czwartek, 16 stycznia 2014

Monolog żony


- Kochanie, proszę... - przerwał jej mąż. - Może innym razem...
- Co się z tobą dzieje! - krzyknęła. - Czego się wściekasz? Przez cały tydzień się wściekasz. Czy dlatego masz muchy w nosie, że kupiłam tę sukienkę? To ci nie daje spokoju? Czy uważasz, że powinnam kupować kiecki u Macy'ego albo u Alexandra, albo w innych podobnych sklepach? Na litość boską, a może mam sobie sama szyć? No tak, istotnie, kosztowała czterysta dolarów, ale jest elegancka, a muszę przecież mieć co na siebie włożyć. Mam niewiele sukienek. Niezbyt wiele... No tak, dobrze, mam ich mnóstwo i plotę głupstwa. I zaraz zacznie się gadanie. O Jezu, żebyś mógł zobaczyć teraz swoją twarz! Jaki ty jesteś śmieszny!

- Dostanie pani ładne sukienki u Ohrbacha - wtrąciła pani Taylor.
- Proszę kochanie, nie dzisiaj - powtórzył Hammer.
- Ty fajtłapo! - krzyczała pani Hammer. - Zawsze byłeś ofiarą losu, nie próbuj zwalać wszystkiego na mnie. Już ja cię znam, marzy ci się, że kiedyś, pewnego dnia, zakocha się w tobie jakaś smukła, dobrze wychowana, piękna, namiętna, zamożna i inteligentna blondynka. O Boże! Już nawet to sobie wyobrażam! Obrzydliwość! Będzie miała dwadzieścia osiem lat, będzie długowłosa, rozwiedziona, ale bezdzietna. Aktorka albo śpiewaczka kabaretowa. To nawet w twoim stylu. I cóż ty byś z nią robił, stary pryku, bez przerwy byś kopulował!
Do czego innego jest zdolna taka ofiara losu? Czy będziesz ją zabierał do teatru? Czy będziesz jej kupował biżuterię? A może będziecie podróżować? Założę się, że będziecie podróżować. To jest twój ideał szczęścia. Dziesięć dni na pokładzie "Rafaelo"! Będziesz ja ciągnął do łóżka rano, w południe i wieczór i sterczał od siódmej w swym pięknie skrojonym smokingu przy barze pierwszej klasy. Cóż za wytworna para! Beznadziejne! Chociaż nie, wydaje mi się, że pojechalibyście do Francji, statkiem "France", żebyś mógł się popisywać tą swoją wszawą francuszczyzną. Ciągałbyś ją po całym Paryżu w tych jej pantoflach na wysokich obcasach i pokazywał różne meliny. Żal mi jej. Naprawdę mi jej żal... Ale próbuj, stary, wal na całego. Jestem pewna, że gdyby nawet pojawiła się taka dziewczyna, nie miałbyś nawet odwagi położyć się z nią do łóżka. Krążyłbyś dokoła, całował ją ukradkiem po kątach, a w końcu postanowiłbyś pozostać mi wierny... Tak by było, gdyby się pojawiła taka dziewczyna, ale żadna dziewczyna o blond włosach nie pojawi się. Nie ma takiej kobiety. Będziesz samotny do końca życia. Bo ty jesteś samotnym człowiekiem, jesteś samotny jak palec, jak kołek w plocie, jak pusta butelka po dżinie...
- Chyba już pójdziemy - zaproponowała pani Taylor.
- Tak, chodźmy - przytaknęli Philipsowie i zaczęli kierować się w stronę drzwi.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
- Dobranoc.

John Cheever "Bullet Park", przełożyła Wiesława Schaitterowa, Czytelnik, Warszawa 1974, s. 303.

1 komentarz: