wtorek, 24 kwietnia 2012

List od Philipa K. Dicka

Philip K. Dick
List Philipa K. Dicka do redakcji i czytelników  "Fantastyki".

2 lutego 1980 roku, Santa Ana, Kalifornia

Teraz jest mi już zupełnie dobrze. Nauczyłem się w końcu żyć samotnie. Oddałem się cały pisaniu, rozważaniom filozoficznym, intelektualnym i teologicznym, które są moją pasją od marca 1974 roku. Przedtem nie umiałem pogodzić nawału problemów i możliwych odpowiedzi, teraz osiągnąłem już stan względnej równowagi. Platon nauczał, iż celem filozofa jest samo poszukiwanie. Myślę jednak, że celem tym jest odnalezienie odpowiedzi na pytania podstawowe. Zakładam istnienie Boga i pytam: "Jak wygląda Jego związek ze światem? Gdzie na świecie, który przecież jakiś związek z Bogiem ma, znaleźć można Jego ślady? Jak wiele przejść trzeba, by na nie natrafić? W jaki sposób zauważyć możemy Jego wpływ i jak bardzo zmienił by się świat, gdyby Bóg nas opuścił?"

Przedtem stawiałem sobie pytanie: "Czy istnieje świat i skąd możemy wiedzieć, że on rzeczywiście istnieje?" Teraz już wiem, że esencją świata jest Bóg. I, że świat egzystuje tylko wtedy, gdy istnieje Bóg; ten świat jest świętym fenomenem stworzonym z wiedzy i sztuki Boga. Przestudiowałem Sankarę i Ekharta. Uważają tak samo. I Heidegger i Spinoza...

Wreszcie spłaciłem swój apartament. Siedzę tu już od czterech lat, mam doprowadzoną telewizję przewodową i oglądam mnóstwo pierwszorzędnych filmów...Przemysł filmowy jest specjalnością tej okolicy, więc żyję sobie w pełnej symbiozie z moim odbiornikiem telewizyjnym i dwoma kotami. Czuję,że coraz częściej ze świata rzeczywistości przenoszę się do świata wyobraźni. Cóż - wchodzę już w trzecią - ostatnią fazę mojego życia i mojej twórczości. Czasem odzywa się do mnie "tamten świat" - przyjmuje wtedy formę kobiecego głosu szepczącego do mnie w środku nocy. A wtedy śnię o nieskończonym pięknie...

W Kanadzie zdrowo oberwałem po głowie, ale od marca 1974 roku moje warunki znacznie się poprawiły. Wtedy poznałem po raz pierwszy inną rzeczywistość. Poradziłem sobie już z moimi problemami, szczególnie z problemem mojej izolacji. Sadzę, że losem każdego pisarza jest samotność, że tego w żadnym wypadku nie można uniknąć. Bliskie stosunki utrzymuję z moją najstarszą córką, ma już dwadzieścia lat i studiuje w Stanford. Czuję, że jestem bliski zrozumienia, poznania świata, ponieważ jest on bliski Chrystusowi. W marcu 1974 roku pokazał mi swoją siłę, bezlitosnego tyrana, władcy świata. Spojrzał na mnie i ciężko mnie doświadczył i teraz nie będę już taki słaby. Identyfikuję się z Beethovenem i jego koncepcją wolności, z protestanckim stanowiskiem w wojnie trzydziestoletniej. Pojmuję historię jako wojnę ludzkości o wyzwolenie i czuję się tej walki cząstką - tak jako żyjąca świadomość, jak i jako pisarz.
Kiedy spotykam innych ludzi, widzę jak głęboko są nieszczęśliwi i wtedy przeciwstawiam ich swojej wolności. Gdy nie oglądam filmów - czytam i spędzam sporo czasu z Christopherem [najmłodszy syn pisarza], którego co tydzień przywozi Tessa [piąta i ostatnia żona pisarza].

Moja ostatnia powieść -  "Valis", którą wydam w "Bantam", posuwa się szybko naprzód i do końca zostało mi już tylko 80 stron. Podoba się to mojemu (znakomitemu!) agentowi. Wiele z moich książek zostało wznowionych i od 1978 roku moje konto powiększyło się o 100 000 dolarów. Tym sposobem nie mam już żadnych kłopotów finansowych. (Najbardziej cieszę się, że wykupiłem mój apartament - 2 sypialnie, 2 łazienki i patio dla kotów).

Interesują mnie bardzo problemy socjalne, problemy głodu na świecie, pomoc dzieciom. Naprzeciwko mnie mieści się agencja pod nazwą "Covenant House" prowadzona przez jakiegoś katolickiego księdza. Za ich pośrednictwem wspieram dwoje dzieci za granicą. Pomagam też mojemu kościołowi. W 1979 roku zapłaciłem wszystkie rachunki Biura Opieki Społecznej. To naprawdę troszczący się o socjalne sprawy ludzi kościół, gdyż mieszkamy w bardzo biednej dzielnicy Santa Ana, w sercu dzielnicy robotników meksykańskich.

Otrzymuję mnóstwo korespondencji, a fala wizyt i telefonów wcale nie opada. W 1977 roku byłem w Metz we Francji. (W "Foundation" napisałem wtedy, że był to szczytowy okres mojego życia. To prawda.) Spotkałem tam wówczas wspaniałą Francuzkę. Odwiedziła mnie w zeszłym roku i przez miesiąc przebywała tu. Miałem nawet jechać z nią do Francji, ale w końcu doszedłem do wniosku, że moja praca pisarska jest jednak ważniejsza. Czy był to słuszny wybór - nie wiem, ale to był wybór, mój wybór, nic narzuconego! Moja praca i moje filozoficzno-religijne i intelektualne poszukiwania są dla mnie tak ważne, że postawiłem je ponad wszystkim.

Pracuję również nad powieścią o świecie alternatywnym, w którym Paweł nie przystąpił do Kościoła Chrystusowego, a religią zachodniego świata stał się Manicheizm. W powieści tej (akcja utworu dzieje się współcześnie) liberalny uczony manichejski próbuje zrekonstruować historię chrześcijaństwa na podstawie przekazów i nauki Chrystusa zawartych w polemicznych pismach manichejskich apologetów. Dochodzi w końcu do wniosku, że to Chrześcijaństwo właśnie było prawdziwą religią. Korzystając z pomocy komputera stwierdza, że skoro tak było naprawdę, musi istnieć jeszcze chrześcijańskie podziemie. Zaczyna więc go poszukiwać. W końcu, po wielu niepowodzeniach trafia na żyjącego w ukryciu prawdziwego chrześcijanina, od którego dostaje małą książeczkę. Gdy ją otwiera stwierdza ze zdumieniem, iż trzyma w rękach dawno już uważaną za zaginioną czwartą ewangelię (żadna nie przetrwała w jego świecie). Wprowadza ją więc do pamięci komputera i każe drukować na wszystkich terminalach.

Gdy opuściła mnie moja żona -  Nancy - moje życie legło w gruzach. Teraz jestem już o wiele mocniejszy i o wiele szczęśliwszy. Wiele z mojej wewnętrznej radości wynika z tego, że rzeczywiście zaakceptowałem swój wybór. Moje pisarstwo i moje życie intelektualne są najważniejsze. Jestem przede wszystkim pisarzem i nie nadaję się do życia rodzinnego.

Przed kanadyjskim doświadczeniem nie wyobrażałem sobie tego - wydawało mi się, że powinienem być przede wszystkim członkiem rodziny, to znaczy - mieć żonę, dzieci, łykać LSD jako odtrutkę na determinizm i nieszczęście.

Już nie jestem taki sam, jestem Chrześcijaninem, bo Jezus albo Bóg chrześcijański uratował mnie i oswobodził. W powieści "Valis" (zawierającej wiele szczegółów autobiograficznych) znaleźć można wiele detali moich przeżyć z marca 1974 roku.

Pozdrowienia.


List, napisany na 25 miesięcy przed śmiercią pisarza, pochodzi z: "Nauczyłem się żyć samotnie" "Fantastyka" 2(5) luty 1983.


6 komentarzy:

  1. Ciekawy człowiek... Kiedyś będę musiał zapoznać się trochę bliżej z jego twórczością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisarz, który przez miłosników S-F uwazany był za trudnego i nie zrozumiałego, a przez główny nurt niedoceniany, potem wszystko się zmieniło, ale było już trochę za późno...Lem wymieniał go obok Le Guin jako jednego z nielicznych autorów amerykańskiej S-F, których warto czytać. I ja polecam gorąco, z tym, że nie wszystkie rzeczy są równie dobre i udane, jak się trafi na coś słabego można się zniechęcić.

      Usuń
  2. Ten list wydobywa na światło interesujące aspekty, zmiana światopoglądu pod koniec życia... A wiadomo, do kogo był ten list?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. List był zamieszczony w jednym z pierwszych numerów "Fantastyki", od niego wszystko się zaczęło, kupiłem kolejne i wsiąkłem w świat fantazji. To był bardzo dobry numer, tak jak wiele innych, wszyscy byli wygłodniali, kupowano wspaniałe utwory, najlepsze. Ale się skończyło...Moje zainteresowanie fantastyką także, nie czytam już wszystkiego jak leci, nie podoba mi się też byle co:)

      Usuń
  3. To był czas eksplozji S-F w Polsce i to fantastyki wysokich lotów. Mimo, że "Łowca androidów" w ostatecznej wersji reżyserskiej należy do moich ulubionych filmów ("I've seen things you people wouldn't believe. Attack ships on fire off the shoulder of Orion. I watched C-beams glitter in the dark near the Tannhauser gate. All those moments will be lost in time, like tears in rain. Time to die."), to na "Czy androidy marzą o elektrycznych owcach" Dick'a trafiłem zupełnie przypadkowo. I przykro to pisac ale książka na tle filmu rozczarowuje, choc z drugiej strony trzeba też przyznac, że rzuca inne światło na niektóre jego elementy. Oczywiście da się ją przeczytac ale to jednak nie to ... .

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z Tobą, ale film jest wyjątkowo dobrze zrobiony, jak na ekranizacje prozy Dicka i do tego kultowy mozna powiedzieć, książka nie miała tu szans:) Ale jak zauwazyłeś jest ona trochę o innych rzeczach, film nie jest w 100% wierną adaptacją. nie będę się jednak spierał, nie jest to moja ulubiona ksiązka, chociaż jedna z lepszych Dicka, moją number one są "Trzy stygmaty..." i "Ubik". Czasy były wtedy niesamowite, najlepsze opowiadania i powieści po latach posuchy zostały kupione przez "Fantastykę" i wydwnictwa, a Dick dostał śmieszne pieniądze w porównaniu z możliwościami zachodnich krajów.

    OdpowiedzUsuń