niedziela, 25 grudnia 2016

Dzień z życia pisarza: Terry Pratchett

PROCES MYŚLOWY

„20/20 Magazine”, maj 1989

Krótki tekst o pisaniu tekstów. Uważni czytelnicy zauważą, że w tym czasie mój umysł zajmowały Pomniejsze bóstwa.

To całkiem precyzyjny opis procesu twórczego w działaniu…
Wstaję, śniadanie. Włączam komputer, patrzę w ekran.
Patrzę w ekran jeszcze trochę.
Nadal patrzę w ekran, ale nadstawiam ucha, czy nie nadchodzi listonosz. Przy odrobinie szczęścia dostarczy worek poczty, pozwalający na spędzenie pracowitego ranka. Ostatnia powieść właśnie poszła do wydawcy. Nic do roboty. Wielka próżnia w samym środku świata.
Przychodzi poczta. Jeden list. Na papierze w zwierzątka, z prośbą o zdjęcie z autografem.

No dobrze, dobrze, poszukajmy informacji. Na potrzeby fabuły następnej powieści o Dysku trzeba się dowiedzieć czegoś o żółwiach. Mam niejasne przeczucie, że mówiący żółw będzie istotnym elementem akcji. Nie wiem dlaczego – żółwie wyłoniły się właśnie z gatunkowej nieświadomości. Prawdopodobnie pod wpływem moich żółwi, wyłaniających się z hibernacji i obecnie w szklarni udających Bertranda Russella.
Wyciągam książkę o żółwiach z pudła w zapasowym pokoju.
Stanowczo musimy w końcu zbudować regały na książki. (Sprytny pomysł był taki, żeby przyciąć deski w garażu, z użyciem ekierek i całej reszty, nałożyć dwie warstwy politury, a potem wnieść do domu i zmontować na kołki i klej – setki książek w równych rzędach… Interesujący eksperyment naukowy: co się dzieje z drewnem, które kilka tygodni stało w zimnym i wilgotnym garażu, kiedy trafi nagle do ciepłego i suchego pokoju? O trzeciej w nocy odkryłem, że każdy element zmniejsza się o 0,32 centymetra).
Ciekawy przypis w książce o żółwiach przypomina, że najsławniejszym żółwiem w historii jest
zapewne ten, który spadł na głowę wielkiego greckiego filozofa… jak mu było? Bardzo sławny, gdzie tylko wspomni się o tym zrzucaniu żółwia… Nagła i nieodparta chęć zbadania tej sprawy, łącznie z kwestią: co o tym wszystkim myślał żółw. Ciągle mi się wydaje, że to był Zenon, ale na pewno nie.
Sprawdzenie, że to Ajschylos, zajmuje dwadzieścia minut. Nie filozof, ale tragik. W jego utworach
akcja podejmowała ważką tematykę religijną, służąc za forum rozwiązywania głębokich konfliktów
moralnych i wyrażając wspaniałość myśli i języka. A potem wysoki świst i dobranoc. Z ciekawości
sprawdzam też Zenona. Aha, to ten, który twierdził, że logicznie biorąc, nie można dogonić żółwia.
Powinien to powiedzieć Ajschylosowi.
Czytam też o młynkach modlitewnych oraz – bez konkretnego powodu – o Williamie Blake’u. W tym czasie dzwoni jakaś kobieta i pyta, czy to dentysta.
Praca wyraźnie posuwa się naprzód. Główna sprężyna kreatywności wyraźnie się nakręca.
Do pracy więc – pilnie wykonuję kopię zapasową dysku. To jest piękne w komputerach. Za dawnych
ciężkich czasów maszyn do pisania, kiedy spadał poziom kreatywności, człowiek musiał się zajmować ostrzeniem ołówków i czyszczeniem szpilką czcionki e. Komputer gwarantuje nieskończone możliwości dłubania przy nim, twórczego konstruowania makr, skrupulatnej regulacji zegara czasu rzeczywistego i tak dalej; porządna, uczciwa praca.
Siedzenie nad klawiaturą i przed ekranem to praca. Tysiące biur działa dzięki tej zasadzie.
Patrzę na ekran.
Ciekawe, dlaczego orzeł zrzucił tego nieszczęsnego żółwia na tragika. Przecież nie po to, żeby rozbić skorupę, jak piszą w książce. Orły nie są głupie. Grecja cała jest z kamieni, więc jakim cudem taki orzeł, mając całą Grecję do wyboru, trafia dokładnie w łysą głowę Ajschylosa? Swoją drogą ciekawe, jak się po grecku pisze Ajschylos.
Słownik kultury klasycznej w pudle na strychu.
Drabina w garażu.
Trzeba umyć samochód.
Lunch.
Uczciwie przepracowany ranek, nie ma co.
Znowu przed ekranem.
Patrzę w ekran.
Dzwoni inna dama i pyta, czy to Paradise (położony niedaleko motel ma numer telefonu różniący się
tylko jedną cyfrą od naszego). Udzielam dowcipnej odpowiedzi numer trzy.
Patrzę w ekran.
Zaczynam się zastanawiać: Może to jednak nie była wina orła, może miał zadanie do wykonania, leciał już w zbyt wielu misjach, rany, przecież wyrzucą cię z orlich sił powietrznych, jeśli zaczniesz się martwić niewinnymi filozofami, na których zrzucasz żółwie. Paragraf 22. Nie.
Patrzę w ekran.
Nie. To jasne, że żółw wszystko zaplanował od samego początku. Miał jakąś urazę do tragika – może
ostatnia sztuka Ajschylosa jakoś obraziła żółwie, może padło w niej zbyt wiele szybkoistowskich
dowcipów, może zauważył okulary w szylkretowej oprawie… Ty brudny draniu, zabiłeś mojego brata.
No więc porwał orła, trzymał się nóg nieszczęsnego ptaka – jak żółw w dawnym logo Friends of the
Earth – i zduszonym głosem podawał mu wskazówki: wektor 19, bipbipbip, Geronimooooo…
Patrzę w ekran.
Ciekawe, czy orzeł ma coś jeszcze, czego mógłby się chwycić zdesperowany żółw.
Sprawdzam w encyklopedii ptaków z pudła na schodach. O rany…
Kolacja.
Patrzę w ekran. Obracam myśli w głowie. Żółwie, łysa głowa, orły. Hm… Nie, to nie może być autor
sztuk; do jakich ludzi żółwie natychmiast czują niechęć?
Północ.
Patrzę w ekran. Niejasno sobie uświadamiam, że prawa ręka uderzyła w klawisze, otwierając nowy
plik. Zaczynam oddychać bardzo powoli.
Piszę 1943 słowa.
Łóżko.
Przez cały dzień już myślałem, że nam się nie uda.

Terry Pratchett "Kiksy klawiatury. Eseje i nie tylko"/A Slip Of the Keyboard/, przełożył Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz