czwartek, 17 lipca 2014

Słowo jest śmieciem


"Słowa to fonetyczny albo graficzny zapis myśli, wzruszeń, asocjacji, lęków, radości, tęsknoty, gniewu, głupoty albo mądrości, dobra człowieczego albo złości. Słowa to pomost miedzy ludźmi. Słowa to nić babiego lata, która sczepia dwoje ludzi. 

Kiedyś słowo było drogocenne. Szare komórki z rzadka produkowały jakąś myśl, jakiś ciąg słów o zaskakująco trafnym znaczeniu. Szare komórki odziedziczone po szarym ojcu małpiszonie. Słowo było więc nowością. Słowo było luksusem. Słowo było święte.

A kiedy słowo utrwaliło się na wieki w kamieniu albo na papierze, zaczęto czcić słowo jak pacierz, jak modlitwę. Słowo było oknem w wieczność. Słowo było głosem boga. Jeszcze car Mikołaj I powiadał, że poddanym Imperium Rosyjskiego wystarczy do porozumiewania się słowo mówione. Słowo pisane to najwyższy przywilej cesarski i tylko nielicznym wybranym może być udostępnione. Ludziom głoszącym słowo wyrywano języki, ludzi piszących słowo zamykano w domach wariatów.

Dziś już rzadko można spotkać prawdziwego Mikołaja. Dziś już tylko gdzieniegdzie wyrywa się języki i zamyka w domach wariatów. Bo nikt już nie panuje nad słowem. Słowa leją się z ust rozwrzeszczanych tłumów, z głośników radiowych i telewizyjnych, z milionów książek i gazet, z magnetofonów i adapterów, z wieców i kościołów, z nielegalnych druków i z kosmosu. Ogromne rzeki zatrutych słów płyną znikąd donikąd. Wielkie chmury martwych słów unoszą się do stratosfery. Niebotyczne góry kamienieją z żużlu spalonych słów.

Słowo jest śmieciem. Słowo jest najtańszym opakowaniem plastykowym. Słowo jest kłopotliwym odpadkiem współczesnej cywilizacji. Każde indywiduum może grzebać w twoich śmieciach. Każdy przechodzący nędznik może podeptać twoje słowa, opluć je albo zrobić na nich kupę. Każdy przypadkowy osioł może zdmuchnąć je z powierzchni ziemi, zrzucić do szamba niebytu.

W moich słowach również grzebie, kto chce i nie chce. Moje słowa są również rozbełtaną magmą, która nigdy nie zastygnie w dostojny kształt osobowości ludzkiej. Resztka moich okaleczonych, skarlałych wyrazów odpłynie cuchnącym rynsztokiem do Martwego Morza martwych słów." [s. 241-242]

Tadeusz Konwicki "Kalendarz i klepsydra", Czytelnik, Warszawa 2005, s. 363.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz