niedziela, 11 listopada 2012

Jak starszy wiekiem domator zawiesza obraz


Cały Harris, cały on - zawsze gotów dźwignąć brzemię obowiąz­ków i włożyć je na cudze barki. Zawsze mi przypomina mojego biednego wujka Podgera. Cały dom stawał na głowie, gdy tylko wujek Podger postanowił wykonać jakąś robotę. Załóżmy, że od ramiarza przynieśli obraz, który stał w jadalni i czekał, by go powiesić na ścianie. Ciocia Podger pytała, co z nim zrobić, a wujek Podger odpowiadał:
- Och, zostaw to mnie. Niech żadne z was nie zaprząta sobie tym głowy. Ja to zrobię.
Po czym zdejmował marynarkę i zabierał się do pracy. Najpierw posyłał służącą po gwoździe za sześć pensów, potem rozkazywał któremuś z chłopców, żeby ją dogonił i powiedział, jakie to mają być gwoździe; od tego momentu stopniowo brał do galopu cały dom.
- Idź i przynieś mi młotek, Will! - wołał - a ty, Tom, przynieś linijkę. Będę potrzebował drabinę, i taboret kuchenny też się przy­da. Aha, Jim! pobiegniesz do pana Gogglesa i powiesz: „Tato po­zdrawia i pyta, jak szanowna noga i czy mógłby pożyczyć waserwagę?" Ty zostań, Mario, bo będę potrzebował kogoś do przytrzyma­nia światła. Kiedy wróci służąca, pójdzie jeszcze raz po kawałek sznurka. Aha, Tom! Gdzie jest Tom? Tom, chodź no tutaj, podasz mi obraz.
Potem podnosił obraz, upuszczał go, a gdy dzieło wypadało z ramy, chwytał za szybę, żeby się nie stłukła, i przecinał sobie dłoń, po czym gonił po całym pokoju, szukając chusteczki do nosa. Nie mógł znaleźć chusteczki, bo była w kieszeni marynarki, którą zdjął, a ponieważ nie wiedział, gdzie położył marynarkę, domow­nicy musieli zaprzestać poszukiwań narzędzi, aby zacząć szukać marynarki, podczas gdy on przetwierał się i wszystkim przesz­kadzał.
- Czy w całym domu nie ma nikogo, kto wie, gdzie jest moja ma­rynarka? Słowo daję, nigdy w życiu nie spotkałem takiej udanej paczki. W sześć osób nie potrafią znaleźć marynarki, którą odłoży­łem ledwie pięć minut temu! A niech was...
Gdy potem wstawał i okazywało się, że cały czas na niej siedział, wołał do wszystkich:
- Możecie się już nie wysilać! Sam znalazłem. Równie dobrze mógłbym kazać kotu, żeby mi coś przyniósł.
Kiedy po półgodzinie palec został obwiązany, przyniesiono nową szybę i narzędzia, i drabinę, i świecę, podejmował jeszcze jedną próbę, a rodzina, łącznie z dziewczyną na posyłki i służącą, stawała półkolem, gotowa do pomocy. Dwie osoby musiały trzymać krzesło, trzecia pomagała wujkowi na nie wejść, czwarta podawała mu gwóźdź, piąta młotek. Brał gwóźdź do ręki i upuszczał na podłogę.
- No masz! - mówił obrażonym tonem. - Teraz znowu gwóźdź diabli wzięli.
Rodzina padała na kolana i myszkowała po kątach, podczas gdy on stał na krześle, jęczał i pytał, czy ma tak stać cały wieczór.
Gdy wreszcie gwóźdź się znalazł, wujek stwierdzał, że zapodział gdzieś młotek.
- Gdzie młotek? Co zrobiłem z młotkiem? Święci pańscy! Stoicie tu jak cielęta, gapicie się i nie wiecie, co zrobiłem z młotkiem!
Znajdowaliśmy młotek, a wówczas tracił z oczu miejsce, które sobie zaznaczył na ścianie pod gwóźdź. Musieliśmy kolejno stawać obok niego na krześle i próbować dojrzeć znak. Każde z nas do­strzegało go gdzie indziej, toteż wyzywał nas od durniów. Następ­nie brał linijkę i mierzył od nowa, a kiedy wychodziło, że potrzeba mu połowy z trzydziestu jeden i trzech ósmych cala, dostawał białej gorączki.
Wszyscy usiłowaliśmy policzyć to w głowach, każde z nas docho­dziło do innego wyniku i szydziliśmy z siebie nawzajem. W ogólnym harmidrze zapominaliśmy, jaką liczbę należało podzielić, w związ­ku z czym wujek Podger musiał dokonać kolejnego pomiaru.
Tym razem używał do tego celu kawałka sznurka, i w momencie krytycznym, gdy stary głupiec wychylał się na krześle pod kątem czterdziestu pięciu stopni, aby sięgnąć trzy cale dalej, niż pozwalało mu prawo ciążenia, sznurek wyślizgiwał mu się z palców i wujek spadał na fortepian, a nagłość, z jaką jego głowa i tułów uderza­ły we wszystkie klawisze naraz, wytwarzały znakomity efekt mu­zyczny. Ciotka Maria mówiła wtedy, że nie zgadza się, aby dzieci słucha­ły takiego języka.
Wreszcie wujek Podger ustalał ponownie miejsce pod gwóźdź, lewą ręką przytykał go do ściany, a w prawą brał młotek. Pierw­szym uderzeniem rozbijał sobie kciuk i z wrzaskiem upuszczał mło­tek na czyjeś stopy.
Ciotka Maria występowała z postulatem, aby następnym razem wujek uprzedził ją odpowiednio wcześnie o zamiarze wbicia gwoź­dzia, to zorganizuje sobie na ten okres tygodniowy wyjazd do swojej matki.
- Ech, wy kobiety, z wszystkiego robicie wielki problem - repli­kował wujek Podger. - Przecież ja lubię od czasu do czasu machnąć jakąś robótkę.
Potem podejmował jeszcze jedną próbę i tym razem, przy drugim uderzeniu, gwóźdź cały znikał w ścianie, za nim pół młotka, a wu­jek nabierał takiego impetu, że prawie rozkwaszał sobie nos.
Potem musieliśmy znowu znaleźć linijkę i sznurek, lecz po kolej­nych próbach tynk odpadał całymi płatami. Wreszcie, koło północy, obraz wisiał - krzywo i niepewnie, a całe połacie ściany dokoła wy­glądały jak równane grabiami. Wszyscy byliśmy ledwo żywi i przy­bici - z wyjątkiem wujka Podgera.
- No proszę! - mówił, schodząc ciężko z krzesła wprost na odciski służącej i z dumą lustrując dokonane przez siebie spustoszenia. -Są ludzie, którzy wzywają do takiej drobnostki fachowca!

Jerome K. Jerome "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)", tłumaczył Tomasz Bieroń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz