piątek, 5 października 2012

U Juliana Tuwima

Julian Tuwim, White Plains, 1949 r.

WYWIAD Z POETĄ

W 1994 roku nakładem wydawnictwa SEMPER ukazała się książka "Rozmowy z Tuwimem". Jest to zbiór wywiadów, jakie udało się skompletować do dnia dzisiejszego. Komentarzem opatrzył tę pozycję znany tuwimolog Tadeusz Januszewski. Tutaj przedstawiam jedynie jeden z wywiadów, ale za to najładniejszy, przeprowadzony przez Romana Zrębowicza z "Wiadomości Literackich":

U JULIANA TUWIMA

Mieszkanie Juliana Tuwima nie posiada szczególnych cech godnych uwagi. Jest zaciszne, wygodne, solidne. Koloryt szary, meble czarne. Nad biurkiem stary obraz przedstawiający św. Cecylię. Jaskrawymi barwami chwyta za oczy brawurowy afisz Gronowskiego, reklamujący "To-To".
Jest jednak w gabinecie poety rzecz wagi pierwszorzędnej: książki. Są to przepyszne kurioza bibliograficzne, zbierane z nie lada smakiem i znawstwem, z budzącą podziw konsekwencją. Gdybyśmy te foliały zdołali zakląć w płyny zamknięte w krystalicznych flakonach, powstałby znany wiersz poety p.n. "W Barwistanie".


Taki jest styl tych książek: balsamy serafickie, tynktury czarnoksięskie, esencje alchemickie, barwione jadowicie, kropelką żyłkowane, w ciemności iskrą grają, wybłyski w nich łyskają i wrą trucizną złą. Są tam dzieła poświęcone historii zapachów, trucizn, środków podniecających, astrologii, alchemii, demonologii-słowem, przedziwny księgozbiór Tuwima zawiera wszystko to, co ekscytuje wyobraźnię, zaostrza grozę, otwiera perspektywy na nieodgadniony labirynt wszechświata, którego potężny strzaskany kadłub utonął w ludzkiej wyobraźni.

Spośród tych białych kruków szczególnymi względami poety cieszą się książki traktujące o szczurach. Nie szczędząc trudu i kosztów, Tuwim zdobywa je w słynnych antykwarniach europejskich. Szczury w pojęciu poety - to uniwersalny symbol zła. Grają niemal taką rolę, co diabły w epoce średniowiecza. Tuwim poświęcił im wspaniały, grozą przejmujący wiersz, a obecnie przygotowuje dramat pt. "Szczury w domu".

Z niemałym ożywieniem pokazuje mi poeta świeżo zdobyte stare druki zagraniczne, omawiające historię szczurów. Patrzę na nie z zazdrością i podziwiam oryginalne sztychy, jakimi są te książki ozdobione. Co chwila pada na stół nowy foliał, nowa rzadkość bibliograficzna, z odpowiednim komentarzem poety, Oko widza nie wie, przy czym się zatrzymać; nęcą "Rariora naturae et artis" Kundmanna, "Malleus malefica-rum", porywa komplet pierwszych gazet z XVII w. poświęconych wyłącznie kuriozom. Powoli rozwiewa się sztywna atmosfera wywiadu. Zaczynają się zwierzenia.

- Co pan kocha najbardziej, co pana wzrusza najmocniej?

 
 

- Drzewa, wiatr każdy i jedna kobieta - wartkim, ciepłym, wiosennym tchem odpowiada p. Tuwim. - Drzewo - mówi poeta - to nieskończenie fantastyczna istota; nie ma zwierząt tak dziwnych jak drzewa...
 

- Ale jakie - pytam dalej - szpilkowe czy... ?
 

- Naturalnie, liściaste - zaznacza Tuwim dobitnie - i to o barwie zielonotrawiastej, ale nade wszystko kocham las nasączony głębokimi cieniami.
 

- A morze? góry?
 

- Morza nie lubię, a gór się lękam.
 

- Która z barw najbardziej się panu podoba?
 

- Wczesna zieleń i rdzaworezedowa.
 

Z kolei zaczynam się zwierzać, że mimo niejednokrotnych wysiłków nie zdołałem dotychczas uchwycić tego momentu, kiedy liść odrywa się od gałęzi.
 

- Zaobserwowałem to doskonale - przerywa mi poeta-odpadający liść - to westchnienie.
 

- A firmament niebieski? - ciągnę dalej dyskurs metodą Ollendorffa.
 

- Kiedy byłem mały - odpowiada p. Tuwim nie bez chłopięcego wzruszenia - wyobrażałem sobie niebo jako ocean światła, który widać w dzień; w nocy się zamyka i tylko przez dziurki świeci to światło gwiazdami.
 

- Jakie dni pan wyróżnia?
 
- Bardzo lubię skwar, ale żywiej przemawia do mnie październikowy dzień - mglisty, chłodny i spokojny. Nie znoszę natomiast białych, tępych zimowych dni, tej białej, beznadziejnej żałoby, której wyraz dałem w wierszu "Zaduma".
 

- A księżyc?
 

- Owszem - usprawiedliwia się Tuwim z mocnym akcentem niechęci - ale to straszy.
 

- O czym pan lubi marzyć?
 

- O prowincji polskiej; ubóstwiam małe miasteczka i ich ludzi. Tylko na prowincji, wśród staroświeckich przedmiotów czuję się naprawdę szczęśliwy.
 

- Co jest główną pasją pana?
 

- Słowo, słowo i słowo! Słowo jest tak realną rzeczą jak drzewo. Słowo doprawdy żyje. Słowa można w sobie tak zaszczepiać, hodować, jak się hoduje rośliny, drzewa, ziarno. Gdy je stwarzam, gdy je zdobywam, odczuwam niemal rozkosz fizjologiczną.

I gdy Tuwim wypowiadał to swoje credo twórcze z jakąś ekstatyczną wibracją w głosie, przypomniały mi się znane strofy poety:

Karmię zgłodniałe ciało
Słowami jak owocami;
Piję jak zimną wodę
Słowa ustami, haustami,
Wdycham je jak pogodę,
Gniotę jak listki młode,
Rozcieram zapachami.
...........................
Muskają mnie słowa skrzydłami,
Żądłami tną do krwi.
Skłutemu, strutemu słowami
Tak słodko mi!

Zapadał dobroczynny, wszystko wyrównujący zmrok. Z całej atmosfery wywiadu zostało tylko dwóch ludzi, dla których poezja jest najpotężniejszym strumieniem życia, a przede wszystkim, wieczystym jego dzieciństwem.

Tymczasem Tuwim przyniósł spory kajet pochodzący z chłopięcych lat poety. Kajet, wypełniony drobniutkim pismem, zawierał niezmiernie pracowite zestawienia poszczególnych słów w kilkudziesięciu językach, zbieranych zapewne z najróżnorodniejszych encyklopedii, słowników i podręczników. Były tam, prócz żyjących i umarłych języków, jakieś nieprawdopodobne dialekty egzotyczne, jakieś "tohu-bohu" kolonialnych narzeczy, "hałas ludów, confetti słowników", słowem - przeczarowny zielnik słów, odsłaniających widzowi bujne jak podzwrotnikowa przyroda pradzieciństwo tego żywiołu, jakim jest słowo dla poety.

Przyznam się, że ze wszystkich osobliwości, jakie Tuwim w swojej bibliotece posiada, rzeczony kajet jest niewątpliwie najciekawszy. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Kajet ten jest klasycznym dokumentem ilustrującym, czym jest biologia słowa dla Tuwima, w jak bogatych, pierwotnych kategoriach dzieciństwa żyje cała wyobraźnia poety. I właśnie dzięki temu ustawicznie odradzającemu się dzieciństwu słowo w twórczości Tuwima rośnie tak bujnie i tak bezpośrednio. Gdyby je można naciąć, trysnęłoby sokiem życiodajnym, podobnie jak to widzimy przy nacinaniu drzew. Dlatego cała poezja Tuwima pachnie rozkosznie jak las. Każdy wiersz posiada swój specyficzny aromat. Jak głęboko korzeniami tkwi słowo Tuwima w podświadomych mrokach dzieciństwa, niech najlepszą tego ilustracją będzie znany wiersz pt. "Słopiewnie". Nie jest to łamigłówka futurystyczna, ani jakiś kaprys poety. Ja w tym cyklu widzę bezpośrednie, tętniące życie słowa, tak jak ono się rozwija, jak przebija ostatnią warstewkę ziemi, zanim przejdzie w dojrzały szablon literacki - w łodygę, liście i kwiaty. I niewątpliwie, nie co innego, ale to przeczyste dzieciństwo "Słopiewni" wywołało rezonans muzyczny ze strony Karola Szymanowskiego.

Spośród wszystkich naszych poetów współczesnych jedynie tylko twórczość Tuwima zachowała w całej pełni życie słowa i jego dzieciństwo, Iwaszkiewicz np. lubi rozpamiętywać słowa, składa je tak, jak się z książek wyjmuje zasuszone liście i kwiaty - a jeśli usiłuje naśladować dzieciństwo słowa, przypomina w malarstwie epigonów celnika H. Rousseau. Słonimski w najbardziej codziennym, więdnącym słowie rad by usłyszeć potężny dźwięk patosu, dzieciństwo słowa zastępuje szczerością wzruszenia i dytyrambem koncepcji. Dla innych znowu słowa są sylwetą myśli lub jednopłciowymi rówieśnikami.
Zresztą twórczość poetycka posiada nieprzebrane na tym polu kategorie. Są utwory budowane ze słów wyłącznie umarłych - istne mauzoleum sarkofagów. Są słowa, które utonęły w korzeniach, inne w kwiatach, a znowu inne są tak blaszane i nieprzepuszczalne jak kaktus i agawa. Są też słowa recytatorskie, intelektualne, oderwane; imitują życie, a wegetują zaledwie cieniem danej idei. Słowo więc może być gestem zamarłym, odlewem woskowym.

U Tuwima jednak słowo jest zawsze słowem, jak w nowoczesnym malarstwie barwa jest zawsze barwą. Tuwim słów nie rozpamiętuje, nie przypomina sobie, aleje z całą pasją zdobywa i wyrywa:

Brzozom siekierą żyły otworzę,
Ciachnę przez ciało, rąbnę przez korzeń,
Lepkim osoczem brzozy ubroczę,
Na rany białe wargami wskoczę.
Zęby chwytliwe w trzony brzóz wbiję,
Ustami chciwie soki wypiję,
Żywcem spod kory wyrwę wargami
Rdzeń umęczony pocałunkami.
Może te leki z żywego drzewa
Słów mnie naucza, których mi trzeba.

Taka była alchemia słów u Waltera v. der Vogelweide, Villona, a nade wszystko u Rimbauda. Taki jest też stosunek Tuwima do tworzywa poetyckiego.

Wywiad dobiegał końca. Rzuciłem jeszcze kilka pytań:

- Do których wierszy jest pan najbardziej przywiązany?
 

- "Dzieciństwo", "W Barwistanie", "My ludzie", "Garbus", a zresztą dajmy temu spokój; najmniej jestem przywiązany do tomiku pierwszego, najbardziej do czwartego.
 

- Kto jest najukochańszym poetą pana?
 

- Mickiewicz. "Dziady" uważam za najwyższą poezję, wzruszają mnie zawsze do łez.
 

- A Rimbaud?
 

- Rimbaud - zgroza, potworność, huragan w dziejach poezji. Miażdży. Rimbaud obudził we mnie poczucie najwyższej odpowiedzialności za każde napisane słowo.
-

 Jakich autorów czyta pan najchętniej?
 

- Gogola, Dickensa, Puszkina, W. Hugo, Cervantesa, Wacława Potockiego, Prusza, Villona, "Słowo o pułku Igora".
 

- A z młodych?
 

- Dla zrozumiałych względów pominę milczeniem najbliższych przyjaciół.
 

- Słyszałem wiele o sentymencie pana dla Staffa?
 

- Sentyment - to mało. Miłość. Staff był moim nauczycielem, Staff nauczył mnie poezji. Wychowałem się na jego książkach. I Staff był pierwszym krytykiem moich utworów. Jak relikwię chowam długi, drobnym maczkiem pisany czterostronicowy list jego - odpowiedź na przesłany mu do Lwowa w 1912 r. zeszyt moich wierszy. Z czułą wdzięcznością wspominam także miłe, zachęcające mnie do pisania listy Zdzisława Dębickiego, który w Kurierze Warszawskim dn. 6 stycznia 1913 r. wydrukował mój pierwszy wiersz pt. "Prośba" sygnowany literami St.M. Przy sposobności zwierzę się Panu z admiracji dla poezji Or-Ota. Świetny to, stanowczo niedoceniony poeta.
 

- Nad czym pan obecnie pracuje?
 

- Jak już wspomniałem, piszę sztukę teatralną "Szczury w domu". Od czasu do czasu powstaje wiersz - w najbliższych miesiącach wydaję piąty tomik poezji. Nadto mam zamiar tłumaczyć cudowną prozę Gogola.
 

- Dokąd planuje pan podróż najbliższą?
 

- Chcę jechać do Londynu, Amsterdamu, Kopenhagi.

Wywiad był skończony. Wracałem szybko do domu, aby jeszcze raz w ciszy i samotności przeczytać najwspanialsze utwory Tuwima.

Wywiad specjalny Wiadomości Literackich, Wiadomości Literackie (Warszawa) 31 I 1926 nr 5.

1 komentarz:

  1. Muskają mnie słowa skrzydłami,
    Żądłami tną do krwi.
    Skłutemu, strutemu słowami
    Tak słodko mi! - ach, jak pięknie powiedziane :)

    OdpowiedzUsuń