niedziela, 25 listopada 2012

Pięćdziesiąte siódme urodziny

1957

[...] Janos strzyże się w śródmieściu. Opowiada, że jego gęste fale obcinał łysy fryzjer, Portorykańczyk, i ta sytuacja krępowała go, ponieważ „łysy nie może obcinać innym włosów bez uczucia zazdrości". Czułem czasem coś podobnego, czytając krytyki literackie.

Pięćdziesiąte siódme urodziny. Lektury: święty Paweł, List do Kolosan, Kropla balsamu Aranya, Życie człowieka Vorosmartyego. Podczas spaceru uczucie paniki, że c o ś się kończy. To tylko chwila, ale rozum nie potrafi uporać się z tym.

Złość Kierkegaarda, z jaką zwraca się przeciw „chodzącym do kościoła", którzy „zdradzili chrześcijaństwo, jeśli sądzą, że już są chrześcijanami, jeśli w niedziele idą do kościoła", jest naiwna. Boga można odnaleźć wszędzie, nawet w kościele. Chrześcijanin, który w niedzielę, choćby tylko dla zachowania formy, idzie do kościoła, jest nie mniej religijny niż ten, który sądzi, że ma rację, gdy demonstracyjnie zostaje w domu. Rada Gide'a: „Nie sądź, Nathanaelu, że Boga możesz znaleźć gdziekolwiek indziej niż wszędzie", jest słuszna; ale w pojęciu „wszędzie" zawiera się także kościół.[...]

Może nie umiem się modlić. Może inaczej trzeba się modlić, mechanicznie - jak na młynku do modlitw - lub bez słów. Może źle się modliłem.

Za każdym razem, gdy przypomina mi się ganek Willi Kisfaludyego w Badacsony, przeszywa mnie dreszcz. Krajobraz widziany z ganku tego domu skąpany jest w słońcu, wulkaniczny i specyficznie „węgierski".

W nocy ulewa. Rankiem w lesie. Ścieżka błotnista, mokra. Nie ma ładnego zapachu, ale pachnie przynajmniej stęchlizną... Cała okolica, las, wszystko w Ameryce jest w specyficzny sposób bezwonne. Może słone powietrze oceaniczne wyługowuje z amerykańskiego krajobrazu zapachy?

Istnieje w angielskiej literaturze typ człowieka podobny do bardzo inteligentnego Doriana Graya, alkoholik i salonowy komunista, osobnik agresywny i niespokojny. To chrześcijanin nieodmieniony przez Łaskę. W dzisiejszym świecie nie ma chyba ludzi równie głęboko, neurotycznie nieszczęśliwych jak inteligentni Anglicy.

Po południu z Janosem na wystawie Picassa. Trochę się buntuje, ale potem mówi, że „czuje się jakąś siłę" pośród tego bezsensu. Pewne studium o Picassie informuje, że „mistrz nie ma zamiaru popaść w artystyczną sklerozę", dlatego ciągle poszukuje „nowych" środków wyrazu. Ale „nowe", które jest „ciągle nowym", staje się monotonne. To kurczowe, maniakalne „poszukiwanie nowości" staje się właśnie umysłową sklerozą - wielka siła Picassa z początku wieku, jego fantazja formalna prędko przekształciła się w usystematyzowane grymasy artysty „bojącego się powtórzeń", w ćwiczenia gimnastyczne, mechaniczne silenie się na oryginalność. Artysta, który nie ma odwagi rozwijać się harmonijnie i zmieniać się razem ze swym talentem, lecz za wszelką cenę chce być „nowatorski i oryginalny", staje się tak samo żałosny jak podstarzały mężczyzna biegający za swoją potencją.[...]

Przedpołudnie na Wall Street. Stamtąd na wybrzeże, do doków. Zimne, czyste światło. Pomiędzy Wall Street a uliczkami portowymi, w tych cementowych „kanionach" Nowy Jork wydaje się szczególnie wielkomiejski, swojski, stary. Są tu staroświeckie, zmurszałe restauracyjki, jakiś pradawny ludzki nieporządek w małych uliczkach, gdzie biedni urzędnicy nieprzeliczalnego Pieniądza wygrzewają się na słońcu, spacerują i jedzą lunch podczas krótkiej przerwy obiadowej. W tych Bankach, Pałacach czuje się dziką, bezlitosną siłę, nieznana pogańska religijna energia porusza to wszystko - już nawet nie Pieniądz, lecz Zamiar, który stąd promieniuje na cały świat.

Zdechł pies, którego Rosjanie zamknęli w sputniku, i teraz rakieta krąży wokół Ziemi ze zdechłym psem na pokładzie. Jeśli tak dalej pójdzie, za jakiś czas Ziemia będzie krążyć wokół Słońca ze zdechłą ludzkością „na pokładzie".

Sandor Marai "Dziennik"

1 komentarz: