poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Fikcja bywa doskonalsza i prawdziwsza niż rzeczywistość

Bohumil Hrabal
Nie jest Pan chyba zatem wielkim nacjonalistą?

– Chyba nie, a jeśli już, to tak, jak mnie tego uczył stryj Pepin, wystarczyło przy nim wspomnieć o Karlu Havliczku, a po paru minutach płakał tak, że opowieść o Julince, żonie Havliczka, całkiem więzła mu w gardle, więc tylko szlochał i łkał. I ze mną też tak bywa. A historia Smetany? A perypetie czeladnika rzeźniczego Dvoraka? Stryj płakał nie tylko, kiedy słyszał którąś z ich kompozycji, ale na sam dźwięk ich nazwisk. Ja nie mogę oglądać czy słuchać czegokolwiek ze Sprzedanej narzeczonej. Mimo że się przed tym bronię, zaczynam wzdychać i w końcu płaczę... czemu? Ta historia Marzenki i Jenika, ta banalna love story zabija mnie, tak jak stryja Pepina, podobnie historia Katii Kabanowej, naprawdę muszę uważać, żebym od tego nie umarł... To chyba jest ten nacjonalizm, to coś a priori. Tylko że ja zaczynam beczeć także wtedy, gdy słyszę i widzę Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków Walta Disneya...

Czym w takim razie jest dla Pana zagranica?

– Zagranica to dla mnie Paryż, bo to on skonfrontował mnie ze sławnymi pisarzami i malarzami, zagranica to dla mnie Londyn, w którym napatrzyłem się do syta na płótna Turnera, zagranica to dla mnie New York, gdzie przez dwa tygodnie upajałem się wielokilometrowymi spacerami od Pierwszej Avenue aż tam, na samą górę, do Stopięćdziesiątej, a przede wszystkim Jacksonem Pollockiem, który mnie oczarował... A przede wszystkim to Odessa, po której chodziłem śladami Jaszy Heifetza i Isaaka Babla...

A w jakich miastach czuje się Pan jak u siebie w domu?

– W Wiedniu, Budapeszcie, Lwowie, Prziborze, Budziejowicach, Mikulovie, ale najbardziej czuję się w domu tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłem, a dokąd zaprowadził mnie Bruno Schulz w swych Sklepach cynamonowych. To dla mnie najpiękniejsze miasto na świecie, którego już nie ma, a więc chyba właśnie dlatego. Bruno Schulz, którego jakiś niemiecki Ŝołnierz podczas drugiej wojny światowej zastrzelił na ulicy tylko dlatego, że był Żydem...

Gdzie chciałby Pan dzisiaj mieszkać?

– Jak powiedziałem, w Drohobyczu, od czasu, jak przeczytałem Sklepy cynamonowe, przeprowadziłem się
tam i mieszkam tam do dziś, choć nigdy tam nie byłem, ale co z tego? Fikcja bywa doskonalsza i prawdziwsza niż rzeczywistość. Albo nie... kiedy przejeżdżam przez miasteczka i miasta, zestawiam fragmenty widoków ulic i panoram, wybieram te domy, te ulice i te place, te strumyki i rzeki, które współgrają z tym, co przeżyłem jako chłopiec i student, jako dziecko, to jest kombinacja strzępów, z których tak jak dziecko, kiedy ustawia klocki, zestawiam sobie swoje miasteczko, w którym naprawdę mój czas stanął w miejscu...

Fragment pochodzi z: Bohumil Hrabal "Piękna rupieciarnia" [w]: tegoż "Piękna rupieciarnia", przekład Aleksander Kaczorowski i Jan Stachowski.

4 komentarze:

  1. Szkoda, że do Drohobycza nigdy w końcu nie dotarł (ani do Polski), choć miał do niego dużo bliżej niż do New Yorku. Dla mnie takim wymarzonym miastem, w którym czuję się jak u siebie, choć nigdy jeszcze tam nie byłam, jest z kolei hrabalowski Nymburk :) A swoją drogą ta piękna rupieciarnia jest naprawdę piękna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Wygląda z zewnątrz nieciekawie, jak to rupieciarnia, a wewnątrz same perełki:) A Hrabal w następnych linijkach wyjaśnia dlaczego obecny Nymburk nie jest już jego wymarzonym miastem. Nie ma już tego Nymburka z jego książek. Takie jest życie.

      Usuń
    2. Racja, i w tym też jego urok tkwi. Tak jak w Drohobyczu nie chodzi właściwie o sam Drohobycz, ale jego wspomnienie. Może dlatego Hrabal tam nie dotarł? Może mu specjalnie nie zależało? I tak nie znalazłby tam już teraz tego, co najpiękniejsze w opowiadaniach Schulza. Zaskakująca myśl, która mi właściwie przed chwilą do głowy przyszła...

      Usuń
    3. Masz chyba rację. W końcu Hrabal sam przyznał, że "fikcja bywa doskonalsza i prawdziwsza niż rzeczywistość".

      Usuń