poniedziałek, 22 października 2012

William

William jest moim najbliższym przyjacielem; jest on również przedstawicielem kierunku filozoficznego, o którym mówi się „Amerykański sen". Tak więc William, który jest chwilowo bez grosza przy duszy i nie może znaleźć pracy, wierzy głęboko, iż pewnego dnia wszystko się ułoży; znajdzie pracę, zarobi mnóstwo pieniędzy i tak dalej. W jaki jednak sposób to może się stać? Nikt tego nie wie. I ja również tego nie wiem. Ktoś podobno powiedział, iż pisanie o jakimś kraju jest rzeczą możliwą tylko albo po dwudziestoczterogodzinnym pobycie, albo po dwudziestoczteroletnim. Stwierdzenie to, jakkolwiek efektowne, nie wydaje się prawdziwe. W Stanach Zjednoczonych każda drobna obserwacja stanowi w sumie olbrzymie zjawisko społeczne, nad którym pracuje tysiące ludzi i któremu poświęcone są tysiące publikacji. Wchodząc do drugstore'u i patrząc na okładki książek, widzimy obok książek kryminalnych lub magazynów typu „Poświęciłam małżeństwo dla przygody miłosnej" książki związane z psychiatrią i problemami erotycznymi, napisane przez lekarzy specjalistów. Laikowi trudno zorientować się w wartości tych publikacji; na mnie osobiście duże wrażenie zrobiły książki ,,Samotny tłum" i „Bunt człowieka w wieku średnim". Jesteśmy świadkami fenomenalnego zjawiska, polegającego na wzajemnym mijaniu się ludzi; na nieumiejętności nawiązania kontaktu; nieumiejętności spędzania wolnego czasu.
William, który interesuje się literaturą, nie od rzeczy mówi, że gdyby byt pisarzem, najważniejszą sceną dla niego byłoby pierwsze spotkanie między kochankami. To jest według Williama sprawa zasadnicza dla dobrego opowiadania. Ludzie spotykają się, powiada William, i pierwszymi wrażeniami są zazwyczaj: nieufność i nadzieja. Jeśli ładna dwudziestoparoletnia kobieta spotka mężczyznę w tym samym wieku i powiedzą sobie w rozmowie, że oboje są ludźmi samotnymi, z miejsca zaczynają działać w atmosferze klęski; zaczynają grać z pozycji straconych. Cóż działo się z nimi przez tyle lat; dlaczego są samotni; dlaczego nie udało im się założenie rodziny czy nawiązanie trwałych związków przez tyle czasu; i czy to, co oni sami o tym mają do powiedzenia, stanowi prawdę?
William powiada, iż film i telewizja wytworzyły pewne schematy, które oddziałały na ludzi. W filmach zazwyczaj spotykamy samotnego mężczyznę, który wchodzi do nocnego lokalu; tam spotyka piękną dziewczynę i ratuje ją z kłopotów. Widzimy to codziennie obserwując serię telewizyjną Tighrope, której bohater (glina w cywilu) wchodzi do baru, przez sekundę obserwuje siedzącą tam samotną dziewczynę, nawiązuje na jej temat rozmowę z barmanem; podchodzi do niej; bije innego mężczyznę w zęby i odchodzi z nią. Od miesięcy obserwuję dzielnego agenta i każdy film o nim zaczyna się w ten, i tylko w ten właśnie sposób. Tak samo zresztą dzieje się niemalże w każdym filmie przygodowym; mężczyzna spotykający kobietę, z miejsca ma okazję zademonstrowania swej odwagi, determinacji i lekceważenia obyczajów, których obejście, jakkolwiek przynosi innym klęskę, dla niego i dla niej okazuje się zbawienne.
Książki poświęcone przypadkom histerii, alkoholizmu i rozpaczy, pisane przez lekarzy, przynoszą zupełnie inny obraz od obrazu stwarzanego przez film i telewizję. Ludzie są samotni; boją się jednak zdradzania swych uczuć i swego poczucia klęski. W końcu znajduje jedynego i prawdziwego przyjaciela, którym jest psychoanalityk. Analityk nie podejmuje jednak decyzji w imieniu swego pacjenta; stara się raczej zwrócić mu uwagę i skierować jego energię we właściwym kierunku. Przyjaciółka Williama jest od siedmiu lat pacjentką lekarza analityka i chodzi do niego codziennie, przy czym godzina psychoterapii indywidualnej kosztuje dwadzieścia pięć dolarów. Ponieważ przyjaciółka Williama jest idiotką, kuracja przeciągnąć się może na najbliższe kilka milionów lat świetlnych. I ona również nie spotkała nikogo; i ona również obserwuje Tighrope patrząc na przystojnego agenta policji odchodzącego co wieczór z inną dziewczyną.
William jest z urodzenia pesymistą, do czego przyznaje się niechętnie, gdyż na co dzień reprezentuje kierunek „Amerykańskiego snu". William twierdzi, iż z chwilą kiedy państwo troszczy się o obywateli tak bardzo jak to dzieje się w Stanach, wytwarza się obojętność człowieka wobec człowieka i człowieka wobec bólu i cierpienia. Człowiek rodzi się, działa, żyje i umiera nie umiejąc zainteresować swoim losem innych ludzi. Nikt tu nie jest głodny i w każdego wpajane jest przekonanie, iż własną energią i pomysłowością można zdobyć wszystko. Ten schemat myślenia jest obowiązujący dla wszystkich, powiada William, i człowiek rzadko wyzwala się z tego przed ukończeniem trzydziestu lat życia. A przecież nie wszyscy ludzie są pomysłowi, energiczni; i nie wszyscy poza tym pragną zdobywania fortun, pałaców i luksusowych jachtów. W naszym społeczeństwie istnieje minimalna możliwość kompromisu. Najgorszym tego wszystkiego wynikiem jest, według Williama, obojętność. Dzieci mało troszczą się o starych rodziców wiedząc, że jest im wypłacana renta; że rodzice mają samochód, aparat telewizyjny i telefon. Święta dzieci spędzają z rówieśnikami, a potem - kiedy wstępują w związki małżeńskie - z własnymi dziećmi.
William powiada: człowiek czeka, aby go ktoś odwiedził, a pewnego dnia idzie odwiedzić własne dzieci; i to jest już właśnie starość. William jest kimś, o kim mówi się loser. William jest inteligentny, oczytany, dobry i dostatecznie sceptyczny, aby zachować zimną głowę. William potrafi wszystko: mówić mądrze o przeczytanej książce, wyśmiać zły film, krytykować wybory i kandydaturę gubernatora; William potrafi mówić o armii, o wojnie w Wietnamie, i o wielu innych rzeczach. Nie potrafi tylko jednej rzeczy: nie potrafi pozbyć się wiary, iż pewnego dnia w jego życiu zaistnieje wyjątkowa sytuacja, wyjątkowe spotkanie; pewnego dnia zjawi się wyjątkowy człowiek, a wtedy życie Williama ułoży się inaczej. 

Marek Hłasko "Listy z Ameryki".

1 komentarz:

  1. U Ciebie jest rzeczywiście, jak w porządnej bibliotece: co chwila z półki kiwa do nas kolejny tom, zdejmujemy, otwieramy na przypadkowej stronie, czytamy kawałek... tak, chcemy go wziąć do domu... ale oto następny tom wygląda zza paru innych, ten też chcemy przeczytać...

    Nienasycenie :)

    OdpowiedzUsuń