poniedziałek, 23 września 2013

Samotny Harry

John Steinbeck

Pokoju nie ruszono od wyjazdu poprzedniego lokatora. Opadłem na wygodny fotel, ażeby ściągnąć buty, i nawet już jeden zdjąłem, kiedy zacząłem dostrzegać pewne rzeczy, a potem inne i jeszcze inne. W zadziwiająco krótkim czasie zapomniałem o kąpieli i spaniu i stwierdziłem, że jestem głęboko zaprzątnięty Samotnym Harrym.
 


Odpoczywające lub przechodzące zwierzę pozostawia po sobie zgniecioną trawę, tropy, czasem odchody, natomiast istota ludzka zajmująca pokój na jedną noc odciska w nim swój charakter, swoją biografię, niedawną historię, a niekiedy nadzieje i plany na przyszłość. Wierzę również, że osobowość wsiąka w mury i jest powoli wydzielana. To mogłoby być wyjaśnieniem duchów i tym podobnych przejawów. Jakkolwiek moje wnioski mogą być mylne, jestem najwyraźniej wyczulony na ludzkie tropy. Poza tym nie wstydzę się przyznać, że jestem niepoprawnym podglądaczem. Nigdy nie przeszedłem obok nie zasłoniętego okna nie zaglądając do środka, nigdy nie zamykałem uszu na rozmowę, która nie była moją sprawą. Mogę to usprawiedliwiać czy nawet uszlachetniać twierdzeniem, że zawód mój wymaga znajomości ludzi, ale podejrzewam, że jestem po prostu ciekawy.
Kiedy siedziałem w tym nie posprzątanym pokoju. Samotny Harry zaczął przybierać kształt i wymiary. Mogłem wyczuć tego niedawno tu przebywającego gościa w kawałeczkach i drobinach jego samego, które po sobie zostawił. Oczywiście Charley, nawet ze swoim niedoskonałym węchem, wiedziałby więcej. Ale Charley był w psiarni i gotował się do strzyżenia. Mimo to Harry jest dla mnie równie rzeczywisty jak każdy, kogo poznałem, a rzeczywistszy od wielu. Nie jest unikatem; w istocie należy do dosyć licznej grupy. Dlatego staje się interesujący przy każdych badaniach nad Ameryką. Ażeby wielu mężczyzn nie popadło w zdenerwowanie, muszę oświadczyć, zanim go zacznę lepić z kawałków, że nie ma na imię Harry. Mieszka w Westport, w Connecticut. Ta informacja pochodzi z opasek na kilka koszul odebranych z pralni. Człowiek zazwyczaj mieszka tam, gdzie daje koszule do prania. Przypuszczam tylko, że dojeżdża do pracy do Nowego Jorku. Jego podróż do Chicago miała przede wszystkim charakter zawodowy z kilkoma dorzuconymi tradycyjnymi przyjemnościami. Znam jego nazwisko, ponieważ podpisał się
kilkakrotnie na hotelowym papierze listowym, za każdym razem pochylając litery nieco inaczej. To wydaje się wskazywać, że nie jest całkowicie pewny siebie w świecie interesów, ale były i inne tego oznaki.
Zaczął pisać list do żony, który też skończył w koszu do śmieci. „Kochanie, wszystko idzie okej. Próbowałem dodzwonić się do twojej cioci, ale nikt nie odpowiadał. Żałuję, że ciebie tu nie ma ze mną. To smutne miasto. Zapomniałaś zapakować mi spinki. Kupiłem sobie tanią parę w Marshall Field. Piszę ten list czekając na C.Ę. Mam nadzieję, że przyniesie kontr...”
Może i lepiej, że Kochanie nie wpadło w odwiedziny, aby Larry’emu było mniej smutno w Chicago. Jego gościem nie był C.E. z kontraktem. Była nim brunetka używająca bardzo jasnej pomadki do ust - niedopałki papierosów i krawędź szklanki do whisky. Wypili Jacka Daniela, całą butelkę - pusta butelka, sześć flaszek od wody sodowej i miseczka, w której były kostki lodu. Ona używała mocnych perfum i nie została na noc - druga poduszka użyta, ale bez śladów spania, a także żadnych resztek pomadki do ust na wyrzuconych bibułkach. Lubię sobie myśleć, że na imię miała Lucille - nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że tak było i jest. Była nerwową znajomą - paliła papierosy Harry’ego z filtrami, ale gasiła każdy po wypaleniu zaledwie jednej trzeciej i brała następny, a właściwie ich nie gasiła, tylko rozgniatała, wystrzępiając koniuszki. Lucille nosiła jeden z tych maciupeńkich kapelusików przytrzymywanych grzebyczkami. Taki grzebyczek jej wypadł. On i zapinka do włosów leżąca przy łóżku powiedział mi, że Lucille jest brunetką. Nie wiem, czy Lucille jest zawodowa czy nie, ale przynajmniej ma doświadczenie. Jest w niej jakaś przyjemna rzeczowość. Nie pozostawiła po sobie za wielu drobiazgów, tak jak mogłaby to zrobić amatorka. A także się nie upiła. Jej szklanka była pusta, ale wazon czerwonych róż - dar kierownictwa hotelu - pachniał Jackiem Danielem, co różom nie wyszło na dobre.
Ciekaw jestem, o czym Harry i Lucille rozmawiali. Ciekaw jestem, czy dzięki niej czuł się mniej samotny. Jakoś w to wątpię. Myślę, że oboje robili to, czego należało się po nich spodziewać. Harry nie powinien był pić tak ostro. Jego żołądek tego nie wytrzymuje - papierki od pastylek w koszu na śmiecie. Przypuszczam, że jego zawód jest skomplikowany i ciężki dla żołądka. Samotny Harry musiał dokończyć butelki po wyjściu Lucille. Miał kaca - dwie tubki z folii po sodzie oczyszczanej w łazience.
Nękały mnie trzy rzeczy, jeżeli idzie o Samotnego Harry’ego. Po pierwsze, nie sądzę, żeby się dobrze zabawił; po drugie myślę, że był naprawdę samotny, może chronicznie; a po trzecie nie zrobił ani jednej rzeczy nieprzewidzianej - nie stłukł szklanki czy lustra, nie dopuścił się żadnych wybryków, nie pozostawił żadnego namacalnego świadectwa uciechy. Kuśtykałem po pokoju w jednym bucie, wywiadując się o Harrym. Zaglądałem też i pod łóżko, i do szafy. Nie zapomniał nawet krawata. Zrobiło mi się żal Harryego.

John Steinbeck "Podróże z Charleyem".

1 komentarz:

  1. ,,chroniczna samotność"... trafnie nazwane zjawisko.
    u Marqueza przeczytałam, że samotność jest nieuleczalną chorobą. jeśli ktoś raz w życiu na nią zapadł, to zawsze będzie samotny...

    OdpowiedzUsuń