czwartek, 18 października 2012

Angielskie poczucie humoru

A leż tak, Francuzi mają poczucie humoru. Oczywiście, że je mają! Ach! Ach! Tylko że nie jest to angielskie poczucie humoru. Przyznacie, że szkoda. W dziedzinie humoru Anglicy - Brytyjczycy, jak sami siebie nazywają - przewyższają resztę świata. Nie ma lepszych. No i trudno! Nie ma co robić tragedii! Francuzi mają wino, a Anglicy humor. Mogło być gorzej. Wyobraźcie sobie, że mieliby i jedno, i drugie! Zresztą we Francji wystarcza ironia. Bez kompleksów. Stosując odrobinę francuskiej ironii, można uchodzić za wesołego kompana albo wręcz za wesołka. Z pewnością dzieje się tak dlatego, że nie wtajemniczona publiczność zadowala się byle czym. Z braku laku, dobry kit. Sytuacja komplikuje się z chwilą wyjazdu za granicę. Zasoby dobrego humoru, uszczypliwego zmysłu obserwacji, umiarkowanego optymizmu i cywilizowanej kpiny, w które wydawaliśmy się wyposażeni, topnieją szybciej niż łyżeczka masła między piersiami Maruschki Detmers. Nasz humor narodowy nie jest wart więcej od naszych franków. Wszelka wymiana, również dowcipów, okazuje się niekorzystna. Jakież to bolesne. Wróciłem z Brukseli, gdzie spędziłem miesiąc. Gdy tylko otwierałem tam usta, żeby rozluźnić atmosferę lub sprytnie podsunąć temat rozmowy, natychmiast powietrze wypełniało się elektrycznością i zaczynaliśmy się czuć nieswojo. Podkreślam, że nie opowiadałem tzw. kawałów o Belgach (Francuskie dowcipy o Belgach są mniej więcej w tym samym stylu, co polskie o Rosjanach - przyp. Tłum.) (nie lubię ich), zadowalałem się po prostu przedstawieniem konkurencyjnych - jak sądziłem - próbek francuskiego humoru. Kompletna klapa. Któregoś dnia przyjaciel powiedział mi:
- Powinieneś wziąć prywatne lekcje. 
- Lekcje czego? 
- Angielskiego humoru, rzecz jasna! 
A ja na to osłupiały: 
- Gdzie? Z kim? Chyba żartujesz? 
Ale on był poważny niczym arcybiskup Canterbury. 
- Znam doskonałego profesora, wykładowcę angielskiego humoru, który mieszka przy rue Royale, dokładnie naprzeciw "Botanique". Sądzę, że korzystając ze swojego pobytu w Brukseli, mógłbyś przyswoić sobie jeśli nie poczucie, to choćby kilka podstawowych zasad angielskiego humoru. Jestem przekonany, że w twoim zawodzie okaże się to cenne! 
Scena rozgrywała się w Klubie Lotników, gdzie podają wyśmienite białe porto. W rezultacie uległem namowom. Przyjaciel poszedł zadzwonić do profesora, niejakiego doktora Springfielda. Po powrocie rozpromieniony oznajmił mi dobrą nowinę: 
- Masz szczęście, jakiś ważniak z Komisji Europejskiej wystawił go do wiatru. Jest do twojej dyspozycji. Dobra. Udaję się pod wskazany adres. Wdrapuję się na czwarte piętro i co widzę? Facet na klatce schodowej właśnie podsłuchuje pod drzwiami doktora Springfielda. "No tak, to z pewnością jakiś biedaczyna, który próbuje bezpłatnie korzystać z czyjejś lekcji." Chrząknąłem, żeby zwrócić na siebie uwagę. Nieznajomy nie zareagował. Zniecierpliwiony klepnąłem go w ramię. Wyprostował się. swobodny i wyluzowany: 
- Dzień dobry. Jestem doktor Springfield. 
- Czy mogę pana zapytać, doktorze Springfield, dlaczego podsłuchiwał pan pod swoimi własnymi drzwiami? Kąciki ust rozjechały mu się w tajemniczym uśmiechu. Bez słowa, z ucha, które przed chwilą przykładał do drzwi, wyciągnął ostrożnie coś w kształcie jasnozielonego stożka i podał mi. 
- Co to takiego? - spytałem, nic nie rozumiejąc. 
- Głowiasta biała. Nie podsłuchiwałem pod drzwiami, naiwny młody człowieku. Słuchałem tego kapuścianego głąba! 
Dałem sobie spokój z angielskim poczuciem humoru.

Roland Topor "Dziennik paniczny".

Obraz: Rene Magritte, Syn człowieczy, 1964.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz