piątek, 26 października 2012

Pamięć ciała

Człowiek, który śpi, trzyma w krąg siebie nić godzin, porządek lat i światów. Radzi się ich instynktownie, budząc się, i odczytuje z nich w jednej sekundzie punkt ziemi, w którym się znajduje, czas, który upłynął aż do jego przebudzenia się; ale ich szeregi mogą się zmącić, przerwać. Niech nad ranem po bezsennej nocy sen zdejmie go podczas czytania w pozycji nazbyt różnej od tej, w której śpi zazwyczaj, wystarczy podniesionego ramienia, aby zatrzymać i cofnąć słońce; i w pierwszej minucie przebudzenia nie będzie już wiedział, która godzina, będzie myślał, że się dopiero co położył. Niech się zdrzemnie w pozycji jeszcze niewygodniejszej i bardziej niezwykłej, na przykład po obiedzie w fotelu — wówczas przewrót w wyważonych z orbit światach będzie kompletny; czarnoksięski fotel pogna z nim z zawrotną szybkością poprzez czas i przestrzeń i w chwili otwarcia powiek będzie myślał, że zasnął kilka miesięcy wprzód w innej okolicy. Ale wystarczało, żeby, nawet we własnym łóżku, sen mój był głęboki i odprężył całkowicie władze ducha; wówczas duch porzucał miejsce, w którym zasnąłem, i kiedym się budził w nocy nieświadom, gdzie się znajduję, w pierwszej chwili nie wiedziałem nawet, kim jestem; miałem jedynie, w pierwotnej jego prostocie, poczucie istnienia, takie, jakie może drżeć w duszy zwierzęcia; byłem bardziej nagi niż człowiek jaskiniowy; ale wówczas wspomnienie — jeszcze nie miejsca, gdzie byłem, ale paru miejsc, które zamieszkiwałem niegdyś i gdzie mógłbym być — schodziło ku mnie niby pomoc z góry, aby mnie wydobyć z nicości, z której nie byłbym mógł wyrwać się sam; przebiegałem w jednej sekundzie wieki cywilizacji, zanim mętnie dojrzany obraz lampy naftowej, następnie koszuli z wykładanym kołnierzem odtworzyły mi z wolna prawdziwe rysy mojego ja.
Być może, iż nieruchomość rzeczy dokoła nas narzucona im jest przez naszą pewność, że to są te, a nie inne, przez nieruchomość naszej myśli w obliczu nich. To pewne, że kiedy się tak budziłem, gdy myśl szamotała się próbując — bezskutecznie — dojść, gdzie jestem, wszystko kręciło się dokoła mnie w ciemności — rzeczy, kraje, lata. Ciało moje, zbyt odrętwiałe, aby się poruszyć, siliło się wedle form własnego zmęczenia odczytać pozycję swoich członków, aby z nich wywnioskować o kierunku ściany, o położeniu mebli, aby odtworzyć i nazwać mieszkanie, w którym się znajdowało. Pamięć ciała, pamięć własnych żeber, kolan, ramion, nastręczała mu kolejno różne pokoje, w których sypiało, podczas gdy dokoła niewidzialne ściany, zmieniając miejsce wedle kształtu wyrojonego pokoju, wirowały w ciemnościach. I zanim nawet myśl, wahając się na progu czasów i kształtów, zidentyfikowała mieszkanie zestawiając okoliczności, ono — moje ciało — przypominało sobie dla każdego mieszkania rodzaj łóżka, położenie drzwi, światło okien, istnienie korytarza, wraz z myślą, którą miałem zasypiając tam i którą odnajdywałem budząc się. Mój zesztywniały bok, próbując odgadnąć swoje położenie, widział się na przykład na wprost ściany, w wielkim łóżku z baldachimem, i natychmiast powiadałem sobie: „O, usnąłem, mimo że mama nie przyszła mi powiedzieć dobranoc"; byłem na wsi u dziadka, zmarłego od wielu lat; a ciało moje, bok, na którym spoczywałem — wierne piastuny przeszłości, której duch mój nie powinien był nigdy zapomnieć — przypominały mi płomień nocnej lampki z czeskiego szkła, w kształcie urny, zawieszonej u sufitu na łańcuszkach, kominek ze sieńskiego marmuru w mojej sypialni w Combray, u dziadków, w odległych dniach, które w tej chwili wskrzeszałem nie wyobrażając ich sobie dokładnie, a które ujrzałbym lepiej za chwilę, po całkowitym przebudzeniu się.
Potem odradzało się wspomnienie nowej pozycji; ściana pomykała w przeciwnym kierunku: byłem w swoim pokoju u pani de Saint-Loup, na wsi. Mój Boże, jest co najmniej dziesiąta, musi już być po obiedzie! Za długo widać przeciągnąłem wieczorną sjestę, którą odbywam wróciwszy ze spaceru z panią de Saint-Loup, zanim włożę frak. Bo wiele lat upłynęło od Combray, gdzie, wracając nawet najpóźniej, widziałem na szybach mojego okna czerwone odblaski zachodu. W Tansonville, u pani de Saint-Loup, prowadzi się inny tryb życia; znajduję tam inny rodzaj przyjemności, wynurzając się aż z zapadnięciem nocy, chodząc przy blasku księżyca owymi drogami, na których bawiłem się niegdyś w słońcu; a kiedy wracamy, ów pokój, w którym rzekomo usnąłem zamiast ubrać się na obiad, błyszczy z daleka, prześwietlony płomieniem lampy, niby latarnia morska.
Te zjawiska, wirujące i mętne, nie trwały nigdy dłużej niż kilka sekund. Często moja krótka niepewność miejsca, w którym się znajdowałem, nie rozróżniała rozmaitych przypuszczeń, z których się składała, tak samo jak widząc pędzącego konia nie oddzielamy kolejnych pozycji, które pokazuje kinetoskop. Oglądałem to jeden, to drugi pokój z tych, w których mieszkałem w życiu, i w końcu przypominałem je sobie wszystkie w długich marzeniach, które następowały po przebudzeniu. 

Marcel Proust "W poszukiwaniu straconego czasu. t.1 W stronę Swanna", przełożył Tadeusz Boy-Żeleński. Wydawnictwo Prószyński i S-ka.

3 komentarze:

  1. Cudny ten kalejdoskop wspomnień... ja sama mam też wspomnienie związane z pierwszą lekturą "W stronę Swanna"... taką moją małą magdalenkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Za jakiś czas powtórzę sobie całe "W poszukiwaniu", bo do tego klimatu warto wracać. Poza tym kocham długie zdania Prousta.
    Na marginesie, przypomniał mi się - chyba z "Biblioteki utraconych książek" Pechmanna, ale głowy nie dam - fragment odnoszący się do Prousta: jeden z potencjalnych wydawców stwierdził, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał czytać trzydziestu stron o tym, jak to bohater nie może zasnąć.
    Co za szczęście, że tylu czytelników (i paru wydawców) nie jest przy zdrowych zmysłach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie jak Ty mam zamiar wrócić do Prousta, zwłaszcza, że nie przeczytałem go w całości. Nabokov uważa, że pierwsza połowa to genialne dzieło, potem Proust nie miał już chyba czasu poprawić ostatnich tomów. Nie znam "Biblioteki utraconych książek", a tytuł zobowiązuje i zaciekawia:)

      Jeżeli chodzi o wydawców i ich zdrowe zmysły, to mam tutaj na blogu ciekawy tekst Eco:

      http://w-zaciszu-biblioteki.blogspot.com/2012/07/chcecie-wiedziec-kto-cisna-do-kosza.html

      Usuń