niedziela, 21 października 2012

Ciach Toporem!

Ciach Toporem! - Ostatnie spotkanie z Mistrzem Rolandem

Ta pierwsza marcowa niedziela tego roku była naprawdę niesamowita. Nie dość, że nad Sekwanę zawitała prawdziwa wiosna, to jeszcze czekała na nas seria spotkań ze wspaniałymi ludźmi. Po Fernando Arrabalu - starym znajomym z Paryża i Krakowa - Roland Topor, legenda młodości, niedościgły wzór "czarnego humoru". Topor był w Polsce pierwszym z nowych idoli satyry. W przemycanych z Paryża magazynach (częściowo przez władze PRL zakazanych): "Bizarre" (gdzie debiutował), "Hara-Kiri", "Kitsch" czy "Le Rire" niepodzielnie królował, a fakt, że równocześnie debiutował w "Przekroju" Eilego i Mroza czy w "Szpilkach" Mostowicza nakazywał nam wierzyć, że oto wyobraźnią Europejczyków rządzi znowu... Polak. "Moja polskość bardziej wynika z zawodowego debiutu, aniżeli z polsko-żydowskiego pochodzenia" - mówi popijając czerwone wino w restauracyjce centrum Multikulturalnego "Accattone", instytucji, którą prowadzi z wielkim powodzeniem nasz rodak - świetny prozaik (już francuski) i wrażliwy koneser kina - Kazik Hentschel. On też "przymusił" Mistrza Rolanda do spotkania ze mną i moją zoną, która nie omieszkała zrobić serii prywatnych zdjęć (podobno - ostatnich zdjęć Topora). 
"Mojego Ojca - Abrama, studenta warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych" ("niesłychanie zdolnego malarza" - wtrąca Hentschel) ochrzczono mianem "Francuskiego Żyda". Więc wcale się dziś nie obrażam, kiedy mnie, który w Polsce zaczął bywać dopiero ostatnio, uważa się za... Polaka. Nie wiem tylko: czy "żydowskiego Polaka" czy też "polskiego Żyda" - ciągnął dalej Topor. I kiedy tylko skończył zdanie, ryknął śmiechem. "Ciach - Toporem. I to od razu" - spointował kolejny kieliszek. Zdołałem tylko wtedy wybąkać Witkacowskie powiedzonko: "Nie będziemy gadać niepotrzebnych rzeczy", kiedy Topor znowu zaryczał: 
"Nic dziwnego, że zacząłem być bardziej znany w Polsce, bo "Bizarre" czy "Hara-Kiri" miały wtedy 1/10 nakładu "Przekroju" czy "Szpilek".
"Dopiero dzisiaj, dzięki kapitalizmowi nad Wisłą proporcje się wyrównały" - dodałem smutno. Topor zauważywszy to "słowiańskie zasępienie" zaciągnął się fajką. "Czeka Was dopiero to dobrodziejstwo" "operacja na otwartej czaszce" - zauważył i dodał: 
"Z prawdziwym przerażeniem patrzę nie tylko na reakcje zapędzonego w kozi róg konsumpcji społeczeństwa francuskiego. Już nawet wielu artystów uwierzyło, że źródłem dobrobytu, który daleko, bardzo daleko się z Francji oddalił może być... nacjonalizm".
"Nie trzeba tworzyć sztuki panicznej, by nie wpaść w panikę" - uśmiechał się zadowolony z kalamburu.
Niedzielna sjesta w Kazikowej restauracji, otwartej po południu tylko na to spotkanie, to była prawdziwa uczta słowa. Każda kwestia "na deser" serwowała prześmieszną pointe, którą stanowił kalambur, powiedzonko czy żart zrodzony w sekundzie.
"Tylko ludzie nieinteligentni nie znają się na żartach" - dowodził Topor, przypominając sobie własne spotkania ze "sławnymi ludźmi". Kazik Hentschel przypomniał raz jeszcze "niesforną reakcje" na zagrane przez Andre Bretona "przyzwolenie do dyskusji". Kiedy Papież Surrealizmu, jak nazywano Bretona, skończył swoje "Urbi et orbi", zapytał pełnym dystansu do "młodych gniewnych" głosem:  
"Czy są jakieś pytania? ".
Wtedy to odezwał się młody Topor:
"Może Mistrz się orientuje, gdzie są tutaj... toalety? ". Tak też podobno miało wyglądać Toporowe zerwanie z... surrealizmem.
Kpina znakomitego satyryka nigdy nie bywa jałowa, podobnie jak i dowcip służyć ma nie tylko dowcipowi. Topor stara się zawsze zostawić po sobie czytelny i wyrazisty message. 
"Nie jest to wcale prowokacja. To tylko zmiana proporcji na skali wartości. To próba wyjścia poza układ". "Wtedy - powiada Topor - każdy człowiek poczytany być może, a nawet musi za prowokatora".
"Żeby się czegoś nowego dowiedzieć, należy wszystko... podważyć. Wtedy tzw. "dobry gust" może się okazać czymś... strasznym." 
"A reguły?" - zaśmiewa się znowu Topor. "Reguły dobre są w klasztorach. A takie usiłowali stworzyć i "konstruktywistyczni nudziarze", i "nadrealistyczni sekciarze". Jeszcze gorzej, kiedy "awangardziści" - tacy jak Aragon czy Eluard - zapragnęli zrealizować się w swojej społecznej misji. Dogmatycy i nudziarze" - wykrzykuje. "I co my - młodzi mieliśmy wtedy zrobić? Stworzyliśmy wtedy grupę bez reguł. Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, ale bez ideologicznych wpływów czy zobowiązań. Czy może istnieć grupa wolnych ludzi? Może, a najlepszym tego dowodem nasz krąg twórców Sztuki Panicznej. Łączy nas pasja, a nie program; mobilizują nas cele, a nie środki; bronimy artysty jako człowieka, a nie jako członka społeczeństwa, które artystów nienawidzi". 
"Dzisiaj - wtrącam delikatnie - businessmani zakrzyknęli by zgodnie z politykami: "Niech sczezną artyści" i wtedy słyszę na wpół poważną, na wpół uszczypliwą uwagę: "Nie ma walki bez cytatu z Kantora". 
Topor uśmiechając się pyka z fajeczki: "Jeśli już pracowałem z Polakami, to wszyscy byli na "p": Polański (nakręcił film na podstawie powieści Topora "Lokator"), Pszoniak (zagrał tytułowa rolę w inscenizacji "Krola Ubu" w reżyserii i scenografii Topora) czy Penderecki (Topor zaprojektował wizje plastyczna do opery Mistrza Krzysztofa opartej na tekstach Alfreda Jarry). I znowu pointa jest kolejna wolta: 
"Najlepiej wypadłem na tle muzyki Pendereckiego, bo ta była mocno krytykowana".
Kiedy pośpieszyłem w sukurs "Królowi Ubu" Pendereckiego motywując: "To jeden z najciekawszych eksperymentów krakowskiego Mistrza, który pokazał, jak świetnie potrafi się bawić muzycznymi konwencjami" - Topor pokiwał z uznaniem głową: 
"Właśnie dlatego w tym przedsięwzięciu uczestniczyłem". Tym razem to ja wybuchnąłem śmiechem, co trochę stropiło Monsieur Rolanda. 
Dziękując za dedykacje na trzeciej stronie "Trzech dramatów panicznych" wydanych przez poznańskie wydawnictwo KURPISZ S.C. w tłumaczeniu Ewy Kuczkowskiej, miałem okazję sprawdzić, jak wielką wagę przywiązuje Topor do polskich tłumaczeń. Powtórzył znane już mi wiadomości o przygotowywanych do druku następnych tomach i specjalnym poświęconym mu numerze "Literatury na świecie". 
"Może teraz będę trochę mniej polski" - zażartował, ale znowu przez nasz samotny stolik przeszedł huragan śmiechu, kiedy Topor powrócił do nieszczęsnej inscenizacji jego "Zimy pod stołem" w warszawskim Teatrze Studio. 
"Zima pod stołem" to jest historia faceta, który podnieca się nogami swojej tłumaczki. Jak zatem można było wytłumaczyć decyzje reżysera, by panienkę ubrać w... spodnie?!  
"Kiedy widzi takich reżyserów (tajemnicą Poliszynela jest fakt, że twórcą warszawskiej prapremiery "Zimy" był Tadeusz Bradecki)" - stwierdził Kazik Hentschel - "Roland po prostu ucieka, gdzie pieprz rośnie i na jakiś czas z teatrem nie chce mieć nic wspólnego. 
"Od teatru w ogóle uciec się nie da!" - dodaje Topor. 
"A teatr życia? To też aktorstwo."
"Aktorstwo - życiowe czy sceniczne? "
"Aktorstwo jest jedno: dobre."
Ta wymiana kwestii była nieuchronna. Topor grał w wielu filmach. A rola w "Nosferatu" Herzoga nie może pozostać nie zauważona. 
"Gram nie dla samej gry, jak mnie podejrzewają. Gram, by wyrazić to, czego inaczej przekazać nie mogę".
"Uprawiam różne rodzaje sztuki, po to, by nie skostnieć. Piszę, by nie znienawidzić rysunku; rysuje, by utrwalić moje wizje; gram, by wszystkich o nich przekonać. Lubię dzieci, by je przeciwstawić rodzicom. Pracuje dla publiczności masowej (156 odcinków "Telekota" - telewizyjnego serialu - dobranocki), ale tak naprawdę to marze o rozmowach w naszej grupie. Grupie Panicznej. Świadomość, że tak dobrze zrozumieć można drugiego człowieka napawa optymizmem. Nie wszystko jest na świecie stracone, choć odejść trzeba. Bez śmierci nie ma życia, choć życie nie powinno być śmiercią skażone. O śmierci trzeba myśleć po życiu. Na "Ciach - Toporem" (tym szlacheckim, który przyznano mi ostatnio w Polsce) jest zawsze czas". 
Właśnie czas, a właściwie brak czasu sprawił, że pobiegliśmy do metra, by zdążyć na ostatni superexpress do Londynu. Zostawiliśmy rozbawionego sytuacją Topora z zaniepokojonym Kazikiem. Topor życzył nam, by nam Eurostar uciekł. Niestety tego wieczoru nie powróciliśmy już do restauracyjki przy rue Cujas numer 20 w Paryżu. Pierwsze spotkanie z Rolandem - prawdziwym rycerzem Panicznego Zakonu, walczącego w wyprawach krzyżowych o wolność każdego z nas, okazało się ostatnim. "Śmiechu nie da sie pokonać". Ciach - Toporem. Tego spotkania nigdy zapomnieć się również nie da.   

Krzysztof Miklaszewski ( Życie - 19.04.1997 )

Źródło: ROLAND TOPOR

1 komentarz: