Ogłaszamy fragmenty rzeczy nie skończonej, a nawet — szczerze mówiąc — ledwo poczętej, ogłaszamy je jednak, gnani desperacką obawą, iż ktoś nas wyprzedzi. Atrakcyjna formuła zabobonów filozoficznych, zaproponowana przez Józefa Marię Bocheńskiego w Stu zabobonach, aż się prosi, by na niej pożerować, by z niej zaczerpnąć, by ją rozrzedzić. Zapewne lada chwila na ogarniętym najdzikszą swawolą rynku pojawią się pasożytujące na Bocheńskim słowniki zabobonów ekonomicznych, medycznych, prawnych, miłosnych, samochodowych, słowniki zabobonów kosmetycznych, sportowych, kulinarnych czy pijackich. Już słychać apokaliptyczny łoskot komputerów, na których zostaną napisane słowniki zabobonów politycznych, teologicznych, towarzyskich, historycznych, zabobonów podróżniczych, śniadaniowych i fizjologicznych. „Mój słownik pokazuje — powiada Bocheński — że w naszym świecie panuje tyle zabobonów — i jakich zabobonów". Należy się obawiać, że gdy indeksy zabobonów zostaną rozpisane według specjalizacji, ich liczba niepomiernie wzrośnie. Małe i specjalistyczne zabobony zapewne tak szczelnie wypełniają materię życia, iż samo ich nazywanie jest naznaczone zabobonnym lękiem.
Zabobon rynkowego pierwszeństwa
Zabobon rynkowego pierwszeństwa, któremu się poddajemy, ogłaszając pierwsze hasła Słownika zabobonów literackich, funkcjonuje głównie w odniesieniu do rzeczy wtórnych i drugorzędnych. Wartości istotne i dzieła prawdziwe nie są falsyfikowane przez rynkowe opóźnienia. Ale też nie ukrywamy, że idzie o pierwszeństwo w wyścigu zapożyczeń, a nawet nie pierwszeństwo, o to, by z gnającego dziś przez Polskę peletonu pasożytów intelektualnych nie wypaść. Literatura jest obszarem wyjątkowo wręcz naznaczonym guślarskimi praktykami i teoriami. Należy tu wyróżnić zabobony teoretycznoliterackie, krytycznoliterackie, historycznoliterackie oraz zabobony związane z praktyką pisarską. Osobne podziały idą wzdłuż rodzajów i gatunków, gdzie trzeba mówić o zabobonach poetyckich, powieściowych czy teatralnych. Porządki te wielokrotnie krzyżują się z sobą. Historyczne i zarazem sezonowe trwanie literatury jest jednocześnie źródłem nieprzebranej wręcz ilości literackich guseł. Na ogłoszoną niedawno przez „Gazetę Wyborczą" ankietę zatytułowaną: „Co zostało z literatury PRL-u", można na przykład odpowiedzieć i tak: prócz niemałej ilości dzieł, które przetrwały i przetrwają, z literatury PRL-u została też niemała ilość przesądów, opacznych nawyków i zabobonnych sposobów istnienia. Toteż rozliczne z wyszczególnionych w Słowniku zabobonów literackich są w istocie peerelowskimi zabobonami literackimi. Lub o ewidentnie peerelowskiej proweniencji.
Zabobon grobowego milczenia towarzyszącego pisaniu
Z samego wstępu wynika istnienie pierwszego zabobonu literackiego, czy raczej zabobonu pisarskiego, który powiada, iż nie należy ogłaszać fragmentów rzeczy niegotowej. W radykalniejszej wersji zabobon ten głosi: pisarz w trakcie pisania w ogóle nie powinien ujawniać faktu, że pisze. Nie powinien tego czynić, ponieważ ogłaszając fragmenty czy też informując czytelników o istnieniu rzeczy nie dokończonej, może rzecz zapeszyć i jej — właśnie — nie dokończyć. Z żalem wypada stwierdzić, iż zabobonu tego z uporem godnym lepszej sprawy przestrzegały i przestrzegają całe rzesze autorów. W wyniku ich zabobonnej gorliwości literatura obfituje w cały szereg dzieł, których istnienie trafniej było zapeszyć. W każdym wypadku nienapisanie i niedokończenie kiepskiej książki jest znaczniejszym osiągnięciem literackim niż jej napisanie. Uprawianie kultu grobowego milczenia, jakie winno towarzyszyć powstającemu dziełu, jest najzwyklejszym kamuflowaniem intelektualnego lenistwa. Niechęć do opublikowania czy choćby zreferowania niegotowych fragmentów jest tożsama z obawą, iż fragmenty te wydobyte na światło dzienne wypadną blado i licho, ergo trzeba będzie je raz jeszcze przepisać. A jakże tu przepisywać, skoro się nie chce przepisywać. Jeśli pisarstwo jest nieustanną szamotaniną pomiędzy pewnością a niepewnością, to niechęć do poddania się wczesnemu osądowi publicznemu dowodzi, że autor wybrał pewność własnej nieomylności. Otaczanie pisania nieprzenikalnym dla Ziemian nimbem milczenia szczególnie ekstatycznie uprawiają niektórzy polscy poeci. Nikt, rzecz jasna, nie żąda publikowania liryków w odcinkach (choć w zasadzie i to jest zabobon), ale też nader często jakakolwiek próba skomunikowania się z Poetami naszymi Św. w sprawach ich Wierszy św. jest nie tyle daremna, co daremna i świętokradcza zarazem. W skrajnych wypadkach pisanie wierszy staje się do tego stopnia wewnętrzną sprawą autora, iż o jakimkolwiek uzewnętrznianiu mowy być nie może. Ponieważ literatura jest jednak sztuką uzewnętrzniania, zabobon grobowego milczenia prowadzi ją niekiedy tam właśnie — do grobu.
Zabobon
ten powiada, iż pisarz nie powinien zabierać głosu na temat innych pisarzy,
zwłaszcza jakby chciał co złego powiedzieć, a ponieważ przeważnie chce co złego
powiedzieć — powinien milczeć. Zabobon
ten jest klasycznym przykładem antyintelektualnego nastawienia literatury
polskiej. Pisarz może koledze pisarzowi świnię podkładać, może marzyć: dobrze
by było, gdyby tamten łyżką zupy wiekuiście się zachłysnął, gdyby ani linijki
więcej nie napisał; pisarz może łaknąć, by krytycy suchej nitki na koledze nie
zostawili, by pies z kulawą nogą nawet jednej przezeń napisanej litery nie
przeczytał, pisarz o drugim pisarzu może myśleć to, co ten drugi myśli o nim,
pisarz może — posługując się takimi realnościami jak majątek kolegi, samochód
kolegi, żona kolegi —
kolegę do zguby doprowadzić; może to i tysiąc innych rzeczy może, ale na mocy
zabobonu nie może negatywnego zdania o koledze pisemnie sformułować. Ten
podszyty pozorną szlachetnością zabobon jest w istocie źródłem fobii,
nienawiści, urazów i resentymentów, z jakich słynie środowisko literackie.
Pisanie o sobie nawzajem choćby i najjadowitszych pamfletów byłoby obyczajem
intelektualnie śmielszym i moralnie zdrowszym od cowieczornego zaklinania: żebyś
na wiór wysechł — grafomanie.
Zabobon pisarskiego przyrodoznawstwa
W
gruncie rzeczy nie o zabobon tu idzie, a o najszczerszą prawdę, tak zabobonnie
przenicowaną, że nie tyle nawet jej samej (prawdy), ile zmąconych jej proporcji
nie sposób opisać. Prawda zaś jest taka, że pisarz, owszem, może znać się na przyrodzie.
Musi natomiast znać się na człowieku. Autor,
który chce wykonać utwór literacki opiewający, dajmy na to, Filona, co czeka
pod „umówionym jaworem", winien w swej pracy umiejętnie rozłożyć akcenty.
Najdoskonalszy efekt artystyczny osiągamy wtedy, gdy Filon okazuje się na
zapisywanych przez nas kartach postacią pełnokrwistą, a i jawor dysponuje
odpowiednim listowiem. Oczywistość tej sytuacji nie jest tak oczywista, czy też
nie była tak oczywista w czasach, gdy postawa towarzysza Filona mogła budzić i
budziła uzasadniony niepokój. Cenzura
w PRL, poza sporadycznymi wypadkami (kontrowersyjny ptaszek Birkut), nie
ingerowała w przyrodę. Czuwała natomiast nad Filonem. Pod czujnym okiem cenzora
umówiony jawor rozrasta! się, jego kopulasta korona nabierała majestatu, jego
gładka kora była coraz gładsza, jego liście klapowe, z wierzchu ciemnozielone,
a pod spodem sinawe, stawały się coraz bardziej klapowe, z wierzchu coraz
bardziej ciemnozielone, a pod spodem coraz bardziej sine. Filon pod
ogromniejącym jaworem malał, przestawał myśleć, nawet problem zwiększania
wydajności coraz mniej mu doskwierał, krew w jego żyłach z wolna zaczęła
ustępować miejsca celulozie i z czasem stał się papierową kukłą opartą o
przeraźliwie istniejące, huczące sokami drzewo. Wiara, że rękojmią pisarskiego
kunsztu jest umiejętność referowania cech drzewostanu, to przykład klasycznego
peerelowskiego zabobonu literackiego.
Zabobon ignorowania recenzji i recenzentów
Zabobon
ten ma źródło w przepastnym rozziewie, który w piśmiennictwie polskim istnieje
pomiędzy literaturą a krytyką. O przyczynach tego rozziewu można by mówić w
nieskończoność, niejeden zabobon intelektualny tu właśnie posiada swe mroczne
źródła. Abstrahując
w tej chwili od przyczyn, zreferujmy rezultaty tego stanu rzeczy. Rezultaty są
zaś takie, iż pisarz, każdy pisarz, w zamian za wzmiankę o sobie samym, w
zamian za najnędzniejszą recenzję, w zamian za samo wymienienie nazwiska, jest
gotów na wszystko, na wzlot i na upadek, na ekstazę i na rozpacz, gotów jest
batożyć, ale i gotów obsypywać złotem. Przesadne te i silnie infantylne reakcje
biorą się z zabobonnego zakazu jakichkolwiek reakcji. Pisarz nie śmie,
wiedziony zabobonnym zakazem, reagować
na krytykę, nie śmie dawać do zrozumienia, że czytał, że słyszał coś na swój temat,
nie śmie ujawnić, że jakakolwiek forma jego publicznego istnienia może mieć
dlań jakiekolwiek znaczenie. Mniej odporni nerwowo nie wytrzymują niekiedy
szczelności zabobonu i bywamy wtedy świadkami wystąpień budzących mieszane
uczucia. Likwidacja
czy choćby udrożnienie zabobonu ignorowania recenzji podziałałyby ozdrowieńczo.
W końcu nie ma absolutnie żadnego racjonalnego (są jedynie zabobonne)
uzasadnienia nakaz, by pisarz wobec recenzenta zachowywał pełne powściągliwości
milczenie. Przeciwnie, z punktu widzenia dynamiki życia literackiego byłoby
rzeczą wskazaną, by recenzenci byli przez autorów miażdżeni polemicznymi
odpowiedziami, by autorzy tłumaczyli swym eg-zegetom ich lapsusy, by w razie
potrzeby ścigali ich prawnie. W końcu nawet pochlebnym recenzentom zawsze można
wytknąć niedostatek pochlebstw.
Zabobon nabierania dystansu epickiego
Nie ma najmniejszego powodu, dla którego natychmiastowy ogląd rzeczywistości miałby być uboższy od oglądania jej z dystansu. Każdy z tych sposobów widzenia ma swe wady i zalety. Referować ich relacje to tak, jakby porównywać Tołstoja z Borowskim.
Zabobon bagatelizowania konwencji realistycznej
Bagatelizowania
i zarazem demonizowania. Wszyscy wielbimy Witkacego, Mrożka, Gombrowicza. I
wszyscy zarazem, zapytani,
jaka jest największa polska powieść, odpowiemy, rzecz jasna, że jest to Lalka
Bolesława Prusa. Nad życiem literackim Peerelu unosił się wiekuisty postulat
realizmu. Monstrualny cień Wielkiej Powieści Realistycznej, im bardziej
nierealny, tym bardziej rozdmuchiwany. I buszujący w tym cieniu
eksperymentatorzy, nudni jak flaki z olejem rewolucyjni wizjonerzy. Inna
sprawa, że od chybionego eksperymentu literackiego jedna rzecz jest tylko
nudniejsza: chybiony brak tego eksperymentu, czyli rachityczne i mizerne
ucieleśnienie konwencji realistycznej. Realizm jest konwencją wyłącznie dla
wybrańców.
1992
Jerzy Pilch "Rozpacz z powodu utraty furmanki".
Data końcowa sprawiła że podskoczyłam ! Niesamowicie aktualne :)
OdpowiedzUsuńAgnieszko, moim nieskromnym zdaniem niewiele się zmieniło przez te dwadzieścia lat. Przeczytałem, a gdy zobaczyłem datę zdziwiłem się, że to takie aktualne, a ja jestem już taki stary. Lubię poczucie humoru Pilcha, jego frazę, chociaż często można zadać sobie pytanie po co to zostało napisane i o czym to w ogóle jest. Takie pisanie dla samego pisania:)
Usuń