sobota, 6 października 2012

Sprawiedliwy z Sodomy.


Dalszy ciąg mojej kariery w przemyśle filmowym
 
Larry jest producentem filmowym i wygląda tak, jak powinien wyglądać producent; jest ciężki, słoniowaty, nie wyspany, pali cygaro i ożywia się tylko na dźwięk telefonu. Później w swym reportażu o Hollywood pisze o roli telefonu. Tu istotnie każdy czeka na telefon. Telefon może z żebraka uczynić człowieka pracującego; z maszerującego na piechotę - właściciela samochodu Lincoln Continental; z wszarza nie mającego czym zapłacić za mieszkanie - właściciela apartamentu. Telefon może również pozbawić cię wszystkiego, co masz, i sprawić, że nikt cię nie zapyta, jak ci idzie. Tak długo, jak sympatyczny głos panienki z Generał System nie oznajmi ci, że na skutek nie zapłaconego rachunku nie będziesz już miał telefonu. I wtedy jesteś już niczym. Larry zadzwonił do mnie i powiedział mi, iż chce się ze mną spotkać; Larry przysłał po mnie samochód i kazał mi podać filiżankę kawy, po wypiciu której uwierzyłem po raz pierwszy w życiu, że istnieje zło absolutne. Larry kazał mi opowiedzieć sobie o mnie; wypytał mnie o stan mego zdrowia; o mój stosunek do religii, skrzywił się niechętnie, kiedy powiedziałem mu, iż życiu religijnemu nie poświęcam wiele czasu; wypytał mnie o moją żonę i zapałał oburzeniem, kiedy po długiej rozmowie przyznałem mu się, iż przed wstąpieniem w związki małżeńskie miałem przedtem dwie kobiety. Ochłonąwszy i uspokoiwszy się na widok mej skruchy i wstydu, Larry zapytał mnie, ile zarabiam, co jem na śniadanie, a wreszcie oświadczy) mi, iż będzie mówił do mnie nie jak producent, ale jak ojciec, gdyż jestem wyjątkowo luby sercu jego. Larry następnie począł mówić o sobie; skreśliwszy w kilku mistrzowskich zdaniach swoją trudną młodość, służbę w wojsku, przebyte choroby, powiedział mi, iż muszę szczególnie uważać, gdyż w tym mieście jest wielu łobuzów, którzy będą mi obiecywać złote góry, wykorzystają mnie i nie zapłacą ani grosza. Ale nie będzie tak. Nie stanie się tak, ponieważ on, Larry, otoczy mnie swoją osobistą opieką; udzieli mi wskazówek i obroni przed ludzką nikczemnością. Wreszcie Larry zakończył stwierdzeniem, że w tym mieście był do tego czasu jeden tylko człowiek uczciwy; ale teraz jest już nas dwóch.
- OK - powiedział Larry. - Ja chcę zrobić film o człowieku, o włóczędze, który pewnego dnia odkrywa w sobie miłość do Boga. - Larry zaszlochał rozdzierająco; ukoiłem go. Larry mówił dalej: 
- I ten pierdolony włóczęga, ten zasrany skurwysyn pewnego dnia zrozumie, iż nie warto żyć bez Boga, i staje się innym człowiekiem. I co ty na to?
Powiedziałem szczerze, że pomysł jego jest niczym innym jak monumentem myśli ludzkiej, a kiedy Larry chciał mi przerwać, zgromiłem go za niewiarę w potęgę własnego umysłu.
- Jest tylko jedna rzecz - powiedziałem. - Jako dziecko przeczytałem opowiadanie o włóczędze, którego wynajął misjonarz, aby go łódką zawiózł do Indian. Nudzili się jak dwa psy i ten misjonarz chciał nawrócić tego włóczęgę, ale ten powiedział, że nie wierzy w Boga, i koniec. Wreszcie złapali ich Indianie. Przywiązali ich do słupa i kazali misjonarzowi wyprzeć się Boga, gdyż inaczej spalą go żywcem. Misjonarz wyparł się, bo nie miał wyboru. Ale włóczęga stanowczo odmówił. „Ja tam nic się na tym nie znam - powiedział. - Ale mój ojciec wierzył w Boga, a był to tęgi pijak i najsilniejszy człowiek w stanie Kentucky. I dziadek mój też wierzył w Boga, a był z niego najlepszy gracz w pokera i miał najszybszą prawą rękę. Ja się na tym nic nie znam; ale to jest Bóg ojców moich. Misjonarza puścili, ale tego włóczęgę spalili żywcem.
- Kto to napisał? - zapytał Larry blednąc gwałtownie. - O ile pamiętam, Jack London.
- Nic się nie przejmuj - powiedział Larry. - Jedź do domu i myśl nad tym.
- A co z prawami?
- Zostaw to mnie. Ja wiem, jak to ukraść.
Uskrzydlony tą myślą wróciłem do domu. Szybko połączyłem się z przedstawicielstwem firmy Jaguar i zapytałem, ile kosztuje najlepszy model. Zamówiłem; zadzwoniłem do pięknej Judy i zaprosiłem ją na wycieczkę do Palm Springs. Kazałem sobie przynieść z Super-Marketu butelkę whisky. Zamówiłem długodystansową rozmowę z Paryżem; wymówiłem mieszkanie i właśnie czytając gazetę szukałem ogłoszenia dotyczącego domu z basenem pływackim, kiedy zadzwonił telefon. To był Larry; mówił jak stary i chory człowiek. Płakał i trząsł się, a wreszcie powiedział mi, co się stało: projekt, nasz projekt, już w międzyczasie ukradli inni.

Marek Hłasko "Listy z Ameryki", „Kultura" 7-8/1967, Paryż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz