poniedziałek, 8 października 2012

Dziennik paniczny (1) - Roland Topor

Roland Topor
A by ożywić trochę swoją twórczość, zdecydowałem się pisać poza domem, u innych. Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie szukam przygód, nie kuszą mnie też wyprawy w najniebezpieczniejsze miejsca naszego globu. Rozpalone pustynie, zielone piekła tropików czy skute lodem szczyty gór pociągają mnie tyle co pola minowe. Ale mam już powyżej uszu swoich osobistych problemów. Muszę wydostać się z tej wieży z kości słoniowej - jakkolwiek wygodna by była - i zanurzyć się w rzeczywistości moich bliźnich. No właśnie, po co daleko szukać, Albert będzie w sam raz. Nie widzieliśmy się od pięciu lat. Wykręcam jego numer. 
- Albert? Tu Roland! 
- Roland! Co słychać? 
- Chciałbym wpaść do ciebie, żeby napisać artykuł. 
- O mnie? 
- Nie. Po prostu artykuł. Pewnie nie wspomnę w nim o tobie, ale potrzebuję twojego domu. 
- Jesteś bezdomny? 
- Nie w tym rzecz. Chodzi o pewną twórczą koncepcję... Wydał mi się rozczarowany i niezadowolony. 
- Na długo byś został? 
- Najwyżej kilka godzin. Mogę wpaść jutro wczesnym popołudniem? 
- Przyjdź przed 13.30, bo później wychodzę do pracy. Zostanie żona, i tak siedzi w domu. Znasz Chantal, moją żonę? 
- To ta blondynka, co ostatnio? 
- Och nie, ty myślisz o Suzanne. Rozstaliśmy się jeszcze w osiemdziesiątym szóstym.
- Dobra, postaram się przyjść przed 13.30, ale uprzedź o mojej wizycie Chantal. 
- Będziesz potrzebował maszyny do pisania? 
- Nie, dziękuję, przyniosę swoją. Melduję się około 14.00. Albert jeszcze na mnie czeka. 
- Gdybyś przyszedł trochę wcześniej, mielibyśmy czas pogadać. Teraz muszę lecieć do roboty. 
Proponuje mi drinka, ale ja dziękuję. Chantal jest zajęta czymś w głębi mieszkania. Poznamy się później. 
- Gdzie chcesz usiąść? 
- Obojętnie, bylebym nie przeszkadzał. Prowadzi mnie do stołu w pokoju dzieci, które spędzają wakacje u dziadków w Aix-en-Provence. Są więc i dzieci? 
- Tak, mój stary. Teraz prócz chłopca mam i dziewczynkę. Będziesz tu jeszcze około dwudziestej? 
- Nie wiem. To zależy. 
- No to cóż, powodzenia! 
Zostaję sam. Pozwalam, aby ogarnęła mnie smutna atmosfera tego miejsca. Po chwili wyjmuję maszynę do pisania i wkręcam czystą kartkę. Okno na lewo wychodzi na podwórze kamienicy. Jacyś robotnicy naprawiają dach i śpiewają przy tym na cale gardło. Na łóżku leżą komiksy, po podłodze walają się zabawki. W pokoju stoją dwa łóżka, dwa stołeczki, szafa, komoda. Otwieram szuflady. Dziecięce rysunki, samochodziki, złamana łyżwa. Zaczynam się zastanawiać, czy reportaże to coś dla mnie. 
- Więc to pan jest Roland? Dzień dobry! 
- Dzień dobry, Chantal! Bardzo ładne są te rysunki. 
- To Josiany. Wciąż tylko rysuje. Napije się pan czegoś? 
- Nie, dziękuję. Muszę się zabrać do pracy. 
- Co takiego pan pisze? 
- Jeszcze nie zdecydowałem. Zależy. Zresztą właśnie dlatego przyszedłem do państwa. 
- W poszukiwaniu natchnienia?
Kiwam głową. Ładna jest ta Chantal. Leciutko zaokrąglona, nieśmiała, ze ślicznymi wydatnymi ustami. 
- Może kawy? 
- Dobrze, niech będzie kawa. 
Spoglądam na sufit. Przecina go pęknięcie. Nic specjalnego. Ściany są zielonkawe, ozdobione postaciami z komiksów i okładkami płyt. Poza tym wielki plakat Beatlesów. Zaczyna padać deszcz. Ucisza śpiewy robotników na dachu. 
- Jest kawa, proszę. 
Próbuje przeczytać kilka linijek tekstu, które pojawiają się nad wałkiem. 
- Ejże! Nie wolno podglądać. 
- Dlaczego? Czyżby pisał pan o nas? O mnie? 
- Nie, ale to zaledwie początek brudnopisu. 
Wzdycha. 
- Zazdroszczę panu tej łatwości pisania. Ja zaczynam po dziesięć razy i wciąż coś jest nie tak. Drę wszystko. - Niech się pani nie przejmuje, ja też drę. 
- Jest pan skromny. Pokażę panu kiedyś swoje próby literackie. Powie mi pan, co o nich sądzi. Słyszałam tylko zdanie Alberta, a przecież on się na tym nie zna. 
- Zgadzam się z przyjemnością. 
- No to idę, nie będę więcej przeszkadzać. 
- Nie ma sprawy, już skończyłem. 
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. 
- Już? Niemożliwe. Niewygodnie tu panu? 
- Ależ skąd, wygodnie, po prostu skończyłem. 
Nie wierzy mi. 
- Nie odpowiada panu ten pokój. Sama się zastanawiam, dlaczego Albert tu pana umieścił. Wygodniej byłoby panu w naszej sypialni, jest większa... 
Niełatwo tak po prostu odejść. Okazało się, że chodzenie do kogoś, żeby tam pisać, to nie najlepszy pomysł. Ale żeby pociupciać, całkiem niezły.

Roland Topor "Dziennik paniczny" (Journal in Time), przekład Ewa Kuczkowska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz