poniedziałek, 31 grudnia 2012

W towarzystwie aniołów


Anne Sexton - W towarzystwie aniołów

Zmęczyło mnie być kobietą
zmęczyły mnie rondle i garnki
moje usta i piersi
kosmetyki i jedwabie.
Wciąż jeszcze mężczyźni przysiadali się do mnie
wokoło misy z której częstowałam
misa pełna była czerwonych winogron
nad nią muchy krążyły zwabione zapachem
i nawet nadszedł mój ojciec ze swym białym rogiem.
Lecz zmęczył mnie ten rodzaj spraw.

Miałam sen zeszłej nocy
i rzekłam mu.
"Jesteś odpowiedzią
przeżyjesz mego męża i ojca".
W tym śnie było miasto utworzone z łańcuchów
w którym Joannę w męskim przebraniu zabito
i nie wyjaśniona została natura aniołów
nie ma dwóch w tym samym gatunku
jeden ma nos, jeden trzyma w dłoni ucho,
inny żuje gwiazdę i nagrywa szum orbit,
a każdy jak wiersz posłuszny własnym prawom
wypełnia Boże rytuały
z dala od ludzi. "

"Jesteś odpowiedzią",
rzekłam i weszłam
całym ciałem wyważając bramy miasta.
Wtedy łańcuchy spętały mnie całą
straciłam swą płeć pospolitą i finalną postać.
Adam był po mej lewej stronie
a Ewa po prawej
oboje w pełnej niezgodzie z prawami rozsądku
spletliśmy razem ramiona
i poszybowaliśmy ku słońcu.
Nie byłam kobietą
ani niczym innym.

O, córki Jerozolimy,
król wniósł mnie do swej komnaty.
Jestem czarna i jestem piękna.
Rozwarto mnie i obnażono.
Nie mam rąk ani nóg.
Jestem cała ze skóry jak ryba.
Nie jestem kobietą bardziej
niż Chrystus był mężczyzną.

przełożył Leszek Elektorowicz

Wygląd Jamesa Joyca



"Oto kilka opinii na temat mojego wyglądu:

Ciotka J. - nie masz już w sobie nic z chłopca
Cosgrave - we wspaniałej formie
Eglinton - bardzo przypominasz duchownego
Gogarty - Jezu, człowieku, ty masz gruźlicę
O'Leary Curtis - o wiele dojrzalszy
Sheehan - bardzo chudy
Eileen - wyglądasz zupełnie jak cudzoziemiec
Koehler - wyglądasz na 35 lat
Pani Skeff - wcale się nie zmieniłeś
Skeff - nieco blase
Wszyscy - pełen melancholii
Russell - jak człowiek interesu"

James Joyce "Listy. Tom I 1900 - 1920", wybór i przekład Michał Ronikier, komentarz Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, 1986, s.163.

niedziela, 30 grudnia 2012

"The Voice" - Shel Silverstein

Shel Silverstein


Sheldon Allan "Shel" Silverstein (ur. 25 września 1930, zm. 8/9 maja 1999) - amerykański poeta, kompozytor, piosenkarz, scenarzysta, autor kreskówek i książek dla dzieci, które zostały przetłumaczone na ponad 30 języków, w tym polski. Sprzedano ponad 20 milionów egzemplarzy. Najbardziej znane to: Where the Sidewalk Ends (1974), The Giving Tree (1964), Falling Up (1996).

Narzekający Chór z Helsinek




You can’t get rich by working, and love doesn’t last forever. In the public sauna they never ask if it’s ok to throw water. Old forests are cut down and turned into toilet paper. And still all the toilets are always out of paper. Why products on sale drive the people crazy? In the middle of Helsinki they built another shopping hell. My neighbour spies on me through the peephole whenever I come home with guests, and he always arrives too early for his sauna turn.

We always lose to Sweden in hockey and Eurovision. Christmas season starts earlier every year. Why do people never agree with me? Jobs go to China, tramline 3 smells of pee.

It’s not fair, it’s not fair, it’s not fair!

Why is the Metre Pizza only half a metre long? And why is the cord of the vacuum cleaner too short – just like the summer. Going to work every morning, then home at night, eventually you lose your mind. The battery on my mobile is always going flat, and all ring tones are just as irritating.

Ring tones are all irritating. Ring tones are all irritating. Ring tones are all irritating. Ring tones...(Sorry, I’m in a bad spot. Call me later.)

When you buy furniture, all you get is a pile of boards. Tissues are too rough and I can never find them when I need to snueeze. My tights slip when I’m walking. There is alway a tall man in front of me. At work they pat me on the shoulder, then stab me in the back.

My dreams are boring. Reference numbers are too long.Women are still paid less than men. Bullshitters get on too well in life. The daily paper is too thick. Why always me?

It’s not fair, it’s not fair, it’s not fair!

The queue for the dentist is over six months long, after waiting for so long the whole tooth must be pulled out. Nice shirts get discoloured in the wash, but ugly shirts never do. People have no time for Fair Trade goods, but still rush to where they grow. I can’t escape the headlines of the tabloids. The weather’s always foul. I don’t get laid enough…(And this is Finnish language is bloody difficult to learn.

We always lose to Sweden in hockey and Eurovision. Christmas season starts earlier every year. Why do people never agree with me? Jobs go to China, tramline 3 smells of pee.

My flat is tiny yet it eats all my money. So I’m left nothing to save the world with. People only take a stand in sms-forums. Idiots don’t know which side to stand on the escalator. My husband snores too loud and he walks too slowly, and only washes his hockey-shirts – And my wife always complains!

It’s not fair, it’s not fair, it’s not fair!

Evenings wasted hiding from the TV license inspector because I don’t want to pay for sports and reality tv. The employment agency only needs Java programmers. Old people are fed with tranquilisers so they won’t complain. My friend likes his mobile phone more than he likes me. Our ancestors could have picked a sunnier place to be.

My dreams are boring. Reference numbers are too long.Women are still paid less than men. Bullshitters get on too well in life. The daily paper is too thick. Why always me?

It’s not fair, it’s not fair, it’s not fair – it’s not fair!

Żarłoczna Ewa


Teatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić:

ŻARŁOCZNĄ EWĘ

Zachowanie się luster na Wyspie Wielkanocnej


Położysz lustro na zachodzie Wyspy Wielkanocnej - będzie się spóźniać. Położysz lustro na wschodzie  Wyspy Wielkanocnej   - będzie się spieszyć. Za pomocą subtelnych manewrów mozna znaleźć miejsce, gdzie lustro będzie wskazywało właściwą godzinę, ale nie jest powiedziane, że miejsce odpowiednie dla jednego lustra, będzie odpowiednie dla innego lustra, przecież lustra robione są z rozmaitych materiałów i reagują, jak im się żywnie podoba. W ten sposób Salomon Lemos, antropolog, stypendysta fundacji Guggenheima, spojrzawszy w swoje lusterko, zobaczył samego siebie zmarłego na tyfus - wszystko to na wschodzie wyspy. A w tym samym czasie lustereczko, które przez zapomnienie zostawił na zachodzie, odbijało (dla nikogo, bo leżało pośród kamieni) najpierw Salomona Lemosa w krótkich spodenkach, idącego do szkoły, potem Salomona Lemosa nago w wannie, z zapałem mydlonego przez tatusia i mamusię, później Salomona Lemosa mówiącego "papu" ku wzruszeniu swojej cioci Remeditos, na estancji pod Trenque Lanquen.

Julio Cortazar "Opowieści o kronopiach i famach", tłum. Zofia Chądzyńska, Muza, Warszawa 1999, s. 59.

sobota, 29 grudnia 2012

Nabokov o sobie, literaturze i pisaniu (2)


„Szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o literaturze jako o karierze. Pisarstwo było dla mnie zawsze mie­szaniną przygnębienia i uniesienia, torturą i rozrywką — nigdy nie spodziewałem się dochodów. Często wszakże marzyłem o długiej i podniecającej karierze jako nieznany kustosz kolekcji motyli w wielkim mu­zeum."

„Kiedy wykładałem literaturę w Cornell i gdzie indziej, wymagałem od studentów namiętności na­ukowca i cierpliwości poety. Jako artysta i uczony wolę wyraźny szczegół od generalizacji, obrazy od idei, ciemne fakty od jasnych symboli, odkrycie dzi­kiego owocu raczej niż syntetycznej marmolady."

„Z jakichś względów najżywsze wspomnienia uniwersyteckie wyniosłem z egzaminów. Wielki am­fiteatr w Goldwin Smith. Egzamin od 8.00 do 10.30. Około 150 studentów — niedomyci, nie ogoleni mło­dzieńcy i rozsądnie przystrojone panienki. Wszech­władna atmosfera nudy i nieszczęścia. Ósma trzy­dzieści. Zaraźliwe pokasływania, nerwowe chrząknię­cia, szelest kartek. Niektórzy męczennicy pogrążeni w medytacji z rękoma splecionymi na karku. Naty­kam się na osowiałe spojrzenie szukające we mnie z nadzieją i nienawiścią źródła tajemnej wiedzy. Dziewczyna w okularach podchodzi do katedry i py­ta: »Profesorze Kafka, czy mamy napisać, że...? Czy też odpowiedzieć tylko na pierwsze pytanie?« Wielkie bractwo trójkowiczów, sól narodu, bez przerwy gryzmoli... Chłopcy zdejmują swetry, dziewczęta coraz szybciej żują gumę. Dziesięć minut, pięć, trzy. Kończymy."

„Twórczy artysta musi studiować dzieła swych rywali, w tym także Wszechmocnego... Wyobraźnia bez wiedzy prowadzi najwyżej na podwórko sztuki prymitywnej, dziecinnych bazgrołów na płocie, dzi­wactw modnych na rynku. Sztuka nigdy nie jest prosta. Wracając do moich profesorskich czasów: me­chanicznie wystawiałem złe stopnie, kiedy studenci używali okropnego wyrażenia »szczery i prosty« — »styl Flauberta jest szczery i prosty« — w przekonaniu, że to najwyższa możliwa pochwała dla poezji i prozy. Kiedy podkreślałem takie zdanie, co robiłem z furią, aż ołówek darł kartkę, studenci skarżyli się, że ich zawsze tak uczono: »Sztuka jest prosta, sztuka jest szczera«. Muszę któregoś dnia wyśledzić źródło tego wulgarnego absurdu: pani nauczycielka z Ohio? Postępowy głupek w Nowym Jorku? Bo sztuka, rzecz jasna, w swych najwyższych osiągnięciach jest fan­tastycznie zdradliwa i złożona."

„Dzieło sztuki nie ma żadnego znaczenia dla społeczeństwa. Ma znaczenie tylko dla jednostki i tyl­ko indywidualny czytelnik ma dla mnie znaczenie. Nie interesuję się zupełnie grupą, wspólnotą, masami i jak tam jeszcze. Choć obojętnie odnoszę się do hasła »sztuka dla sztuki« — bo jego zwolennicy, jak na przykład Oscar Wilde i różni wymuskani poeci, mieli w rzeczywistości potężne ambicje moralizatorskie i dydaktyczne — to nie ulega dla mnie wątpliwości, że dzieło wyobraźni wydostaje się ze stanu larwalnego i nie podlega działaniu rdzy nie dzięki społecznemu znaczeniu, lecz dzięki artyzmowi, tylko artyzmowi."

„Wiecie, jak powstała poezja? Zawsze wyobrażam so­bie, że powstała, gdy jaskiniowy chłopiec przybiegł z powrotem do jaskini przez fantastyczną trawę wo­łając w biegu »wilk! wilk!« i nie było żadnego wilka. Jego pawianowaci rodzice, wielcy miłośnicy prawdy, sprawili mu oczywiście tęgie lanie, ale narodziła się poezja — fantastyczna opowieść narodziła się w fantastycznej trawie."

„Rozkosze pisania dokładnie odpowiadają roz­koszom czytania. Błogość, trafność zdania łączy pi­sarza i czytelnika: zadowolonego pisarza i wdzięcz­nego czytelnika, albo — co wychodzi na to samo — artystę wdzięcznego nieznanym mocom umysłu, które podyktowały mu układ obrazów, i artystycz­nego czytelnika, którego ten układ zadowala. Każdy dobry czytelnik ucieszył się w życiu kilkoma dobrymi książkami, po co więc analizować przyjemności wystarczająco znane obu stronom. Piszę głównie dla artystów, towarzyszy-artystów, naśladowców arty­stów. Nigdy wszakże na wykładach literatury nie potrafiłem wytłumaczyć formy dobrego czytania — faktu, że książek artysty nie czyta się sercem (serce to wyjątkowo głupi czytelnik) i nie samym umysłem, lecz umysłem i plecami. Panie i panowie, kiedy dreszcz przebiegnie wam po plecach, wiecie, co czuł autor i co chciał, żebyście czuli."

[W]: Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.

piątek, 28 grudnia 2012

Groch z kapustą (5)



Wzór do pisania dla literatów honorowanych od wiersza

(Ustęp z powieści pt. "Brr!")

- Już żonaty?
- Kto?
- Ty!
- Ja?
- Tak!
- Nie.
- Ach!
- Może ty?
- Kto?
- Ty!
- Ja?
- Tak!
- Nie.
- Och!

("Kurier Świąteczny" 1868, nr 29)

Julian Tuwim "Cicer cum caule, czyli groch z kapustą", Iskry.

czwartek, 27 grudnia 2012

"Portret wyobraźni" (2) - Wojciech Karpiński




II

...our roads were always fated
to lead into the silence of exile.
Had I more time tonight, I would unfold
the whole amazing story...

Nabokov, An Evening of Russian Poetry

Wychował się w rodzinie nieprzeciętnej zamożnością i kulturą. Domowi zawdzięczał nie tylko świetne wykształcenie, wyjątkową znajomość języków, ale również głębszy rozwój wrażliwości. Autor Lolity miał szczęście w życiu rodzinnym: los ofiarował mu kochających rodziców, trwające ponad pięćdziesiąt lat małżeństwo zgodne i bez cienia, miłość do syna odbitą na najpiękniejszych może kartach jego wspomnień. Z niesmakiem i politowaniem przyjmował jakiekolwiek próby utożsamiania go z bohaterami jego utworów. Powieści są dziełami wyobraźni, pamięć dostarcza jedynie obrazów, słownictwa, tonacji. Reszta jest sztuką.

W tym wypadku jednak znajomość genealogii pozwala przybliżyć się do dzieła, lepiej zrozumieć krąg skojarzeń, wyczulenie wrażliwości, gry wyobraźni. Skąd wziął się owad tak rzadki? W jakich przebywał regionach? Jego ojciec, także Władimir, był liberalnym politykiem, jednym z przywódców konstytucyjnych demokratów (kadetów). Zginął w Berlinie w 1922 roku na zjeździe zjednoczeniowym dwu odłamów kadetów. Rosyjski czarnoseciniec mierzył w Pawła Milukowa, Nabokov zasłonił przyjaciela i został śmiertelnie trafiony. Dziad, Dymitr, był ministrem sprawiedliwości za Aleksandrów II i III. Genealogia rodu sięga daleko wstecz, do księstwa moskiewskiego, do tatarskiej niewoli. A także w inne regiony. Pisarz z dumą opowiada, że jest w prostej linii potomkiem Can Grande delia Scala, księcia Werony, opiekuna Dantego.

Został mianowany spadkobiercą przez arcybogatego stryja i w wieku lat kilkunastu odziedziczył milionową fortunę. Ważniejszy jednak od zamożności był uczuciowy i umysłowy poziom rodziny. „Byłem doskonałe normalnym trójjęzycznym dzieckiem w domu z dużą biblioteką", powie później, kokieteryjnie upraszczając. Dom był anglomański. Zadecydowały zapewne polityczne sympatie ojca i kulturalne preferencje matki. Nabokov nauczył się pisać po angielsku wcześniej niż po rosyjsku. Denerwował się, ilekroć porównywano go z Conradem; twierdził, że w jego przypadku angielski był rodzinnym językiem. Nie odziedziczył po ojcu namiętności do polityki, ale łączyła ich nie tylko miłość do poezji, lecz i do motyli. Wielka pasja jego życia. Czasem dodawał: dostarczająca mi silniejszych wrażeń nawet niż pisarstwo.

Choć po rewolucji stracił posiadłości, zachował unreal estate, dobra ruchome, kapitał wspomnień i wrażliwości, podbudliwość wyobraźni, precyzję języka. Wspomina, jak matka szeptała konspiracyjnym tonem wot zapomni (teraz zapamiętaj), zwracając mu uwagę na ukochane fragmenty parku w rodzinnej Wyrze: rozświetlenie drzew w upalną noc, migotliwość liści leżących na brązowej ziemi, ślady ptasich nóżek w świeżym śniegu. Wspomina, jak ów arcybogaty stryj (miliony wkrótce stały się fatamorganą), zapowiadając wspaniały prezent, ofiarowywał zerwany z najbliższego drzewa zielony liść mówiąc z namaszczeniem: Pour mon neveu la chose la plus belle au monde — une feuille verte. I właśnie te wspomnienia pozostały. Teraz zapamiętaj. Przemienione, stanowiły kapitał, materię przyszłych dzieł.

Poezje układał od lat chłopięcych. Kiedy na emigracji osiadł w Anglii i dostał się na studia w Cambridge, większość czasu poświęcał komponowaniu rosyjskich wierszy. Były to, jak sam pisze, utwory doskonale konwencjonalne, ale stanowiły zbawienne ćwiczenie stylistyczne, poddanie się rygorom formy. Jego obsesją stało się ocalenie jedynego skarbu, jaki mu pozostał, ojczystego języka. Bał się, że zapomni. Udało mu się dostać rosyjski słownik Dahla i przez dłuższy czas czytał codziennie po dziesięć stron wypisując ciekawsze słowa i zwroty. Choć częściej bywał na boisku i nad rzeką niż na wykładach, zdołał jednak uzyskać dyplom z odznaczeniem. W środowisku angielskim czuł się obco. Dzieliła go bariera pamięci.

W 1922 przeniósł się do Berlina, który był — obok Paryża — centralnym ośrodkiem rosyjskiej diaspory. Pisywał do emigracyjnych gazet recenzje, wymyślał krzyżówki i problemy szachowe, przekładał z angielskiego i francuskiego (Alicję w krainie czarów, Szekspira, Keatsa, Byrona, Baudelaire'a, Ruperta Brooke'a). Następnie przyszły opowiadania i powieści. Literatura nie potrafiła jednak zapewnić mu utrzymania. Za przekład Alicji dostał pięć dolarów. Żył z lekcji tenisa, angielskiego i francuskiego, niezłym źródłem dodatkowych dochodów były wieczory autorskie dla rosyjskiej publiczności w Pradze, Paryżu, Brukseli, Londynie. Dzięki sporadycznym przekładom swych książek na angielski i francuski mógł kilka razy udać się na dłuższe łowy motyli w Pireneje i na Riwierę.

Ożenił się w 1925 roku z Wierą Słonim. Byli biedni. Gnieździli się w sublokatorskich pokojach, ale kłopoty znosili po wielkopańsku. Dlaczego mieszkali w Berlinie? Przyznawał później Nabokov, że zdecydowała słaba znajomość niemieckiego. Otaczał go nierealny świat tubylców, zajętych niepoważnymi sprawami. Gdyby przebywał we Francji bądź w Anglii, miałby pokusę wejścia w tamtejsze życie intelektualne. W Niemczech obracał się tylko w kręgu rosyjskich pisarzy. W 1934 urodził mu się jedyny syn, Dymitr. W 1937 przeniósł się do Paryża. Bezskutecznie usiłował znaleźć posadę wykładowcy w Cambridge. Jego rozmówca bardzo się dziwił, dlaczego właśnie on, Nabokov, wyobraża sobie, że mógłby uczyć języka i literatury rosyjskiej. Tak Anglia straciła wielkiego pisarza. Zyskały go Stany Zjednoczone, dokąd przybył pod koniec maja 1940 roku.

Był już wówczas autorem o bogatym dorobku: liczne wiersze, kilka dramatów, zbiory nowel i przede wszystkim powieści. Drukował pod pseudonimem Sirin. „Wśród pisarzy Sirin interesował mnie oczywiście najmocniej — napisze we wspomnieniach. — Należał do mojego pokolenia. Ze wszystkich autorów zrodzonych na wygnaniu był najbardziej osamotniony i najbardziej arogancki. Począwszy od zjawienia się jego pierwszej powieści w 1925, przez następne piętnaście lat, aż do chwili zniknięcia równie tajemniczego jak pojawienie, budził ostre i raczej niezdrowe zainteresowanie krytyków."


Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.

środa, 26 grudnia 2012

Szkic snu


Czuje nagle gwałtowne pragnienie zobaczenia wuja i pospiesza przez uliczki kręte i strome, które jakby naumyślnie oddalają go od starego rodzinnego dworku. Po długim marszu (przy czym buty ma jakby przyklejone do ziemi) widzi portal i słyszy niewyraźne szczekanie psa, jeżeli to pies. W chwili gdy wchodzi po czterech zużytych stopniach i wyciąga rękę do dzwonka, który ma kształt dłoni zaciśniętej na brązowej kuli, palce dzwonka poruszają się, najpierw najmniejszy, a potem wszystkie pozostałe, powoluteńku wypuszczając brązową kulę. Kula spada, jakby była z pierza, odbija się bezszelestnie od progu i skacze mu do piersi, ale teraz to jest tłusty czarny pająk. Odpędza go desperackim ruchem ręki i w tej chwili drzwi otwierają się: stoi w nich wuj i uśmiecha się bez wyrazu, tak jakby od dłuższego czasu stał uśmiechnięty za zamkniętymi drzwiami. Wymieniają parę zdań, które robią wrażenie z góry przygotowanych, elastyczna szachownica. "Teraz muszę odpowiedzieć..." - "Teraz on powie..." I wszystko rzeczywiście tak się odbywa. Już są w jasno oświetlonej sali, wuj sięga po papierosy zawinięte w srebrny papier, podaje mu jednego. Długą chwilę szuka zapałek, ale w całym domu nie ma zapałek ani ognia pod żadną postacią; nie mogą zapalić papierosów, wygląda, jakby wuj chciał, żeby ta wizyta zakończyła się już, w końcu następuje jakieś niejasne pożegnanie w pełnym otwartych skrzyń korytarzu, przez który zaledwie można się przecisnąć.
Opuszczając dom, wie, że nie powinien odwracać się za siebie, bo... Nie wie nic więcej, ale to wie, i wymyka się szybko, z oczami utkwionymi w koniec ulicy. Powoli robi mu się lżej. Znalazłszy się u siebie, jest tak wyczerpany, że kładzie się od razu, niemal się nie rozbierając.Śni mu się, że jest w Tigre, nad Paraną, cały dzień spędza na łódce ze swoją narzeczoną i że zajadają kiełbaski w oberży Nuevo Toro.

Julio Cortazar "Opowieści o kronopiach i famach", tłum. Zofia Chądzyńska, Muza, Warszawa 1999, s. 72-73.

O niesprawiedliwości i wtrącaniu się



O NIESPRAWIEDLIWOŚCI I WTRĄCANIU SIĘ

Ilekroć w życiu spotykamy się z niesprawiedliwością lub okrucieństwem — biciem dzieci, dręczeniem zwierząt, upokarzaniem człowieka bądź odmawianiem mu tego, co się mu, wedle praw boskich i ludzkich, należy — zawsze na nowo pojawia się pytanie, czy masz prawo i obowiązek mieszać się, wtrącać w zawiłości cudzych losów i podejmować się niewdzięcznej roli niepożądanego adwokata? Czy też masz iść dalej, z nieczystym sumieniem, ale bez zadraśnięcia? Wiedz, iż do spraw innych ludzi, a także świata, tylko dopóty masz prawo się mieszać, dopóki ty sam, osobiście, bez interwencji obcych osób bądź władz, naprawdę potrafisz pomóc tam, gdzie dostrzegasz krzywdę, niesprawiedliwość lub okrucieństwo. Bo ten, kto w aureoli prawa przerzuca w takich razach ciężar niesienia pomocy na innych, zwraca uwagę władz bądź humanistów na to, co widział, już robi sprawę z ludzkiej nędzy, już podejmuje się roli rozjemcy pomiędzy cierpieniem a pomocą, już oszukuje samego siebie i świat. Pozostań sam z ludzkim cierpieniem i staraj się pomóc na miarę twoich własnych sił. Jeżeli możesz zetrzeć łzy z twarzy dziecka, jeżeli możesz złagodzić los chorego konia, jeżeli możesz ofiarować pieniądze, które należą do ciebie, jeśli możesz dać szmaciarzowi kilka sztuk odzieży, jeżeli osobiście możesz w czymś pomóc radą albo działaniem — wtedy, tylko wtedy masz prawo wtrącać się. Lecz każdy, kto w takich razach wzywa przez telefon policję albo pisze list do gazet, albo zarządza zbiórkę dla biednych, słowem każdy, kto na cudzym nieszczęściu chce sobie upiec własną pieczeń — jest podejrzany. Twój ból i twoja bieda są także tylko twoje i tylko ty osobiście możesz na nie zaradzić. Wszystko inne jest daremne.

O PRÓŻNOŚCI

Największą, tragiczną pokusą wieku męskiego nie jest kobieta, lecz próżność. Naraz napada cię ziemski głód — chcesz zaszczytów, pozycji między ludźmi, tytułu lub orderu, wszystkiego, co błyszczy, co możesz przypiąć do piersi w postaci wisiorków, co możesz wydrukować na swojej wizytówce w słowach pustych i wzniosłych. Chcesz fotela, kiedy większość boso tłoczy się na wielkich traktach i miejskich kocich łbach. Chcesz dostojeństwa, kiedy dla niezliczonych ludzi życie jest tak nędznie puste, że większość traci swoją ludzką godność. To ciężka godzina w życiu mężczyzny. Większość w tym czasie ponosi porażkę. Tylko ten pozostaje człowiekiem i mężczyzną, kto umie pochylić się nad ludzką biedą, kto zadowala się jedynym zaszczytem, jaki przystoi człowiekowi — znajomością swojego rzemiosła i gotowością służenia pomocą, a odrzuca wszystko, co może dać mu świat w geście bezwartościowego uznania. Zważ tylko, jacy nikczemni ludzie dostąpili najwyższych zaszczytów i tytułów! Kto paraduje z orderami! Ty pozostań człowiekiem, bez tytułu, bez ozdób. A wtedy naprawdę będziesz miał rangę pośród ludzi. W przeciwnym razie będziesz tylko wielce szanownym panem — taki jesteś skromny? Myślałem, że pragniesz więcej.

O UMOWACH

Do pracy — która jest tylko twoja, od której nie masz możliwości ani prawa uciec, która jest twoim przeznaczeniem — nie wystarczy sama gotowość, zdolność, wiedza, doświadczenie, nie. Do pracy potrzeba nie ko inspiracji i łaski. I nie tylko pilności pociągowego zwierzęcia. Wszystko to jest potrzebne i wszystko to nie wystarcza. Do pracy potrzebna jest także boska cnota. Tą cnotą jest cierpliwość. Nie porzucić pracy. Nie wycofać się. Nie uciec przed nią. Cierpliwie ją znosić, jak tajemniczą chorobę, z dnia na dzień, latami, żyć z nią przez całe życie, jak więzień ze swoim więzieniem, jak chory z dolegliwością, którą Bóg mu wymierzył. Cierpliwość nie jest cnotą człowieka. Jeśli jednak ją podjął i ćwiczy się w niej, wtedy, tylko wtedy, chwilami podobny jest do Boga.

O UMOWIE RAZ JESZCZE

Wszystko, czego świat może chcieć od ciebie, to ugoda i połowiczne rozwiązanie. Liczy się tylko to, na co ty układasz się sam ze sobą i swoim charakterem. Ta umowa nie przewiduje ugody. Życie, bezlitośniej niż lichwiarze, pobiera procent od ludzkiego charakteru. Za wszystko musisz zapłacić, za niezależność, za radość, także za zdrowie cielesne, ale najstraszliwszą cenę musisz zapłacić za umowę, związaną z twoim charakterem i pracą. Temu ciemięzcy nigdy nie możesz powiedzieć — boli mnie głowa. Albo — miałbym chęć na coś innego. Nawet galernikowi jest lżej niż temu, kto umowę o pracę podpisał z własnym charakterem.

O GRZECZNOŚCI

Na ogół ludzie obrażają się, gdy odnosimy się do nich z nadmierną uprzejmością. Mówię o Europejczykach i Amerykanach. Jedynie Chińczycy potrafią znosić bezwzględną, całkowitą i ostateczną grzeczność, która już nasyciła tkaninę ich ciał i dusz, tworzy jedność z życiem, zarówno dla czyściciela flaków, jak i księcia. Ta grzeczność, która jest równoznaczna z formą życia całego narodu, jest najwyższym przejawem ludzkiego współżycia. Ale nasza grzeczność jest całkowicie powierzchowna. Francuzi mają jedynie uprzejmą literaturę i sposób wypowiadania wojny, ale jadalnia, sklep, salon to już nie to. Nie wystarczy powiedzieć — pardon, gdy nadepniemy komuś na nogę. Trzeba też czuć owo pardon — a to już znacznie trudniejsze. Nasza epoka jest jedną z najbardziej niegrzecznych w dziejach ludzkości. Średniowieczny kat jeszcze klękał przed ofiarą i prosił ją o przebaczenie, ponieważ musiał jej ściąć głowę — zaś Maria Antonina na szafocie powiedziała Sansonowi — pardon. A dzisiaj nie proszą siebie o przebaczenie ni kat, ni ofiara. Jest to wysoce zasmucające. I jeśli ktoś w naszych czasach jest doskonale grzeczny, współcześni odbierają tę postawę z zimną, beznamiętną obojętnością. Dzisiaj każdy domaga się wyjawienia prawdziwych zamiarów i grzeczność uważa za wykręt i zdradę. Chociaż to nie to — to po prostu jest tylko doświadczenie. Nie ma innego rozwiązania. Kiedy jedni, z namiętnym zapamiętaniem bądź z durną nienawiścią, grzebią w trzewiach drugich, ty pozostań grzeczny.

O FORMACH

Natomiast form należy przestrzegać do ostatniej chwili. W trakcie posiłku, w trakcie rozmowy. W łóżku i przy stole. W czasach, gdy współżycie między ludźmi staje się coraz bardziej bezforemne, ty pozostań wierny ostatecznie i krystalicznie ukształtowanym formom powitania, ukłonu, uścisku ręki i wyrażania uczuć i sądów. W czasie, gdy wszyscy domagają się, abyś włożył uniform, ty konsekwentnie chodź w marynarce, a wieczorem, gdy akurat wybierasz się na przyjęcie, włóż czarny garnitur. Nie dla samego garnituru, lecz dla formy. Nie tylko książki ocalają kulturę. Kulturę ocalają drobne, powszednie odruchy. Kiedy jakaś epoka idzie przeciwko tobie ze wniesionymi pięściami, ty się jej odkłoń, spokojnie i grzecznie, tak jak uchylasz kapelusza. Nie możesz uczynić nic innego. dla ciebie żadnej wartości. Nie oczekuj od niej dobra, i nie lamentuj, gdy cię skrzywdzą w imieniu ojczyzny. To nieistotne. W ogóle niczego nie oczekuj od ojczyzny. Tylko daj jej

Sandor Marai "Księga ziół".

Książkę można nabyć TUTAJ

wtorek, 25 grudnia 2012

Nabokov o sobie i nie tylko (1)

Mówiąc obiektywnie, nigdy nie widziałem przenikliwszego, samotniejszego, bardziej zrównoważonego szalonego umysłu niż mój.
Nabokov

„Myślę jak geniusz, piszę jak wybitny autor, a mówię jak dziecko. Kiedy na przyjęciach usiłuję zabawić ludzi dobrą historyjką, powtarzam co drugie zdanie poddając je ustnym skreśleniom i rozszerze­niom. Nawet sny, które opowiadam żonie przy śnia­daniu, są tylko pierwszymi szkicami."

„Kiedy mówi­łem, że słowami niepełnie oddaję świat myśli, chcia­łem powiedzieć, że myślę nie w słowach, lecz w ob­razach, w płynnych kolorach, w cienistych kształtach — psychiatrzy określali to w dawnej Rosji jako zimne delirium (chołodnyj bried). To poczucie mocy, doświadczane we wnętrzu osobowości, zanika, gdy piszę lub mówię. Można mi zaprzeczać, niemniej twierdzę, że moja angielszczyzna jest tylko zahukanym, niezbyt godnym zaufania świadkiem czasem cudownych, cza­sem potwornych obrazów, które usiłuję opisać."

„Jestem dumny, że nie stanowię osobiście towa­rzyskiej atrakcji. Nigdy nie byłem pijany, nigdy nie używałem uczniackich przekleństw. Nigdy nie praco­wałem w biurze ani w kopalni. Żadna wiara ni szkoła nie wywarła na mnie najmniejszego wpływu. Nic nie nudzi mnie tak, jak powieści polityczne bądź litera­tura o społecznym odniesieniu."

„Mam sobie wybierać niebiańskich sąsiadów? Cóż, miło byłoby usłyszeć zanoszącego się dziarskim śmiechem Szekspira, gdy ktoś opowiada mu, co Freud (smażący się w innych regionach) wyrabiał z jego sztukami. Byłoby zadośćuczynieniem wymaganiom sprawiedliwości zobaczyć, że H. G. Wells jest zapra­szany na więcej przyjęć pod cyprysami niż lekko podfałszowany Conrad. I chciałbym dowiedzieć się od Puszkina, czy jego pojedynek z Rylejewem w maju 1820 odbył się w parku w Batowie (późniejszy majątek mojej babki), jak to pierwszy zasugerowałem w 1964 roku".

„Wśród współczesnych pisarzy mam kilku fa­worytów — na przykład Robbe-Grillet i Borges. Jak swobodnie, jak wdzięcznie oddycha się w ich cudow­nych labiryntach! Podziwiam trzeźwość ich myślenia, poezję i przejrzystość, złudę w zwierciadłach."

„Żaden pisarz nie wywarł na mnie szczególnego wpływu, spośród żywych ani spośród umarłych, nigdy też nie należałem do żadnego ruchu czy klubu. Nawet trudno zaliczyć mnie do jakiegoś wyraźnie wytyczonego kon­tynentu. Jestem rakietą nad Atlantykiem — jak jasno, jak błękitnie jest w moim niebie, z dala od sztucznych podziałów i sztucznych ptaków."

„Moje polityczne przekonania pozostały od mło­dości twarde i niezmienne jak odwieczne skały. Są aż banalne w swej klasyczności. Wolność mowy, wol­ność myśli, wolność sztuki. Społeczna i ekonomiczna struktura idealnego państwa mało mnie interesuje. Mam skromne pragnienia. Wizerunki głowy państwa nie powinny przekraczać rozmiarów znaczka pocztowego. Żadnych tortur ani egzekucji. Muzyka tylko przez słuchawki albo w filharmoniach."

„Wspaniały paradoks demokracji polega na tym, że choć kładzie się nacisk na władzę ogółu i równość szans, to spe­cjalne, niezwykłe korzyści czerpie z tej sytuacji jed­nostka. Etycznie członkowie demokracji są równi, du­chowo każdy ma prawo być tak odmienny od swego sąsiada, jak mu się tylko podoba. Zważywszy wszy­stko razem, kiedy mówimy »demokracja«, mamy może na myśli nie tyle określoną organizację, model wspól­noty, ile subtelną równowagę między nieograniczony­mi przywilejami każdej jednostki, a ściśle równymi prawami wszystkich ludzi."

„Powszechne rozumienie terminu »nowoczesny świat« jako czegoś stale spowijającego nas jest abs­trakcją... W moim rozumieniu świat prawdziwie no­woczesny to świat tworzony przez artystę, to jego własne miraże, które stają się nowym mirem (świat po rosyjsku), bo artysta zrzuca z siebie starą skórę, otaczający go świat. Mój miraż dokonuje się na mojej prywatnej pustyni, suchym, lecz rozpalonym miejscu, gdzie do pnia samotnej palmy przywieszono znak »Zakaz wjazdu dla karawan«. Oczywiście istnieją po­czciwe umysły, które zostaną gdzieś zaprowadzone przez karawany fundamentalnych idei — do cieka­wych bazarów, do fotogenicznych świątyń. Ale nieza­leżny powieściopisarz nie może dużo zyskać towarzy­sząc tym wyprawom."

„Wiem jasno, co budzi moją odrazę: głupota, ucisk, zbrodnia, okrucieństwo, muzyka rozrywkowa. Moje namiętności należą do najintensywniejszych, ja­kie znane są człowiekowi: pisanie i łowienie motyli."

[W]: Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.

Dwóch Polaków



Teatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić 


DWÓCH POLAKÓW

Występują:

SANDWICZ, SKOCZWISKI


SKOCZWISKI:

Ja pana wykończę.

SANDWICZ:

A ja pana.

SKOCZWISKI:

Co? Dokumenty!

SANDWICZ:

Legitymacja!!

SKOCZWISKI:

Czy pan wie, kto ja jestem?

SANDWICZ:

A czy pan wiesz, z kim masz zaszczyt?

SKOCZWISKI:

Nie wiem, ale sądząc z pańskiego plugawego wyglądu, przypuszczam, że nie słyszał pan nawet o Heraklicie z Efezu.

SANDWICZ:

Nie. Mam w Efezie pańskiego Heraklita. Precz z Heraklitem z Efezu!

SKOCZWISKI:

Co? Niech żyje Heraklit z Efezu!

SANDWICZ:

(daje mu w twarz)

SKOCZWISKI:

Jak?

(daje mu w twarz)

Pauza dziejowa.

SANDWICZ:

Czy pana boli?

SKOCZWISKI:

O tak. Cierpię.

SANDWICZ:

I ja. Cierpimy. A znowu na jednej mapie nas nie było.

SKOCZWISKI:

Niemożliwe.

SANDWICZ:

Znowu intrygi.

SKOCZWISKI:

Przeklęta Europa.

SANDWICZ:

Ma pan lusterko? Czuję, że jagody* mi puchną.

SKOCZWISKI:

I mnie. Dobrze by było jakiś gorący kompres. Ma pan kuchenkę elektryczną?

SANDWICZ:

Mam, ale kontakt zepsuty.

SKOCZWISKI:
(jadowicie)

Był to pewnie pański jedyny kontakt z rzeczywistością.

SANDWICZ:

To nie pański interes. A kuchenki też nie ma. Zgubili.

SKOCZWISKI:

Kto zgubił?

SANDWICZ:

Nie wiem. Ot, zgubili i koniec. Od kuchenki został mi tylko sznur.

SKOCZWISKI:
(jak echo)

Ostał ci się ino sznur.

Światła ciemnieją; wiatr.

Kurtyna


* Uwaga dla czytelników zagranicznych: jagody po staropolsku policzki.


Konstanty Ildefons Gałczyński "Teatrzyk Zielona Gęś", Iskry, 2009, s. 19-21.


niedziela, 23 grudnia 2012

"Portret wyobraźni" (1) - Wojciech Karpiński




I

Na przełomie lutego i marca 1978 roku chodziłem codziennie leśną ścieżką z domu, zagubionego wśród drzew, do biblioteki uniwersyteckiej. Zaciekawienie budził pozbawiony okien klasycystyczny budynek jednego z tajnych stowarzyszeń studenckich. Pozdrawia­łem stojące na straży dwa gotowe do skoku tygrysy, symbol princetońskiej uczelni. Wracałem późno. Na campusie było pusto. Tylko popielate wiewiórki wciąż przebiegały nam drogę. Mijałem czasem starszego pana zatraconego w myślach. Profesor Pnin? 

Latem śledziłem ślady jego — i jego twórcy — na zielonym dziedzińcu Uniwersytetu Harwardzkiego. Kiedy jechaliśmy z Bostonu przez Vermont, aby zobaczyć choćby z daleka pustelnię Proroka, zatrzy­maliśmy się w znanym mi motelu, wśród swojskiego krajobrazu. Tak, w takim otoczeniu powstawała Lolita, tutaj odbywały się motyle łowy i sekretne wypady. Interesowały mnie przede wszystkim nie fik­cyjne postaci czy ich autor, raczej ułamki obrazów, które zbierałem na kartach książek Nabokova, a czę­sto poza nimi. Układający się w głowie bohatera Daru rytmiczny fragment wciąż nawiedzał mnie w czasie amerykańskiej podróży, był jednym z jej leitmotivów. Wyczyn kupiłem w San Francisco; w myślach rozwijałem imaginacyjne wypady Marti­na Edelweissa do Zoorlandii. Obronę Łużyna dostałem w dużej księgarni na Pięćdziesiątej Siódmej uli­cy, naprzeciw redakcji „The New York Review of Books"; labirynty tej książki (i innych) były ważnym dopełnieniem wędrówek po mieście. Szkicowałem po­rtret wyobraźni, która pozwoliła mi lepiej dojrzeć Nowy Świat.

Lolita należy do najgłośniejszych dzieł XX stu­lecia, ale cieszy się dwuznaczną renomą. Kiedy jej autor, uznany przez wielu za dostarczyciela porno­graficznej sensacji, stał się nagle sławny, skorzystał z okazji, aby wszem wobec oświadczyć, że nie tylko stworzył arcydzieło, ale od kilkudziesięciu lat jest znakomitym pisarzem, jedynym prawdziwym artystą powieści we współczesnej literaturze. Jego wystąpie­nie potraktowano z ironicznym uśmiechem; z biegiem lat uśmiech gasł, a opinia Nabokova stawała się powszechnie przyjęta. Ciągle jednak z pewnymi zastrze­żeniami. Uznano go z kolei za zbyt trudnego, gubiącego siebie i innych w zawiłych labiryntach języka i konstrukcji. 

Zgoda, jest artystą trudnym. Przy początkowym kontakcie wydaje się zatopiony w zabawach słownych, odcięty od realnego świata. W każdym razie takim go zobaczyłem po pierwszej lekturze. Dopiero powoli zdołałem wejść w to pisarstwo. Podobne opory budzi we mnie wiele współczesnych dzieł: tylko wyjątkowi twórcy dają okazję do przełamania niechęci. Kontakt z nimi wymaga zwiększonego wysiłku, ale w czasach rozchwiania norm i gustów ten wysiłek się opłaca, pozwala przeniknąć ważny nurt sztuki współczesnej. Dzieło Nabokova wprowadza w problemy języka. Fa­scynuje, zwodzi, zadziwia. Ale taka właśnie jest sztu­ka dzisiejsza w najciekawszych spełnieniach — wąt­piąca w siebie i zapatrzona w siebie, zainteresowana bardziej swymi narzędziami niż swym przesłaniem, traktująca refleksję nad sobą, nad swymi narzędziami jako najważniejsze przesłanie.

Tematem sztuki jest coraz częściej sama sztuka. W zwierciadle dzieła odbity zostaje wizerunek artysty szukającego dzieła. Patrzący, czytający, słuchający zaproszony jest do twórczości: ma z płynnych układów formalnych zrekonstruować duchowy świat twórcy. Związek między dziełem a rzeczywistością artystycz­ną ulega rozluźnieniu. Czasem prowadzi to do roz­kołysania wyobraźni, ale same utwory stają się bar­dziej anemiczne: ze wszystkiego można wyprowadzić wszystko. Cisza, bełkot i bezkształt wydają się naj­lepszą inspiracją, najszerszym wyzwaniem dla odbior­cy. Tylko przez chwilę. Po momencie zaskoczenia zostaje jedynie rozchwianie sensów. Tak rozumiana działalność artystyczna mało że nie otwiera przed sztuką nowych perspektyw, ale utrudnia dostęp do obszarów już zdobytych. Dawne problemy powracają w nowej, trudniejszej sytuacji duchowej. Jak zapewnić dziełu odkrywczość, nośność i zrozumiałość, jak przekazać świat własnej wyobraźni w sposób zarazem przekonywający i wierny? 

Nabokov wydaje mi się jednym z nielicznych artystów, którym udało się choćby w części dać od­powiedź na te kluczowe dla współczesnej kultury kwe­stie. Najpierw dostrzegałem u niego przede wszystkim wyobraźnię obracającą się w pustce, stwarzającą cał­kowicie fikcyjne twory. Stopniowo poza eksperymen­tami zobaczyłem treść — artystyczną rzeczywistość rozpaloną przez wyobraźnię. Związek między osobo­wością autora a stwarzanym przez niego światem stanowi problem bardzo delikatny, wszelkie mecha­niczne ustalanie zależności skończyć się musi klęską. Niemniej jest to pytanie istotne.

Gombrowicz lubił powtarzać, że sztuka jest jak książę krwi, arystokratyczna do szpiku kości, wynio­śle sobiepańska. Nabokov przywitałby te słowa z uznaniem. Twierdził, że dzieło sztuki jest zawsze zwrócone ku jednostce, stanowi wyzwanie dla jej wra­żliwości. Oburzał się na próby redukowania dzieła do filozoficznych czy socjologicznych teorii. Literatura nie jest upadłą nauką bądź publicystyką. Prawdziwe działanie artysty to pobudzenie artystycznego czytel­nika. Sztuka nie odbija rzeczywistości, lecz ją stwarza, a raczej pobudza do jej stwarzania. Twórczość jako szkoła wyobraźni, tak chyba widział Nabokov zadanie artysty. Odsłaniać (domyślać, dopełniać) modalności egzystencji; odnosić zwycięstwo nad materialną bier­nością trybu oznajmującego, nad wulgarnym determinizmem trybu rozkazującego, budując (urealniając przez uświetnienie) złożony system trybu warunko­wego.

Artystyczne przypuszczenie staje się realnością, rozszerza pole widzenia, wzbogaca rzeczywistość, wy­zwala — jest nie tylko to, co jest, lecz również to, co może być. Ukazać to, co być może, znaczy poszerzyć sferę istnienia. Czy dzieje się tak zawsze? Gdzieś, kiedyś — na różnych stopniach naiwności czy kom­plikacji — dochodzimy do starego pytania: jakie są zasady uwierzytelnienia fikcji literackiej, jakie są kry­teria artystycznej prawdy? Czy ważny jest jedynie dźwięk głosu, polot wyobraźni a za treść autor nie ponosi odpowiedzialności? Co znaczy: Emma Bovary to ja? Czy tylko tyle, że mogę ze zwojów imaginacji wysnuć wszystko, a o tożsamości dzieła z twórcą świadczy jedynie blask metafor, tempo stylu, misterność kompozycji, bez względu na to, w jaką opowieść układałyby się te fantazje? Czy też raczej znaczy to, że twory najbardziej odległe związane są z twórcą, są jego portretem, tyle że portretem wyobraźni, por­tretem w krzywym zwierciadle — i biada temu, kto zlekceważywszy mechanizmy deformacji zechciałby utożsamiać bezpośrednio twórcę z jego tworami, Flau­berta z Emmą Bovary, Nabokova z Humbertem Hum­bertem, Hermannem Karłowiczem, Martinem Edelweissem, Fiodorem Godunowem-Czerdyncewem.

Wprowadzić w dzieło Nabokova opowiadając jego utwory, ukazując domniemany związek między fikcyjnymi postaciami a kolejami życia autora? Zabieg bez­sensowny, kierujący na fałszywe tropy. Zresztą stresz­czać Nabokova to zamierzenie nie mniej karkołomne niż streszczać Parnickiego. I nie mniej jałowe. Bo są to utwory — między innymi — o powstawaniu tych utworów; w lustrzanych odbiciach pojawiają się coraz nowe kształty, jedne odsyłają do drugich. Sprowadzać dzieła do „problematyki myślowej", do ideologicznego przesłania? Tu Nabokov obruszyłby się jeszcze bar­dziej. Sztuka nie polega na dostarczaniu przetrawio­nej papki filozoficznej. Naszkicować portret Nabokova jako pisarza, to chyba przede wszystkim przedstawić portret jego wyobraźni, lustrzaną grę form, stylów, odcieni, którą z kolei można odczytać znając drogi twórczości, jej inspiracje, obsesje, przemiany.

Wojciech Karpiński Portret wyobraźni, ze zbioru esejów W Central Parku, Warszawa 1980. Tekst według wydania IV (Wrocław 1998), s. 80-118.