"Każda linijka, którą zapisuję -
czy piszę artykuł, czy studium, fragment powieści czy nawet te notatki - budzi
we mnie niewypowiedziane napięcie i niepokój. To uczucie nie przemija z latami,
z doświadczeniem, z rutyną zdobytą w rzemiośle - cóż to za rzemiosło! - lecz
przeciwnie, wzrasta. W porze dnia, którą poświęcam pracy, wszystko mnie
denerwuje i przeszkadza, rozmowa telefoniczna wytrąca mnie z równowagi, a
wiadomość, że ktoś ma mnie odwiedzić, że muszę się wywiązać z codziennego
zadania „na czas", unicestwia mnie dosłownie, jest jak strach przed
atakiem bólu fizycznego. Gdyby ci, którzy u ważająmnie za człowieka
„zadufanego" i „pełnego swady", wiedzieli, jaką cenę trzeba zapłacić
za owo „zadufanie" i „swadę"!... Żyję już tylko pomiędzy linijkami
moich prac - a jakież one niedoskonałe, biedne, jak przygnębiająco nędzne są te
linijki! - wszystko inne to tylko przygotowanie, zbieranie sił do tych kilku
zdań. Czytanie, jedzenie, spanie, całe zachwycające misterium życia stanowi
tylko rekwizyt i przygotowanie do pracy, i w coraz większym stopniu już tylko
to. I jak tu nie umierać? Dostojewski tak mnie męczy,
jakbym się zamknął w jednym pokoju z szaleńcem, ale takim szaleńcem, który może
kiedyś zostanie ogłoszony świętym. Nie mogę się pogodzić z tym, że perspektywą
człowieka jest ta organiczna bezkresność, jestem Europejczykiem, ufam raczej
miarom i danym kartograficznym. Opór, jaki czuję wobec jego
stylu, topnieje w płomieniu temperatury dzieła niczym ołów w żarze kotła.
Dostojewski zmiata wszelki opór: to jest coś więcej niż „literatura", z
tym nie sposób dyskutować. Albo trzeba się do niego przyłączyć, albo uciec. I
właśnie nad tym zastanawia się teraz świat, oceniając rzeczywistość, która z
dzieł Dostojewskiego powstała do życia; ale to już ostatnia rzecz, jaką
człowiek Zachodu może w tej chwili jeszcze przeciwstawić rosyjskiemu
mesjani-zmowi.
Skończyłem czterdzieści trzy
lata, jestem schorowany, sfatygowany; skąd więc to uczucie, że pomiędzy
młodością a starością jest jeszcze jedna epoka, w której odczucie życia jest
gorętsze niż w młodości? I co może jeszcze przynieść starość, kiedy nadejdzie?
Ile mądrej radości, niemej, ukrytej intymności? Życie jest pełne i doskonałe,
to rzecz pewna. A z czasem przyjdzie śmierć, jakże znajoma, niestraszna - z
każdym rokiem bardziej znajoma i swojska. [...] Odcedzić z pospiesznego i
niepohamowanego przegadania wszystko to, co w Braciach Karamazow jest fatum i
treścią, i wyczytać z nich ewangeliczne posłanie, to dla czytelnika męczące
zadanie. W końcu jednak dyskutuje się z szaleńcem; ale siła tego szaleńca
poruszyła i spustoszyła świat. I jeszcze ciągle pustoszy. Po przeczytaniu
dwudziestu pięciu-trzydziestu stron jestem wykończony, zdenerowanie, jakie
wywołuje we mnie jego ton i gadatliwość dygresji, trwa jeszcze długo po
odłożeniu książki. I nie sposób się od niego uwolnić! Wydaje
mi się najzupełniej możliwe - co może któregoś dnia udokumentuje policja - że
Dostojewski zabił człowieka".
"Przyjaciele ostrzegają mnie, że
„to niekorzystnie dla pisarza, gdy jego nazwisko przestaje się
pojawiać..." - ależ mówimy o dwóch zupełnie różnych rzeczach! Uważam, że
nic tak nie szkodzi pisarzowi, niż gdy jego nazwisko „pojawia się" nazbyt
często. Postanowiłem porzucić
dziennikarstwo - a dlaczego? Bo pisarz w pewnym wieku, w pewnym stadium swego
rozwoju nie może już bezkarnie pisać do gazet. Taka jest prawda, a wszystko
inne stanowi tylko pretekst. To bełkotliwe, bezbarwne komentowanie wydarzeń i
zjawisk, ten
upadek druku publicznego dziś, gdy nie ma wolnej prasy, stanowi dla pisarza
głębokie upokorzenie i źródło zakażenia. Co innego pisać w czasie pokoju, gdy
istnieje wolność prasy, pisać bez ograniczeń, z własnej chęci, o podróżach, o
rozmaitych wydarzeniach... Może kiedyś. Ale teraz muszę zamilknąć, schronić się
w tym dzienniku, w powieściach, w pismach, które dyktuje mi los, sumienie,
godność słowa pisanego. Nie mogę inaczej. Ta ofiara wywróci może do góry nogami
cały mój „uporządkowany tryb życia" - ale bez złożenia ofiary nie wypełni
się zadania. Urodziłem się, by być pisarzem, i to wszystko: któregoś dnia, jak
widać, trzeba przyjąć tę rolę bez reszty.
Praca pisarska... Ile
nieporozumień narosło wokół tego pojęcia! Z ciekawskich spojrzeń
prowincjonalnej publiczności wynika, że nie odpowiadam wyobrażeniom o pisarzu -
człowieku pracy i istocie towarzyskiej - jakie ukształtowały wyznania lichych
wierszokletów i reportaże z tygodników kulturalnych. Nie żyję „jak w
powieści", nie mam opadających loków i sumiennie płacę rachunki. Gdyby wiedzieli, że ta
przygoda, której podejrzany odblask zdają się dostrzegać na czołach artystów,
jest czymś zupełnie innym! To po prostu odmiana pracy przymusowej. Plan dnia.
Ścisły rozkład zajęć. Podporządkowanie życia towarzyskiego, posiłków, owszem,
nawet życia płciowego służbie pisania. Od rana do wieczora przygotowania do tej
półtorej, najwyżej dwóch godzin, podczas których jestem w stanie pracować. Jem
owoce, żeby móc pracować - choć nie lubię owoców; nie piję wina, żeby móc
pracować - choć lubię wino. Oszczędne gospodarowanie mijającym czasem przy
zadaniu, które nie ma końca - tego nie zrozumie nikt, kto nie zna owego
przymusu. Czeka na mnie kobieta? Niech czeka. Czeka świat? Niech czeka. To
koszmar. Ale nikt o tym nie wie".
"Piszę wiersze. Po
dwudziestoletniej przerwie. Czy pisać tak, jakby się pisało
przed egzekucją, prawem ostatniego słowa? Nie, to przesada. Pisać można tylko w
warunkach sprzyjających pisaniu i tylko dopóty, dopóki te warunki istnieją. A
więc nie pisać ze świadomością „przełomu epok". Pisać tylko ze znajomością
s/.tuki pisania, wyrażania, z wiedzą o człowieku; a więc po prostu, ale i z
pewną dozą sztuczności,
jakby ta chwila miała być ostatnia, lecz jednocześnie jakbyś miał jeszcze
bardzo dużo czasu: musisz mieć wystarczająco wiele czasu, jeśli chcesz się
wypowiedzieć zgodnie z regułą pisania. W przeciwnym razie pisz tylko ulotki".
"Klub Pickwicka Dickensa.
Powieść, której następnych odcinków wyczekiwano tak bardzo, że umierający nie
chcieli umierać, a prenumeratorzy skłonni byli wędrować całe mile do przystanku
dyliżansu, który przywoził kolejny zeszyt... Jeden z największych sukcesów w
historii literatury. Nic nie
starzeje się tak szybko jak światowy sukces. Minęło zaledwie sto lat od wydania
Klubu Pickwicka, a ja, który ostatnio także jestem w pewien sposób umierający -
obecnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - jestem skłonny umrzeć, nie
zapoznawszy się do końca z treścią trzeciego rozdziału".
"Odczuwam głęboką tęsknotę za
pracą. I za powrotem do książek, które nie tylko uczą i zachwycają, lecz dają
także głębsze przeżycie bytu. Ale do tego trzeba innych ram i innego trybu
życia. To kręcenie się, wegetowanie, wędrowanie nie jest życiem, tylko smutnym
marnotrawieniem czasu".
"Z rogu ulicy dostrzegam resztki
tego, co pozostało z naszego domu i mieszkania. Przez otwór po oknie widzę
książki i żyrandol. Ale dom jest całkowicie zrujnowany, do wyburzenia. Schody, które prowadziły na
pierwsze piętro do naszego mieszkania - zerwane; po gruzach udaje mi się wspiąć
na piętro. W pokoju pośród skorup kafli pieca odnajduję fotografię
przedstawiającą Gorkiego i Tołstoja w ogrodzie w Jasnej Polanie. Na spacerze,
podczas którego została wykonana ta fotografia, Tołstoj powiedział Gorkiemu:
„Mam już osiemdziesiąt lat i płakać mi się chce, kiedy pomyślę o tym, że na
próżno napisałem to wszystko, ludzie niczego się nie nauczyli i nie stali się
lepsi". Fotografię chowam do kieszeni. Moje książki rozsypane po podłodze.
W pokoju pozbawionym okna i dachu deszcz obraca w papierową papkę sześć tysięcy
tomów".
Sandor Marai "Dziennik", Czytelnik, Kwiecień 2009, s.638.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz