A więc stało się. Byłem
delegatem Ziemi w Organizacji Planet Zjednoczonych czy ściślej - kandydatem,
chociaż i nie tak było, nie moją bowiem, lecz całej ludzkości kandydaturę
miało rozpatrzyć Zgromadzenie Plenarne. W życiu nie odczuwałem
tak potwornej tremy. Wyschnięty język obijał się o zęby jak kołek, a kiedy
szedłem po rozłożonym od astrobusa czerwonym chodniku, nie wiedziałem, czy to on
tak miękko ugina się pode mną, czy moje kolana. Należało oczekiwać przemówień, a
ja słowa nie wykrztusiłbym przez spieczone emocją gardło, ujrzawszy więc
dużą, lśniącą maszynę z chromowanym szynkwasem oraz małymi szparkami na
monety, czym prędzej wrzuciłem jedną, podstawiając zapobiegliwie
przygotowany kubek termosu pod kran. Był to pierwszy międzyplanetarny incydent
dyplomatyczny ludzkości na arenie galaktycznej, ponieważ rzekomy automat
z wodą sodową okazał się zastępcą przewodniczącego delegacji tarrakańskiej
w pełnej gali. Na całe szczęście to właśnie Tarrakanie podjęli się
zarekomendowania naszej kandydatury na sesji, ja jednak nie od razu się o tym dowiedziałem,
to zaś, że ów wysoki dyplomata opluł mi buty, wziąłem za zły znak, fałszywie,
gdyż była to tylko wonna wydzielina gruczołów powitalnych. Pojąłem wszystko,
przełknąwszy tabletkę informacyjnotranslacyjną, którą podał mi jakiś życzliwy urzędnik
OPZ; natychmiast otaczające mnie, brzękliwe dźwięki zmieniły się mych uszach
w doskonale zrozumiałe słowa, czworobok aluminiowych kręgli u końca
pluszowego dywanu stał się półkompanią honorową, zaś witający mnie Tarrakanin, do tej
chwili przypominający raczej bardzo dużą struclę, wydał mi się osobą od dawna
znaną, o zupełnie przeciętnym wyglądzie. Nie opuściła mnie tylko trema. [...]
Rozległ się potężny
szum, przerywany zagadkowymi gwizdnięciami, oklasków, w braku rąk, nie było, bo
też i nie mogło ich być; ów szum i gwar ustały nagle na dźwięk gongu i dał się
słyszeć głos przewodniczącego:
- Czy któraś z wysokich
delegacji zamierza zabrać głos w sprawie wniosku o przyjęcie ludzkości z
planety Zemei?
Rozpromieniony Tarrakanin,
nadzwyczaj, widać, zadowolony z siebie, pociągnął mnie na ławę. Siadłem,
bormocząc niewyraźne słowa podzięki pod jego adresem, gdy dwa seledynowe promyki
wystrzeliły z różnych naraz miejsc amfiteatru.
- Udzielam głosu
przedstawicielowi Thubanu! - rzekł przewodniczący. Coś wstało.
- Wysoka Rado! -
usłyszałem daleki, przenikliwy głos, podobny do tego, jaki wydaje przecinana
blacha, ale timbre jego rychło przestał zwracać mą uwagę. [...] Chociaż nie jestem specjalistą w
dziedzinie teratologii kosmicznej, pragnę jednak, w miarę mych skromnych
sił, uzupełnić to, cośmy mieli przyjemność usłyszeć. Najpierw, niejako
mimochodem i ubocznie tylko, zaznaczę, iż ojczysta planeta ludzkości zwie się nie
Żenują, Zymają lub Zemeja, jak to, nie z niewiedzy, rozumie się, a jedynie,
jak jestem o tym dogłębnie przeświadczony, z oratorskiego rozpędu i
zapędu powiadał był mój świetny przedmówca. To szczegół nieistotny, zapewne.
Wszelako i ów termin "ludzkość", jakim się posługiwał, wzięty jest z języka
plemienia Ziemi - tak brzmi właściwe miano owej odległej planety prowincjonalnej
- natomiast nasze nauki określają Ziemian nieco inaczej. Ośmielę się, w nadziei,
że nie znudzę tym Wysokiego Zgromadzenia, odczytać pełne miano i klasyfikację
gatunku, którego członkostwo w OPZ rozważamy, posługując się przy tym doskonałym
dziełem specjalistów, a mianowicie Teratologią Galaktyczną Grammplussa
i Gzeemsa.
Otwarłszy na swym
pulpicie olbrzymią księgę w miejscu założonym zakładką, przedstawiciel Thubanu
czytał:
- Zgodnie z przyjętą
systematyką, występujące w naszej Galaktyce formy anormalne obejmuje typ Aberrantia
(Zboczeńce), dzielący się napodtypy Debilitales (Kretyńce) oraz Antisapientinales
(Przeciwrozumce). Do tego ostatniego podtypu należą gromady
Canaliacaea (Paskudtawce) i Necroludentia (Zwiokobawy). Wśród Zwtokobawów rozróżniamy
z kolei rząd Patricidiaceae (Ojcogubce), Matriphagideae (Matko jody) i
Lascmaceae (Obrzydlce, czyli Wszeteki). Obrzydlce, formy już skrajnie zwyrodniate,
klasyfikujemy, dzieląc na Cretininae (Tępony, np. Cadaverium Mordans,
Trupogryz Bęcwalec), i Horrorissimae (Potworyjce, z klasycznym
przedstawicielem w postaci Mętniaka Bacznościowca, Idiontus Erectus Gzeemsi}. Niektóre z
Potworyjców tworzą własne pseudokultury; należą tu gatunki takie, jak Anophilus
Belligerens, Zadomitek Zbójny, który nazywa siebie Genius Pulcherrimus Mundanus,
albo jak ów osobliwy, łysy na całym ciele egzemplarz, zaobserwowany przez Grammplussa
w najciemniejszym zakątku naszej Galaktyki - Monstroteratum Furiosum
(Ohydek Szalej), który zwie siebie Homo Sapiens. W sali podniósł się
szum. Przewodniczący uruchomił maszynę z młotkiem. - Trzymaj się pan! -
syknął mi Tarrakanin. Nie widziałem go, od blasku jupiterów, a może od
potu, który zalewał mi oczy. Nikła nadzieja wstąpiła w moje serce, ponieważ ktoś
zażądał głosu w kwestii formalnej; przedstawiwszy się zgromadzonym jako
członek delegacji Wodnika, a zarazem astrozoolog, jął spierać się z Thubańczykiem -
niestety, w tej mierze tylko, iż - jako zwolennik szkoły profesora Hagranapsa -
uważał przedstawioną klasyfikację za niedokładną; rozróżniał bowiem, za
swym mistrzem, osobny rząd Degeneratores, do którego należą Przećpaki,
Niedoćpaki, Truposzczypki oraz Martwopieszcze; określenie "Monstroteratus"
uznał, w zastosowaniu do człowieka, za fałszywe - albowiem należało posługiwać się
raczej nomenklaturą szkoły wodnickiej, używającej konsekwentnie terminu
Sztucznik - Potwomiaczek (Artefactum Abhorrens).
- Czcigodny
przedstawiciel Tarrakanii, zalecając nam kandydaturę tak zwanego człowieka rozumnego albo
- żeby być bardziej ścisłym - Szaleja Potwomiaczka, typowego reprezentanta
Trupobawów, nie wymienił - w rekomendacjach - słowa "białko",
uznając je za nieprzyzwoite. Zapewne budzi ono skojarzenia, nad którymi przystojność nie
pozwala mi się rozwodzić. Co prawda, fakt posiadania NAWET takiego budulca
cielesnego nie hańbi. (Okrzyki: "słuchajcie! słuchajcie!") Nie w białku rzecz! I
nie w określeniu siebie, chociaż się jest Trupobawem Furiackim, mianem
człowieka rozumnego. Jest to w końcu słabość dająca się zrozumieć, chociaż nie
wybaczyć, podyktowana miłością własną. Nie w tym rzecz atoli. Wysoka Rado! Uwaga moja rwała się jak
świadomość malejącego - dochodziły mnie ledwo strzępy.
- Nawet mięsożerność nie
jest niczyją winą, skoro wynikła z toku ewolucji naturalnej! Wszelako
różnice, dzielące tak zwanego człowieka od jego krewnych zwierzęcych, są niemal
żadne! Podobnie, jak osobnik WYŻSZY nie może uważać, aby to dawało mu prawo
pożerania wzrostem NIŻSZYCH, tak i obdarzony WYŻSZYM nieco umysłem nie może
mordować ani pożerać NIŻSZYCH umysłowo, a jeśli już musi to czynić (okrzyki:
"Nie musi! Niech je szpinak!) - jeżeli, powiadam, MUSI, za sprawą tragicznego
obciążenia dziedzicznego, winien pochłaniać okrwawione ofiary w trwodze, po kryjomu, w
norach swych i najciemniejszych zakątkach pieczar, targany wyrzutami
sumienia, rozpaczą i nadzieją, że kiedyś uda mu się wyzwolić od brzemienia mordów tak
nieustannych. Niestety, nie tak postępuje Ohydek Szalej! Bezcześci
szczątki śmiertelne, dusząc je i kulgając, bawi się nimi, a dopiero potem wchłania
na publicznych żerowiskach, wśród podskoków obnażonych samic swego gatunku, bo
mu to wzmaga apetyt na zmarłych, konieczność zaś odmiany tak do całej Galaktyki o
pomstę wołającego stanu rzeczy nawet mu nie przychodzi do półpłynnej głowy!
Przeciwnie, potworzył sobie wyższe usprawiedliwienia, które, osadzone pomiędzy
jego żołądkiem, tą kryptą cmentarną niezliczonych ofiar, a
nieskończonością, upoważniają go do mordowania z podniesionym czołem. Tyle tylko, by nie
zajmować czasu Wysokiemu Zgromadzeniu, o zajęciach i obyczajach tak zwanego
człowieka rozumnego. Wśród jego przodków jeden zdawał się rokować niejakie
nadzieje. Był to gatunek homo neanderthalensis. Warto się nim zainteresować. Podobny
do człowieka współczesnego, miał większą od niego pojemność czaszki, a
zatem i większy mózg, czyli rozum. Zbieracz grzybów, skłonny do medytacji,
rozmiłowany w sztukach, łagodny, flegmatyczny, zasługiwałby bez
wątpienia na to, aby jego członkostwo w tej wysokiej Organizacji było dziś
rozpatrywane. Niestety, nie ma go wśród żywych. Czy nie zechciałby nam
powiedzieć delegat Ziemi, którego tu mamy zaszczyt gościć, co się stało z jakże
kulturalnym i sympatycznym neandertalczykiem? Milczy, a więc ja powiem za niego: został
wygubiony do szczętu, starty z powierzchni Ziemi przez tak zwanego homo
sapiens. Nie dość atoli było ohydy bratobójstwa, wzięli się tedy uczeni ziemscy do
oczerniania zgładzonej ofiary, sobie, a nie jej - wielkomózgiej -
przypisując wyższy rozum. I oto mamy wśród nas, ma tej czcigodnej sali, w tych
wzniosłych murach, reprezentanta zwłokojadów, zmyślnego w poszukiwaniu zabójczej
uciechy, pomysłowego architekta środków zagłady, budzącego wyglądem swoim
zarazem śmiech i zgrozę, nad którą ledwo potrafimy zapanować, oto widzimy
tam, na niepokalanej dotąd, białej ławie istotę, która nie posiada nawet odwagi
konsekwentnego zbrodniarza, albowiem swoją śladami mordów znaczoną karierę
bezustannie opatruje pięknem fałszywych imion, których straszne, prawdziwe
znaczenie rozszyfrować potrafi każdy obiektywny badacz gwiazdowych ras. Tak,
Wysoka Rado... W samej rzeczy
dochodziły mnie z tego dwugodzinnego przemówienia tylko fragmenty, ale
wystarczało ich w zupełności. Thubańczyk stwarzał obraz potworów, tarzających się we krwi,
a dokonywał tego bez pośpiechu, systematycznie otwierając coraz to
inne, przygotowane na pulpicie księgi uczone, annały, kroniki, a już
spożytkowanymi strzelał w podłogę, jakby porwany nagłym do nich obrzydzeniem, jakby i
karty same, co nas opisywały, zlepiała krew ofiar. Z kolei zabrał się do naszej
historii cywilizowanej; opowiadał o masakrach, rzeziach, wojnach, krucjatach,
masowych zabójstwach, przedstawiał na planszach i epidiaskopem wyświetlał
technologie zbrodni i tortury starożytne i średniowieczne, gdy zaś
wziął się do współczesności, szesnastu posługaczy podleczyło mu na
uginających się wózkach sterty nowego materiału faktograficznego; inni
posługacze, czy raczej sanitariusze OPZ, udzielali tymczasem z małych
helikopterów pierwszej pomocy rzeszom słabnących słuchaczy tego referatu, omijając
tylko mnie jednego, w prostodusznym przeświadczeniu, że potop krwawych
informacji o kulturze ziemskiej ani trochę mi nie zaszkodzi. A jednak gdzieś w połowie
owego przemówienia zacząłem, jak na granicy obłędu, lękać się samego siebie,
jak gdybym w środowisku maszkarowatych, dziwacznych istot, co mnie otaczały,
był jedynym potworem. Myślałem, że ta straszliwa mowa oskarży cielska nie
skończy się nigdy, gdy padły słowa:
- A teraz zechce Wysokie
Zgromadzenie przejść do głosowania nad wnioskiem delegacji tarrakańskiej!
Sala zastygła w
śmiertelnej ciszy, aż coś poruszyło się tuż obok mnie. To mój Tarrakanin wstał, aby
spróbować odparcia niektórych przynajmniej zarzutów; nieszczęsny. Wkopał mnie
do reszty, usiłując zapewnić zgromadzenie, że ludzkość poważa neandertalczyków
jako czcigodnych przodków swoich, którzy wyginęli całkiem sami z siebie;
Thubańczyk przygwoździł jednak od razu mego obrońcę jednym celnym,
postawionym mi wręcz, pytaniem: czy powiedzenie o kimś "neandertalczyk"
uchodzi na Ziemi za pochwałę, czy też za epitet obraźliwy? [...]
Stanisław Lem "Podróż ósma" [w]: tegoż "Dzienniki gwiazdowe", Wydawnictwo Literackie.
Rysunek: Lem.pl
Te genetyczne wywody szalenie mi się u Lema podobały - a tu na dodatek jeszcze przedstawione na wykresie, bajka! ;-D
OdpowiedzUsuńTak, trzeba przyznać, że się ten bibliotekarz z Zacisza stara. Chłopina zasługuje może nawet na nagrodę Dyrektora Upublicznionych Placówek Audiowizualnych, w skrócie...., a może pominę skrót ;)
Usuń