Jerome K. Jerome z przyjaciółmi |
"Uważam, że ze wszystkich
głupawych, dziecinnych wybryków, jakimi jesteśmy nękani, ta szarlataneria z „prognozą
pogody" należy do najdokuczliwszych. „Prognozuje" pogodę dokładnie
taką samą jak wczorajsza i przedwczorajsza, dokładnie zaś odwrotną do dzisiejszej.
Pamiętam, że kiedyś
zupełnie sobie zmarnowałem jesienny urlop gdyż potraktowałem poważnie notkę o pogodzie
w lokalnej gazecie. „Na dzień dzisiejszy przewiduje się możliwość ulewnych
deszczów i burz" - czytaliśmy w poniedziałek, więc rezygnowaliśmy z
pikniku i spędzaliśmy cały dzień pod dachem, czekając na deszcz. Ludzie mijali
nasz dom w kabrioletach i koczach, radośni jak szczygiełki, a słońce prażyło z
bezchmurnego nieba.
- Och! - mówiliśmy,
wyglądając przez okno - wrócą cali przemoczeni!
Rechotaliśmy na myśl, jak
strasznie zmokną, dorzucaliśmy do ognia i sięgaliśmy po książki bądź siadaliśmy
do porządkowania zielników i kolekcji muszelek. O dwunastej, gdy upał w
nasłonecznionym pokoju stawał się nie do zniesienia, zaczynaliśmy się niecierpliwić,
kiedy wreszcie nadciągną te ulewne deszcze i przelotna burze.
- Zobaczysz, co się będzie
działo po południu! - mówiliśmy sobie nawzajem. - Ale ich zmoczy! Co za ubaw!
O pierwszej gospodyni
przychodziła spytać, czy nie zamierzamy nigdzie wyjść w taki cudowny dzień.
- Nie, nie - odpowiadaliśmy
z poczuciem wyższości w głosie - I dziękujemy za radę. Kto chce, niech moknie,
jego sprawa!
Kiedy miało się już ku
wieczorowi, a deszcz jak nie padał, tak nie padał, próbowaliśmy pocieszać się
myślą, że lunie z jasnego nieba, złapie ludzi w drodze do domu, z dala od
wszelkiego schronienia i wtedy dopiero wytapiają się aż miło. Nie spadała
jednak ani kropla, a po wspaniałym dniu nadchodziła cudowna noc.
Następnego ranka
czytaliśmy, że będzie „ciepło i bezchmurnie, lokalne upały". Ubieraliśmy
się więc przewiewnie i wychodziliśmy z domu. Pół godziny później zaczynało pluć
żabami i wzmagał sil ostry, przenikliwy wiatr. „Ciepła i bezchmurna"
pogoda utrzymywała się przez cały dzień, więc wracaliśmy do domu przeziębieni i
połamani reumatyzmem, aby położyć się do łóżka.
Pogoda jest czymś, co mnie
zupełnie przerasta. Nie potrafię zrozumieć, jak to działa. Barometr jest
bezużyteczny, równie zwodniczy jak prognoza w gazecie.
Pamiętam barometr, który
wisiał na ścianie w hotelu w Oksfordzie, gdzie się zatrzymałem zeszłej wiosny.
Wskazówka stała nieruchomo na „pogodnie". Na zewnątrz lało jak z cebra,
od samego rana. Coś mi się tu nie zgadzało, więc postukałem, a wskazówka zaraz
podskoczyła i zatrzymała się na „słonecznie". Przechodzący obok boy
hotelowy rzucił w przelocie, że jego zdaniem barometr ma na myśli dzień
jutrzejszy. Odparłem, że chyba ma na myśli przedostatni tydzień, ale boy był
pewien, że się mylę.
Następnego ranka znów
postukałem w barometr. Poszedł jeszcze wyżej, a deszcz padał, jakby otworzyły
się wszystkie spusty niebieskie. W środę znów postukałem. Wskazówka minęła
„pogodnie", „słonecznie, „upalnie" i chciała iść dalej, ale skończyła
się skala. Starała się, jak mogła, ale przyrząd był tak skonstruowany, że bardziej
optymistyczne przepowiednie doprowadziłyby do jego zniszczenia. Najwyraźniej
chciała pójść dalej, wywróżyć suszę, niedobory wody pitnej, udar słoneczny,
pustynnienie gleby i temu podobne, lecz skala na to nie pozwalała; wskazówka
musiała się zadowolić pospolitym „upalnie".
Tymczasem deszcz lał z
nieba miarową strugą, a dolna część miasta znalazła się pod wodą, gdyż rzeka
wystąpiła z brzegów.
Boy powiedział, że dłuższy okres świetnej pogody kiedyś
bez wątpienia będziemy mieli, po czym odczytał poemat wydrukowany nad
wyrocznią:
Po
cóż wróżyć na jutro, skoro dzień mija za dniem, rok za rokiem.
Ku
dalszym horyzontom patrzę mym proroczym wzrokiem.
Tamtego lata piękna pogoda
nie nadeszła. Sądzę, że przyrząd był już myślami przy następnej wiośnie.
Są też te barometry w nowym
stylu, długie i proste. Za nic nie mogę się w nich połapać. Jedna strona
pokazuje dziesiątą rano wczoraj, druga - dziesiątą rano dzisiaj. Ale przecież
trudno dzień w dzień tak wcześnie wstawać. Te nowe barometry są strasznie
udziwnione: pada, idą do góry, nie pada - też idą do góry. Jak w nie postukać,
wcale nie reagują. Trzeba wziąć poprawkę na wysokość nad poziomem morza i
przeliczyć wszystko na fahrenheity, a potem i tak nie wiem, czy mam zabrać ze
sobą parasol. Ale kto chce, żeby mu wywróżyć złą pogodę? Wystarczy, że nas
sponiewiera, jak przyjdzie. Po co się jeszcze wcześniej zamartwiać? Ze wszystkich
proroków najbardziej lubimy starca, który w wyjątowo ponury poranek, kiedy nam
wyjątkowo zależy na pięknej pogodzie mierzy horyzont przenikliwym okiem i mówi:
- Nie ma zmartwienia,
łaskawy panie, na pewno się przejaśni. Jak nic się rozchmurzy, łaskawy panie.
„Furda barometry, ten się
dopiero zna - myślimy, życząc mu miłego dnia. - Ależ ci staruszkowie czują te
sprawy w kościach!"
Naszej sympatii do
staruszka nie umniejsza okoliczność, że wcale się nie przejaśnia, tylko leje
rzęsiście przez cały dzień. „No cóż - myślimy - starał się".
Inaczej z człowiekiem,
który wróży złą pogodę. Wobec niego żywimy tylko gorzkie, mściwe uczucia.
- Przejaśni się, myśli pan?
- wołamy wesoło, mijając go.
- Gdzie tam, łaskawy panie,
jeszcze się zaciągnie - odpowiada, potrząsając głową.
„Stary dureń - mruczymy pod
nosem - o niczym nie ma pojęcia!" Jeśli jego proroctwo się sprawdzi,
wracamy do domu jeszcze bardziej rozgniewani, gdyż dręczy nas niejasne
podejrzenie, że maczał w tym palce."
Jerome K. Jerome "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)", tłumaczenie Tomasz Bieroń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz