poniedziałek, 26 listopada 2012

Pan Cieciszowski, czyli jak rodakowi radzić albo i nie radzić

Miałem wszystkiego 96 dolarów, które mnie co najwyżej na dwa miesiące najskromniejszego życia starczyć mogły, więc zaraz trzeba było się pogłowić, co i jak uczynić. Umyśliłem najprzód do pana Cieciszowskiego się skierować, którego jeszcze z dawnych lat znałem, bo matka jego, owdowiawszy, pod Kielcami u Adasiów Krzywnickich zamieszkała, o mil dwie od Kuzynów moich, Szymuskich, do których ja czasem z bratem moim i z bratową zajeżdżałem, a głównie na kaczki. Ten więc Cieciszowski, od kilku lat tu przebywający, mógł mnie służyć radą i pomocą. Z tłumokami zaraz do niego pojechałem i tak szczęśliwie się złożyło, żem go w domu zastał. Najdziwniejszy to chyba człowiek był, jakiego ja w życiu spotkałem, bo chudy, drobny, od Bladaczki, której w dzieciństwie się nabawił, bardzo Blady, przy całej grzeczności, układności swojej, jak zając pod miedzą słuchami strzyże, wiatr łapie, a nieraz łapu capu Krzyknie albo i Ucichnie. Ujrzawszy mnie zawołał:
— Kogo widzę! I ściska, siadać prosi, stołków przystawia, a w czym by pożyteczny mógł być, zapytuje.
Prawdziwej, a ciężkiej Bluźnierczej przyczyny zostania mego jemu wyjawić nie mogłem, bo, Rodakiem będąc, mógł mnie wydać. Powiadam wiec tylko, że siak, owak, widząc, że od kraju odcięty jestem, z wielkim Bólem, żalem moim tu zostać postanowiłem, zamiast do Anglii lub do Szkocji na tułaczkę płynąć. Z równą mnie odpowiedział ostrożnością, że już to pewnie w tej potrzebie Matki naszej serce poczciwe Syna każdego do niej, do niej ptakiem się wyrywa, ale, powiada, trudna Rada, rozumiem Boleść twoje, ale przecie przez ocean nie przeskoczysz, więc tyż postanowienie twoje pochwalam albo nie\ pochwalam, i dobrześ zrobił, żeś się tu został, choć  może niedobrze. Tak mówi, a palcami młynka kręci. Widząc tedy, że on tak temi palcami kręci, kręci, pomyślałem „co ty tak kręcisz, to może i ja ci pokręcę" i tyż jemu młynka zakręciłem, a zarazem mówię:
— Tak pan mniemasz ?
— Nie jestem ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co mniemał albo i nie mniemał. Ale gdyś tu się został, to idżże zaraz do Poselstwa, albo nie idź, i tam się zamelduj, albo nie zamelduj, bo jeśli się zameldujesz lub nie zameldujesz, na znaczną przykrość możesz być narażonym, lub nie narażonym.
— Tak sądzisz pan?
— Sądzę, albo i nie sądzę. Róbże co sam uważasz (tu palcami kręci), albo nie uważasz (i palcami kręci), bo już głowa twoja w tym (znów palcami kręci), żeby cię co Złego nie spotkało, albo i spotkało (i znów kręci).
Dopieroż ja jemu zakręciłem i mówię:
— Taka rada twoja? Kręci, kręci, aż tu do mnie przyskakuje:
— Nieszczęsny Człowieku, a toż ty lepiej Zgiń, Przepadnij i cicho sza, a do nich nie chodź, bo jak się do ciebie przyczepią, to się nie odczepią! Słuchaj rady mojej, lepiej ty z obcemi, z cudzoziemcami się trzymaj, w cudzoziemcach zgiń, rozpłyń się, a niechże ciebie Bóg broni od Poselstwa, a tyż od Rodaków, bo Źli, Niedobrzy, skaranie boże, tylko ciebie gryźć będą i tak cię zagryzą! Dopiroż powiadam:
— Tak uważasz ? Na to wykrzyknął:
— A niechże cię ręka Boska broni, żebyś ty Poselstwa albo Rodaków tutaj będących unikał, bo jak ich unikać będziesz to gryźć ciebie będą, a tak cię zagryzą! Palcami kręci, kręci, ja tyż kręcę, a już od tego kręcenia mnie się w głowie zakręciło, ale przecie coś począć trzeba, bo pusta sakiewka, więc w te słowa ozwałem się:
— Nie wiem czybym jakiego zajęcia nie dostał, żeby to przynajmniej pierwsze miesiące przetrzymać... Gdzie by tu co znaleźć? W ramiona mnie złapał:
— Nie bój się, zaraz co uradziemy, już ja ciebie z Rodakami poznam, to ci dopomogą lub nie dopomogą! Tu zasobnych naszych kupców, przemysłowców, finansistów nie brak, a już ciebie jako wkręcę, wkręcę lub nie wkręcę... I palcami kręci.
Rada w radę. Owoż, powiada, tu trzech wspólników jest, którzy Spółkę mają i Interes Koński tyż i Psi Dywidendowy założyli a oni by tobie pomogli albo nie pomogli i może na urzędnika albo pomocnika zgodzili z pensją 100 albo 150 Pezów, bo najzacniejszemi, najpoczciwszemi lub nienajpoczciwszemi są ludźmi, Spółka zaś Komandytowa, Subhastowa lub nie Subhastowa; ale w tym sęk, żeby każdego z nich na osobności zdybać i na osobności Prywatnie się rozmówić, bo tam z dawnych czasów dużo Jadu, Swaru i tak już jeden drugiemu obmirzły, że jeden przy drugim obmirzły i tylko by mierził. Ale w tym sęk, że jeden drugiego na krok nie odstępuje. Owoż ja bym ciebie Baronowi przedstawił, bo to człek hojny, wspaniały i łaski ci swojej nie odmówi; ale cóż kiedy Pyckal wtenczas ciebie skinie i Baronowi cię wyzwie od Jasnej Cholery, Baron ciebie Pyckalowi ofuknie, zadmie się, z fumami na ciebie Pyckalowi wjedzie, Ciumkała zaś Baronowi, Pyckalowi ciebie okantuje, może osmaruje. Owoż w tem sęk, żeby ciebie Baronowi przeciw Pyckalowi, Pyckalowi przeciw Baronowi (tu palcami kręci). Długo jeszcze gadaliśmy o tem i owem, a też przyjaciół z dawnych czasów wspominaliśmy, aż w końcu (a może już druga po południu była), do pensjonatu, który mnie wskazał był, z pakunkami memi pojechałem i w nim pokoik mały za pezów 4 dziennie wynająłem. Miasto jak miasto. Domy jedne wysokie bardzo, drugi niski stoi. Na uliczkach ciasnych tłok duży, że ledwie przecisnąć się można, a pojazdów mnóstwo. Huk, stuk, trąbienie, ryczenie, powietrza nieznośna wilgotność.


Witold Gombrowicz "Trans-Atlantyk", s.12-13.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz