Douglas Adams |
Tego dnia był szczególnie zaniepokojony, ponieważ wyraźnie coś było nie w porządku z jego zadaniem polegającym na dopilnowaniu, aby dom Artura Denta został usunięty z drogi przed zachodem słońca.
— Niech pan da spokój, panie Dent — powiedział. — Przecież pan wie, że
z nami pan nie wygra. Nie będzie pan leżał przed buldożerem bez końca.
Spróbował zmusić swoje oczy do miotania błyskawic, ale nic z tego nie
wyszło. Artur ułożył się w błocie i chlapnął na niego.
— To taka gra — powiedział. — Zobaczymy, kto pierwszy zardzewieje.
— Sądzę, że musi się pan z tym pogodzić — podjął pan Prosser, chwytając
swój futrzany kapelusik i obracając go na głowie. — Ta autostrada ma być
zbudowana i będzie zbudowana!
— Pierwsze słyszę — odparł Artur. — Dlaczego ma być zbudowana?
Prosser pogroził mu palcem raz i drugi.
— Co chce pan przez to powiedzieć, dlaczego ma być zbudowana? —
zapytał. — To autostrada, a autostrady trzeba budować.
Autostrady to takie urządzenia, które pozwalają ludziom przemieszczać się bardzo szybko z punktu A do punktu B, podczas gdy inni ludzie przemieszczają się bardzo szybko z punktu B do punktu A. Natomiast ludzie mieszkający w punkcie C, który jest dokładnie pośrodku, mają skłonność do zastanawiania się: co takiego wspaniałego jest w punkcie A, że tylu ludzi z punktu B chce się tam jak najprędzej dostać i co jest takiego wspaniałego w punkcie B, że tylu ludzi z punktu A chce się jak najszybciej dostać do punktu B? Ci z punktu C chcieliby, żeby ludzie zdecydowali się raz na zawsze, gdzie, do cholery, chcą być.
Autostrady to takie urządzenia, które pozwalają ludziom przemieszczać się bardzo szybko z punktu A do punktu B, podczas gdy inni ludzie przemieszczają się bardzo szybko z punktu B do punktu A. Natomiast ludzie mieszkający w punkcie C, który jest dokładnie pośrodku, mają skłonność do zastanawiania się: co takiego wspaniałego jest w punkcie A, że tylu ludzi z punktu B chce się tam jak najprędzej dostać i co jest takiego wspaniałego w punkcie B, że tylu ludzi z punktu A chce się jak najszybciej dostać do punktu B? Ci z punktu C chcieliby, żeby ludzie zdecydowali się raz na zawsze, gdzie, do cholery, chcą być.
Pan Prosser tymczasem chciał być w punkcie D. Punkt D nie leżał w
żadnym szczególnym miejscu. Był to po prostu jakikolwiek dogodny punkt leżący
bardzo daleko od punktów A, B i C. Miałby tam ładny domek z toporami nad
drzwiami i spędzałby dowolną ilość czasu w punkcie E, który byłby najbliższym
pubem. Jego żona chciała oczywiście pnące róże, ale on wolał topory. Nie
wiedział dlaczego; po prostu je lubił.
Prosser poczuł na twarzy palące wypieki pod wpływem szyderczych
uśmieszków operatorów buldożerów. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na
drugą, ale na obu było mu równie niewygodnie. Najwyraźniej ktoś tu był
przerażająco niekompetentny i pan Prosser pokładał w Bogu nadzieję, że to nie
on.
— Wie pan, w odpowiednim czasie miał pan pełne prawo odwołać się od tej
decyzji — odezwał się.
— W odpowiednim czasie?! — wrzasnął Artur. W odpowiednim czasie?! Po
raz pierwszy dowiedziałem się o tym wczoraj, kiedy do mojego domu przyszedł
robotnik! Zapytałem go, czy przyszedł umyć okna, a on odpowiedział, że nie, że
przyszedł zburzyć mój dom. Oczywiście nie powiedział mi tego od razu. O nie!
Najpierw przetarł parę okien i zażądał piątaka. Dopiero wtedy mi o tym
powiedział.
— Ależ panie Dent, plany były do wglądu w miejscowym biurze planowania
przez ostatnie dziewięć miesięcy.
— O tak, wczoraj po południu, jak tylko się o tym dowiedziałem,
natychmiast poszedłem je obejrzeć. Nie zadał pan sobie szczególnie wiele trudu,
żeby zwrócić na nie czyjąś uwagę, prawda? Na przykład żeby komuś o nich
powiedzieć.
— Ależ plany były na wystawie...
— Na wystawie? Aby je znaleźć, musiałem ostatecznie zejść do piwnicy!
— To właśnie dział wystaw. — Z latarką!
— Cóż, pewnie zabrakło prądu. — Schodów też.
— Ale w końcu znalazł pan te plany, prawda?
— O tak! — warknął Artur. — W końcu je znalazłem. Były na wystawie, na
dnie zamkniętej na klucz szafki, którą wepchnięto do nieczynnej ubikacji z
napisem na drzwiach: Uwaga, zły lampart!
Nad ich głowami przepłynęła chmura. Rzuciła cień na Artura Denta
leżącego w zimnym błocie i podpierającego się łokciem. Chmura rzuciła cień na dom
Artura Denta. Pan Prosser zmarszczył na ten widok brwi.
— Nie powiem, żeby to był szczególnie ładny dom — zauważył.
— Trudno. Tak się składa, że mnie się podoba.
— Autostrada też się panu spodoba.
— Niech się pan zamknie — powiedział Artur Dent. — Niech się pan
zamknie i zabiera stąd! I weźmie ze sobą tą cholerną autostradę. Nie ma pan
prawa podnieść na mnie palca i dobrze pan o tym wie!
Usta Prossera otworzyły się i zamknęły kilka razy, podczas gdy jego
umysł wypełniony był przez chwilę niewytłumaczalną, aczkolwiek niezwykle
pociągającą wizją domu Artura Denta ogarniętego przez płomienie, a samego
Artura wybiegającego z krzykiem z płonącej ruiny, z co najmniej trzema
solidnymi włóczniami sterczącymi w plecach. Pana Prossera często nawiedzały
podobne wizje, wprawiając go w takich chwilach w silne zdenerwowanie. Również
teraz jąkał się przez moment, zanim wreszcie doszedł do siebie.
— Panie Dent — powiedział — czy wie pan, jakiego uszczerbku doznałby
ten buldożer, gdybym na przykład wpadł na pomysł, aby pozwolić mu przejechać po
panu?
— Jakiego?
— Dokładnie żadnego — poinformował go pan Prosser, zastanawiając się,
skąd się wzięło w jego głowie tysiąc włochatych, wrzeszczących na niego
jeźdźców.
Dziwnym zbiegiem okoliczności stwierdzenie „dokładnie żadnego” doskonale
określało przekonanie Artura Denta, że jeden z jego najbliższych przyjaciół nie
urodził się, jak twierdził, w Guildford, ale na małej planecie w okolicach
Betelgeuzy. Arturowi coś takiego nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy.
Douglas Adams "Autostopem przez galaktykę".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz