraz myślisz o Faulknerze. On tak czasami robi – i mogę w samym środku strony powiedzieć, kiedy wypił pierwszego.”


9. Gore Vidal o Johnie Updike’u


„Nie znoszę go. Nikt nie pomyśli, że to z powodu zazdrości, gdyż sprzedałem więcej książek niż on. Jestem bardziej popularny niż on i nie traktuję go zbyt poważnie… Och, on pojawia się niczym syn robotnika, jak współczesny D. H. Lawrence, ale jest po prostu kolejnym nudnym chłopcem z klasy średniej pchającym się na szczyt, jeśli może to zrobić.”


10. Paulo Coelho o Jamesie Joysie i „Ulissesie”


„Jedną z książek, które spowodowały wielką krzywdę, była powieść Jamesa Joyce’a, która jest czystym stylem. Nie ma w niej nic. Rozebrana (ze stylistycznej formy), ‘Ulisses’ to durna książka.”