środa, 28 listopada 2012

Bohumil Hrabal i film, czyli "chyba byłem genialny"


Tak tu sobie gadam, ale na pewno państwa zainteresuje praca przy filmie. Już taki jestem, że zamiast coś robić, wolę pójść się wykąpać albo do knajpy Jak tylko ktoś coś ode mnie chce, wtedy zaraz mówię... O Jezu, muszę gdzieś iść... I już mnie nie ma. Jedynym, który mnie kupił, był pan Menzel. Wszystko zaczęło się od opowiadania o stryju Pepinie, Śmierć pana Baltisbergera, dzięki któremu staliśmy się sobie bliscy. On miał wtedy dwadzieścia dwa lata. No, a kiedy mi zaczęły wychodzić książki, trzecią były Pociągi pod specjalnym nadzorem, ich akcja rozgrywała się niedaleko stąd, za Łabą, jest tam też zdanie o Kersku. Ta Niemka powiedziała Ich fahre nach Kersko, znaczy się jechała z Kostomlatów właśnie do jakiegoś domku gdzieś tutaj. Ten film proponowano kilku reżyserom, ale kiedy dali im temat... Nawet Vera Chytilova, która myślała, że mogłaby go nakręcić, to chociaż jej ojciec miał restaurację dworcową w Bohdanczu, przyszła i powiedziała... Panie Hrrrabal, nie wiem, jak to ugrrryźć. W końcu zahaczyli pana Menzla, a wtedy on: Mam pomysł, co z tym zrobić. O, proszę. I w ten sposób Menzelek trafił mi się już drugi raz, no a praca z nim, co nieraz opisywałem, była niesamowicie ciekawa, ponieważ on był i jest nadal, jak by to powiedzieć... No, wokół niego jest taki mocny dzwon niewiedzy, wciąż tkwi w nim chłopaczek, ale jednocześnie ma w łepetynie diamentowe oczko, przed nim kamerę, więc wie, jak skomponować kadry, żeby z tego wyszedł film... 

Myśmy pracowali szczególną metodą, bez przerwy się wymienialiśmy... Najpierw ja pisałem opowiadanie, potem on je uzupełniał i oddawał mi, ja coś tam  zmieniałem i tak długo żeśmy dialektycznie obrabiali literacki tekst, aż był gotowy. A później tutaj, w Kersku, przez trzy dni pisałem literacki scenariusz. Przyniosłem go dyrektorowi Fikarowi i mówię: To ja sobie pójdę. Wtedy on: Bohousz, nic z tego. Siadaj i pij koniak. Tak więc musiałem siedzieć I pić koniak. Kiedy przeczytał – widzę to jak dzisiaj – położył na tekście swoje łapsko i powiada: Bohousz, gotowe. żadnych zmian. Czyli chyba byłem genialny, bo przecież po tych wstępnych etapach, kiedyśmy się wymienili dwa, trzy razy, pisałem na okrągło przez trzy dni tutaj w Kersku, tu był etap ostatni. A potem było ciekawie z obsadą głównej roli. Ubierali kandydata w mundur, taki, jaki miał Miłosz Pipka w Pociągach pod specjalnym nadzorem, i ten później paradował przez cztery minuty przed kamerą. Później puszczało się to na ekran, a po obejrzeniu autor i cała filmowa ekipa mówili... Eee, gdzie tam, to nie on... No i był pierwszy, drugi, trzeci, czwarty... Po dziesiątym Menzelek sam wskoczył w ten mundur, ale jak zobaczył siebie na próbnym zdjęciu, powiedział: Ja jestem już za stary, a poza tym wyglądam za bardzo inteligentnie. Trzeba nam kogoś z głupią miną. Po szesnastym byliśmy skołowani, aż tu nagle odezwała się pani Fikarova: Wiecie co? Widziałam w telewizji tego przygłupa, Neckara. Jego wypróbujcie. A Menzel na to: E, nie, ma odstające uszy Ale ona się upierała, więc wcisnęli go w mundur i kiedy przespacerował się trzy minuty, wszyscy uznali, że to on. Czyli w zasadzie bez pani Fikarovej byłby ktoś inny... Tylko że on był tak wzruszający, chłopięco naiwny i jakiś taki przygłupawy, ale nie w pejoratywnym sensie, to znaczy romantyczny... Tak, pan Neckar był strzałem w dziesiątkę, bo ten film jest niesamowity. Pierwszy fabularny film Menzla i od razu dostał Oscara, a w końcu Oscara nie dają za darmo albo na piękne oczy... I tak Menzelek i ja dzięki tej metodzie odnieśliśmy sukces... Później jeszcze nakręciliśmy „Postrzyżyny". 

Ze mną jest tak, że kiedy siedzę nad scenariuszem, piszę go jako dojrzały mężczyzna, a dopiero po obróbce przez Menzla widzę go inaczej. Rozumiecie państwo, jak mi tam wprowadza rozmaite uwagi i zmiany, to one wnoszą zawsze coś specyficznego, co jest charakterystyczne tylko dla niego i ma taką stylistyczną naiwną czystość. Powiedziałbym, że Menzel ma odwagę dużą większą niż ja, nie boi się szukać guza i na tym właśnie polega jego wiecznie młodzieńcza natura... Więc ja mu robię taki zarys, a potem, kiedy odda mi go ze swoimi uwagami, bardzo chętnie je akceptuję, widząc, jak tekst, ten filmowy scenariusz się rozwinął w porównaniu z tym, co ja wcześniej napisałem. Po prostu Menzel zawsze dodaje autentycznej młodzieńczości, która wciąż go nie opuszcza, chociaż ma już czterdzieści sześć albo i siedem lat. Tylko w „Święcie przebiśniegu", historyjkach stąd, z tego lasu, jakoś tak zmężniał, jakby wydoroślał, a wszystko za sprawą odważnego montażu, uszeregowania poszczególnych obrazów, bo sama książka jest czymś w rodzaju pokawałkowanego dziennika bez scalającego wątku, który występuje choćby w „Pociągach". Menzel wpadł na rewelacyjny pomysł, żeby protagonistą było opowiadanie o uczcie...  I  kiedy Komitet Kinematografii przyznawał nam na ten film pięć milionów koron, spytali: O czym to będzie?... No, główną rolę gra odyniec... w Ameryce by powiedzieli, że brakuje love story i posłaliby was do wszystkich diabłów, coś takiego jest możliwe tylko u nas. Bo rzeczywiście, główną rolę gra tam odyniec i wszystko, co się wokół tego kręci, czyli tworzy taki szkielet. Jak u ryby, u której są pożyteczne i płetwy, i żebrowe ości. Właśnie one są poszczególnymi historyjkami, które się łączą, podobnie jak tutejsze alejki zbiegają się na betonowej drodze. Czyli głównym wątkiem, tą betonówką, jest historia o odyńcu. I Menzel zrobił z tego oryginalny film, bardzo dojrzały i konsekwentny. Dawniej nie potrafiłby wziąć nożyczek i jakby metodą kolażu ułożyć te obrazy w film, o którym fachowcy powiedzieli po projekcji, że to nie jest film dla szerokiej publiczności, a już pewno nie dorówna „Postrzyżynom". No i proszę: okazuje się, że tutaj na wsi, w miasteczkach, miastach i w samej Pradze, tłumy walą na niego. I co ciekawe, do młodych ludzi przemawia bardziej niż „Postrzyżyny" bo mówi o sprawach, do których mają klucz. „Postrzyżyny" są bajką o starych, złotych czasach. I tak je trzeba traktować, nie jako rzeczywistość, ponieważ młody człowiek niewiele wie o dawniejszej strukturze społecznej i w ogóle jak było przed  wojną, kiedy obowiązywało hasło, że ludzie po prostu mają być przyzwoici. Tą przyzwoitość tam widać w stosunkach między bednarzami a zarządcą browaru, chociaż jasne, że napięcia i konflikty też się zdarzały... No, ale moim zdaniem, Menzel właśnie w „Święcie przebiśniegu" jest wyrazistszy, bardziej zdecydowany. I spokojnie można powiedzieć, że ta tragiczna, jakby reportażowa humoreska dorównuje zarówno „Pociągom", jak i „Postrzyżynom". 

Akurat teraz Menzel jest gdzieś w Szwajcarii i ma ciekawe zajęcie, bo tam rozwiązano cyrk, duży cyrk, i klowni założyli teatr, no i on robi im za reżysera. A ponieważ w Ameryce właśnie leci sztuka z życia klownów, więc ci klowni, grając samych siebie, odnoszą wielkie sukcesy, głównie dzięki robocie Menzla. I jeżdżą z tym po Europie. Byli już w Wiedniu, teraz znowu są gdzieś indziej... Proszę? Czy przyjadą do Pragi? No cóż, Menzel przyjedzie, ale czy ci klowni... On woli robić sztuki, może widzieli państwo „Pensjonat dla kawalerów"... Dobrze się stało, że łepetynę zawsze miał pełną teatru. Swego czasu wystawiał „Hamleta" o dziwo z sukcesem, w Dubrowniku, więc z braku czasu przyjechał tu na ostatnią chwilę. A na wszystko dostał raptem sześć tygodni. I po tych sześciu tygodniach plenerowe zdjęcia były gotowe, na szczęście, prawie cały film dzieje się w plenerze... Ale dali mu innego kamerzystę, który jednak okazał się genialny. Powtarzał w kółko: Mnie tam nic nie przeszkadza, ani deszcz, ani słońce, bo ja sobie swoją maszynkę zasłonię... I tyrał na okrągło, więc zdążyli nakręcić tę piękną porę roku, jesień z tymi cudnymi barwami, wszystko oprócz scenek poza plenerem. Szykujemy jeszcze drugą część, „Taką piękną żałobę", mamy już scenariusz, więc Menzel przyjedzie. Ale wiecie państwo, nasze życie też nie jest usłane samymi różami i ponieważ tematyka naszych filmów ciut odstaje od panującego kursu, tośmy na razie nie dostali zgody na rozpoczęcie. A w takim razie Menzel woli jeździć po Europie i robić teatr, ale kiedyś wróci i wtedy chyba się za to zabierzemy, i znów będziemy ze sobą współpracować jak dawniej.
 

Dobra, teraz sobie usiądę i łyknę... Byłem poproszony o parę słów, a powiedziałem ich chyba z tonę, więc dajmy sobie trochę luzu. Można zadawać pytania. Jeśli zdobędę się na odwagę i będę wiedział co, wtedy odpowiem.

przełożył Jan Stachowski

[Z]: Spotkanie autorskie w restauracji „Leśna", [w]:  "Jaka piękna rupieciarnia", przełożyli Aleksander Kaczorowski i Jan Stachowski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz