niedziela, 2 września 2012

Moi bohaterowie zawsze są lekko sfiksowani


"Jak państwo wiecie, moi bohaterowie rzadko kiedy są przykładnymi obywatelami, zawsze są lekko sfiksowani. Może to kogoś zdziwić, ale właśnie dzięki takim lekko sfiksowanym ludziom można lepiej pokazać pewne wartości. Kim jest Szwejk? Sfiksowany facet, który handluje psami, ani burżuj, ani proletariusz, taki pół na pół. Fach, jakiego się nie spotyka. To postać szokująca, dzięki której Haśek zdołał pokonać starą Austrię, ośmieszyć ją tymi wszystkimi wypowiedziami Szwejka. Albo taki Dostojewski. U niego też zawsze występują skrzywdzeni i poniżeni, a nawet jeśli są arystokratami, to także sfiksowanymi. A weźmy choćby Hemingwaya, tą jego ostatnią rzecz – „Starego człowieka i morze". Kim jest postać, w którą Hemingway się wcielił? Dlaczego tak oczarował go stary, samotny rybak? Fotografia zmarłej żony walała się na szafie, przyjaźnił się tylko z chłopcem i już nikt nie chciał z nim wypływać na połów. A Hemingway utożsamił się z nim i wyruszył z nim na morze, rekiny pożarły mu rybę, więc nie przywiózł niczego, ale Hemingway się z nim utożsamił. Czemu właśnie z nim? Czemu nie z jakimś przykładnym obywatelem? Myśleliście państwo o tym kiedyś? Ponieważ ten człowiek wzbudził jego współczucie, a tym samym Hemingway okazał współczucie również dla siebie, a jak wiemy, już wtedy, gdy miał pięćdziesiąt lat, kiepsko z nim było; doskwierały mu choroby i psychiczne urazy, więc utożsamił się ze starym rybakiem, który niczego nie przywiózł, bo wydawało mu się, że też już niczego nie przywiezie, no i napisał to... Podobnie jest u Faulknera, dlatego lubię te książeczki. One nie są duże, człowiek przeczyta tego Hemingwaya za dwa wieczory. Jest u Faulknera jedna piękna postać, która przypomina mojego Kakrę. Ten gość chodzi w gumowcach i się nie myje, ale Faulkner potrafi wykazać, że taki człowiek też ma godność, a kiedy ktoś go wkurzy, tak jak z nawet forsą, bo tamten go znajdzie i ukatrupi. Ponieważ szary człowiek poza własną godnością nie ma nic. A jak ktoś ma forsę, ekstra dom i gablotę, wtedy tą godnością żongluje. Ale nie wszystko złoto, co się świeci. Wiadomo, odwołuje się do łagodzących okoliczności, które mają wytłumaczyć jego zamożność, a jednocześnie pokazać, że on też jest sfiksowany, tyle że inaczej. Jednak dla literatury, dla wielkiej literatury, o której wspomniałem na tych dwóch przykładach, tacy ludzie nic nie znaczą. No tak, zaczęliśmy od zachwytu, a przy tej okazji napomknąłem o stryju Pepinie i o moich zachwytach dla browaru oraz Nymburka. W stryju też tkwiło coś takiego. Z zawodu był szewcem, później pracował jako mielcarz. A chudy był jak szczapa, do tego oryginał, taki typ nawiedzonego. Miał cudowny dar słowa – patrząc w górę opisywał, co widzi, przy czym za każdym razem były to różne niesamowite, dziwne sytuacje, przeważnie śmieszne, choć tylko pozornie. Jego opowieści zawsze miały szeroki kontekst, podtekst i cechy ludowej mądrości oraz filozofii. Taki był ten mój stryj. To właściwie on mnie uczył, jako chłopiec uczyłem się od niego słuchania, w zasadzie do dwudziestego roku życia tylko słuchałem, bo wszędzie wokół, w nymburskim browarze, w tych słodowniach, byli ludzie mądrzejsi ode mnie. No i przy każdej okazji ciągnęło mnie do stryja w czeladnej, do tych mielcarzy, którzy tam sobie ucinali pogwarki, takie na smutno, a mój stryj się wtrącał, ale jak, ten zawsze ryczał. Bo wiecie państwo, rozpierał go platoński zachwyt dla najpiękniejszej armii świata, jaką dla niego była armia austriacka, w której służył, zachwyt dla pięknych panienek, którym dawał kwiaty, po prostu zachwyt dla całego widzialnego świata, ponieważ trzeba wam wiedzieć, że stryj umiał w zachwycie opisywać nawet to, jak się robi buty. To był taki niepowstrzymany strumień ogromnej wyobraźni, a ponieważ jak wszyscy nawiedzeni miał wzrokową pamięć, więc widział ten but i opisywał każdy detal, dzięki niej opisywał co, gdzie i kiedy widział w Wiedniu, w Budapeszcie czy na froncie. I od razu w jego głowie powstawał jakby film, który on przewijał, czasem wolniej, czasem szybciej, i na podstawie tego filmu, posługując się swoim zaraźliwym humorem, opowiadał o świecie starej Austrii i o biedzie, jaką klepał, kiedy jeszcze żył w Konicach, a potem o tym, jak ściągnął do Nymburka i został pupilem nie tylko naszej rodziny, ale także browaru, a w końcu całe miasto zaczęło go szanować... Kiedy stryj Pepin zjawiał się w mieście, otwierały się okna i drzwi i był zapraszany, i wypytywano go, a on zawsze odpowiadał, niby śmiesznie, jakby był stuknięty, ale im dłużej mówił, tym był cudowniejszy. Zawsze to było coś jak dowcipy Renczina z „Dikobraza", albo te zwariowane gagi, które czasem, gdy są trochę stonowane, przypominają angielski humor. Państwo wiedzą, że już kilka razy powiedziałem o sobie, że jestem raczej zapisywaczem niż pisarzem. Krótko mówiąc, zapisywaczem tego wszystkiego fajnego i ciekawego, co zasłyszałem i zapamiętałem, bo jak mi ktoś w knajpie opowiadał coś fajnego, wtedy kupowałem dla niego stół piwa, no i on mi sprzedawał jakąś historyjkę z własnego życia. Tak to ze mną wygląda. Czyli jestem zapisywaczem, a moim dostawcą pomysłów była wyobraźnia. Muszę tu jednak podkreślić, że do pisania jest też konieczna pewna zuchwałość i ja ją miałem... Weźmy takie Frankfurter Buchmesse. Miliony książek, a tu jeszcze jakiś Hrabal z Nymburka czy innej Pragi chce napisać książkę, która niby ma zawojować świat... Rozumiecie państwo, milion plus jeszcze jedna. Czyli trzeba do tego zuchwałości i wielkiej wiary, takiej szalonej wiary, że to, co się mówi, jest jakieś niezwykłe. I to właśnie otrzymałem od stryja Pepina. Bo cokolwiek opowiadał, zawsze tam był taki ekstra smaczek, przyprawiony absolutnie czarnym humorem, a jednocześnie autentycznością oraz niesamowitym dowcipem. I jeszcze zachwytem, o którym wspomniałem, że stoi u podstaw mojej filozofii, tak jak o tym mówi Platon. Czyli jak już to wszystko macie państwo w sobie, do tego poparte zuchwałością, wtedy możecie napisać książkę, tak jak ja. Tyle że ja pisałem sobie do szuflady, ponieważ nie wierzyłem, że moja pisanina ma jakąś wartość i że znajdzie czytelnika. Miałem wrażenie, że jest wypowiedzią skrajnie subiektywną, czysto osobistą... No, tak zaczynają prawie wszyscy".

przełożył Jan Stachowski

Fragment pochodzi [z]: Bohumil Hrabal "Spotkanie autorskie w restauracji "Leśna" [w]: tegoż "Piękna rupieciarnia", przekład Aleksander Kaczorowski i Jan Stachowski.

1 komentarz:

  1. Ech, Hrabal i całe te jego cudowne "bestiarium", zastępy cudaków, ludzi, których urok kryje się w zupełnym nieprzystosowaniu do życia.

    OdpowiedzUsuń