czwartek, 13 grudnia 2012

Mówi Chandler


Do Williama Campbella Gaulta 1
początek marca 1955 r.
...Wczoraj zakończyłem dość przykrą robotę, jaką było usunięcie mebli z domu i przekazanie go nowemu właścicielowi. Kiedy w pustych pokojach sprawdzałem okna itd., czułem się trochę jak ostatni żyjący w wy­marłym świecie. Ale to przejdzie. W środę wyjeżdżam do Old Chatham w stanie Nowy Jork, zatrzymam się tam u mojego najlepszego przyjaciela [Ralph Barrow], a 12 kwietnia odpływam na „Mauretanii”. Wrócę praw­dopodobnie gdzieś pod koniec października i postaram się znaleźć dom w La Jolla — oczywiście dużo mniej­szy — bo dość spokojnie się tu żyje i wszyscy mnie znają.
1 Autor opowiadań i powieści. 

Do Hardwicka Moseleya 1
Hotel Connaught, Londyn 24 kwietnia 1955 r.
...Będę tutaj mieszkał przynajmniej do 8 maja, po czym może będę musiał nocować w Green Park. Nie jest mi wesoło, a w dodatku mam zapalenie krtani i przez to okropną chrypę. Życie towarzyskie jest też zbyt ożywione. Idę na obiad z ośmioma osobami, a nas­tępnego dnia pięć z nich zaprasza mnie do siebie na przyjęcie. Człowiek w końcu nic innego nie robi, tylko je, pije i nudzi się. Bardzo lubię mój hotel, ale wcale nie lubię, kiedy ludzie się na mnie gapią, wskazują mnie innym i bardzo nie lubię wywiadów do prasy.
1 Dyrektor wydawnictwa „Houghton Mifflin Co.”.

Do Neila Morgana 1
3 czerwca 1955 r.
...Pewnie byś mnie nie poznał, gdybyś mnie teraz zo­baczył. Stałem się tak piekielnie wytworny, że niekie­dy sam siebie nie znoszę. Nadal źle sypiam i często wstaję o czwartej lub o piątej rano.
Uprawiam ostatnio coś w rodzaju ugrzecznionej por­nografii. Rozumie się, chodzi mi tu przede wszystkim o to, żeby wykpić sposób mówienia wyższych sfer. My­liłby się bardzo ktoś, kto by sądził, że my i Anglicy mówimy tym samym językiem.
Wiosna jest cudowna, na skwerach płoną wspaniałe tulipany prawie na metr wysokie. Kew Gardens jest rajem zieleni i barw — rodendrony, azalie, amarylisy — kwitnące drzewa wszelkiego rodzaju. Po sztywnej przy­kurzonej zieleni Kalifornii człowiekowi aż dech zapie­ra w piersiach. Sklepy są pięknie udekorowane i pełno w nich wspaniałych rzeczy. System kontroli ruchu mają tu znakomity. Brak tylko dobrego mięsa. Po pros­tu nie mają gdzie go magazynować, żeby skruszało.
Za to cóż za kobiety! Jeżeli nawet miały kiedyś krzy­we zęby, to teraz już ich nie mają. Widuję na przyję­ciach cud-dziewczyny, które by wprawiły Hollywood w osłupienie. A w dodatku są tak piekielnie przyzwoite, że nie pozwolą nawet człowiekowi zapłacić za taksówkę.
1 Felietonista pisma „San Diego Evening Tribune”. 

Do Michaela Gilberta 1 
Chatham, Nowy Jork 14 października 1955 r.
...Podróż była okropna. Zaprawiając się wciąż do abstynencji (a będzie to wymagało znacznie więcej wysiłku, niż mam na to ochotę) siedziałem samotnie przy stoliku w rogu i nie chciałem mieć do czynienia z resztą pasażerów, co ich zdaje się specjalnie nie mar­twiło.
1 Radca prawny Chandlera w Londynie. 

Do Neila Morgana 
Londyn 20 lutego 1956 r.
...Mam zamiar w najbliższych dniach wysłać do Cie­bie długi i szczegółowy list, w którym opiszę moje pe­regrynacje po Europie i Północnej Afryce i który pew­no znudzi Cię, jak zwykle nudzą nas widokówki (choć mam nadzieję, że nie). Bawię się wspaniale, mocząc no­gi, żeby poprawić krążenie, i leżąc w łóżku pod cztere­ma kocami, pierzyną i poduszką elektryczną... Źle się czuję, a każdy doktor znajduje inne tego przyczyny. Ale tak naprawdę dolega mi to, że nie mam domu, a gdy­bym nawet miał, to nie mam nikogo, o kogo mógłbym się w tym domu troszczyć. 

Do Neila Morgana
New York Hospital 5 czerwca 1958 r.
...Dolegało mi głównie — i to od dawna — umysłowe, fizyczne i emocjonalne wyczerpanie, które ukrywałem, pijąc dość whisky, żeby utrzymać się na nogach, a do tego skrajne niedożywienie. Zaprzestanie picia nie spra­wiało mi nigdy trudności, ale cóż mogłem mieć w za­mian? Tutaj nauczono, mnie, że mogę mieć w zamian dietę bogatą w białko, która sprawia, że zaledwie po paru dniach człowiek zaczyna jeść trzy razy więcej niż sobie wyobrażał, że jest w stanie przełknąć, a potem za­czyna się rozglądać za dokładką... Piątego dnia obudzi­łem się i stał się cud. Po raz pierwszy od śmierci żony czułem się szczęśliwy, absolutnie szczęśliwy. Nastrój był autentyczny i dotychczas się nie zmienił... Ściskam Was i proszę, żebyście nie spisali mnie na straty. Potrzeba mi przyjaciół. 

Do H.N. Swansona 1
La Jolla 14 czerwca 1956 r.
...Wróciłem do normalnego trybu życia. We wtorek rano przyleciałem piekielnie zmęczony samolotem, któ­ry opuścił Nowy Jork o północy. Bardzo źle mi zrobiła angielska zima, a zwłaszcza ten okres chłodów stycznio­wych. Z powodów bliżej nieznanych nie mogłem praco­wać w Londynie —może zbyt ożywione życie towa­rzyskie, za dużo uroczych kobiet... Ale musiałem tam pojechać... Nie byłem w stanie pozostawać w La Jolla tak niedługo po śmierci mojej żony. Czułem się jak w zamku nawiedzanym przez duchy. Ale teraz już się zahartowałem. Sądzę, że dam radę.
1 Agent Chandlera w Hollywood. 

Do Dorothy Gardiner
23 sierpnia 1956 r.
...Byłem przez kilka tygodni w jednym z najgorę­tszych zakątków Kalifornii, mianowicie w Pasadenie, ojczyźnie spokoju i przepoconych podkoszulków. U nas wprawdzie też panują teraz takie upały, jakich miesz­kaniec La Jolla nie powinien doświadczyć, ale klimat w ogóle zmienia się stopniowo i myślę, że za następny milion lat czeka nas okres tropikalny, po którym bez wątpienia przyjdzie epoka lodowcowa, nie przypusz­czam jednak, żebym miał tego doczekać.
Do Edgara Cartera
28 marca 1957 r.
...Od czasu pobytu w Arizonie znów lubię prowadze­nie samochodu. Od lat tego nie cierpiałem. Ale mój przy­jaciel, Anglik, zmusił mnie, żebym przejechał Arizonę z północy na południe i ze wschodu na zachód, od gra­nicy z Meksykiem po góry (we Flagstaff są najlepsze pstrągi, jakich zdarzyło mi się zakosztować). Stałem się teraz kierowcą bardzo szybkim. W Arizonie prawie się nie widuje samochodów służby ruchu. Stwierdziłem, że niezbędne są dwa czynniki: doskonałe opony i całkowi­te skupienie. W moim wieku mogę znieść najwyżej czte­ry godziny takiej jazdy, ale sprawia mi ona przyjemność. 

Do Edgara Cartera
27 września 1957 r.
...Zycie tutaj nudzi mnie i bardzo chciałbym wrócić do Anglii, ale urzędnik podatkowy mówi, że muszę tu pozostać do 5 kwietnia przyszłego roku... Ponieważ dwie moje najlepsze przyjaciółki są w Londynie, nie przyj­dzie mi to łatwo. 

Do Hamisha Hamiltona
4 grudnia 1957 r.
...Wracam do Londynu pod koniec stycznia z zamia­rem zamieszkania tam na stałe. Wymaga to wizy, a je­żeli przyjeżdża się do Anglii na stały pobyt, można przywieźć lub przesłać sprzęty gospodarstwa domowego i książki... Głównym chyba celem mojego powrotu do Londynu i pozostania w nim — pomijając moją miłość do tego miasta, wyjąwszy może okres od stycznia do marca — jest to, że chcę spróbować czegoś nowego — pisać sztuki. W Londynie jest tak dużo czynnych te­atrów, które zwykle ryzykują i wystawiają sztukę, na­wet jeżeli krytycy nie szaleją z zachwytu.
Fajno będzie zobaczyć się znów z Tobą, z Iwoną i z Rogerem. A także z tym miłym facetem, który jest szefem domu towarowego, ale zabij mnie, nie pamię­tam, jak się nazywa. Nie mam pamięci do nazwisk... Próbowałem wynająć słonia birmańskiego, który by za mnie o wszystkim pamiętał, ale doszedłem do wniosku, że jego trąbienie drażniłoby sąsiadów i że zadem miaż­dżyłby fotele. 

Do Hardwicka Moseleya
5 października 1958 r.
...Jadę w listopadzie, grudniu lub styczniu na kilka tygodni do Palm Springs. Bardzo lubię Palm Springs. Tym razem będzie to wyjazd dla zdrowia. Dobrze pły­wam i nurkuję, kiedyś nawet skakałem z wysokiej trampoliny. Dzisiaj brak mi już sprężystości w nogach (a poza tym w Palm Springs nie ma wysokiej trampo­liny). Mogę jednak mieć moc przyjemności skacząc z niższych pięter wieży. Z pewnością dobrze mi to zrobi.
Do Związku Amerykańskich Pisarzy Powieści Kryminalnych 1
7 lutego 1959 r.
...Bez wątpienia zdają sobie państwo sprawę, że trak­tuję ten zaszczyt jako dowód uznania dla wielu lat pra­cy zawodowej, nie zaś jako dowód uznania dla mnie osobiście. Przyjmuję go z całą skromnością i sądzę, że musiały być powody, dla których wybór padł na mnie, choćbym nawet sam tych powodów nie widział. Bądź co bądź przez znaczną część życia usiłowałem zrobić coś z powieści kryminalnej — może uczynić ją czymś lep­szym, niż miała być w założeniu — ale nie jestem wcale pewien, czy mi się to udało...
Sądzę, że jako oficjalny przewodniczący tej jedynej w swoim rodzaju organizacji powinienem dołożyć wy­siłków, aby nasze wspólne dążenia nabrały w oczach ogółu takiej wagi, jaką mają w rzeczywistości. Jak się do tego zabrać, to już problem, który wymaga współ­działania innych umysłów. Mój umysł, taki jaki jest, będzie zawsze do dyspozycji państwa, ale to za mało...
Jest to zaszczyt, którego się nie spodziewałem i na który nie zasłużyłem, ale skoro już przypadł mi w udzia­le, chciałbym, o ile to w mojej mocy, wyrazić ogromną wdzięczność Amerykańskim Pisarzom Powieści Krymi­nalnych, a zarazem żal, że w sposób konkretny nie mogę uczynić dla nich czegoś więcej, niż to obecnie możliwe.
1 Chandlera obrano prezesem Związku Amerykańskich Pi­sarzy Powieści Kryminalnych.

Chandler, który był już poważnie chory, kiedy to pi­sał, umarł w La Jolla 26 marca 1959 roku. Londyński „Times” we wspomnieniu pośmiertnym pisał:
„Imię Chandlera z pewnością przejdzie do potomnoś­ci wraz z imionami kilku innych pisarzy powieści sen­sacyjnych, którzy również byli nowatorami i stylistami i którzy uprawiając glebą powieści kryminalnej przys­porzyli literaturze szczerozłotych kłosów”.

Raymond Chandler "Mówi Chandler" (Raymond Chandler Speaking), przekład Ewa Budrewicz, wstęp Krzysztof Mętrak, Czytelnik, Warszawa 1983.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz