"- Widzi pan, doktorze, chcę, żeby w ów dzień, kiedy rękopis znajdzie się u wydawcy, wydawca przeczytawszy go wstał i powiedział do swych współpracowników: «Panowie, kapelusze z głów!»
To nagłe oświadczenie zdumiało Rieux. Wydało mu się, że jego towarzysz zrobił gest, jakby zdejmował kapelusz, uniósł bowiem rękę do głowy i wyciągnął ją poziomo. W górze dziwny gwizd powrócił z większą siłą.
- Tak - rzekł Grand - to musi być doskonałe. Choć niezbyt zorientowany w obyczajach literackich, Rieux pomyślał jednakże, że sprawy nie układają się tak po prostu i że na przykład wydawcy nie noszą w biurach kapeluszy. Ale w gruncie rzeczy nic nie wiadomo i Rieux wolał milczeć. [...] Grand tymczasem ciągnął dalej i Rieux nie chwytał wszystkiego, co zacny urzędnik mówił. Zrozumiał jedynie, że dzieło, o którym mowa, liczy już wiele stron, ale autor z bolesnym trudem doprowadza je do doskonałości.
- Wieczory, całe tygodnie nad jednym słowem... czasem nawet nad zwykłym spójnikiem.
- Tu Grand urwał i chwycił doktora za guzik od płaszcza. Słowa wychodziły utykając z jego źle uzębionych ust.
- Niech pan zrozumie dobrze, doktorze. Ściśle biorąc, dość łatwo jest wybrać między «ale» i «i». Trudniej już między «i» i «potem». Trudność rośnie przy «potem" i «następnie».
Ale na pewno najtrudniej jest wiedzieć, czy «i» jest, czy nie jest potrzebne.
- Tak - powiedział Rieux - rozumiem. Ruszył dalej. Grand zmieszany szedł obok doktora. - Niech mi pan wybaczy - wybąkał.
- Nie wiem, co się dziś ze mną dzieje!
Rieux uderzył go lekko po ramieniu, powiedział, że pragnie mu pomóc i że ta sprawa bardzo go interesuje. Grand jakby nieco się rozpogodził i gdy stanęli przed domem, po chwili wahania zaproponował doktorowi, żeby wszedł na moment. Rieux zgodził się. W jadalni Grand poprosił doktora, by usiadł przy stole pełnym papierów, które pokrywało mikroskopijne pismo usiane poprawkami.
- Tak, to jest to - rzekł Grand doktorowi, który zapytywał go spojrzeniem. - Ale czy chce się pan czegoś napić? Mam trochę wina.
Rieux podziękował. Przyglądał się arkuszom papieru.
- Niech pan nie patrzy - powiedział Grand. - To moje pierwsze zdanie. Dużo mam z nim kłopotu, dużo.
On także przyglądał się tym wszystkim arkuszom i zdawało się, ze jeden z nich przyciąga nieodparcie jego rękę; uniósł go w świetle żarówki nie przykrytej abażurem, tak że papier stał się przezroczysty. Arkusz drżał w jego ręce. Rieux zauważył, że czoło urzędnika było wilgotne.
- Niech pan siada - powiedział - i przeczyta mi to.
Grand spojrzał na niego i uśmiechnął się z pewną wdzięcznością.
- Tak - powiedział Rieux - rozumiem. Poczekał chwilę, wciąż przyglądając się kartce papieru, potem usiadł. [...] Głos Granda zabrzmiał głucho: «W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego.» Cisza wróciła i razem z nią niewyraźny hałas cierpiącego miasta. Grand położył kartkę i patrzył na nią.
Po chwili podniósł oczy.
- Co pan o tym myśli?
Rieux odparł, że ten początek budzi w nim ochotę poznania dalszego ciągu. Ale Grand powiedział żywo, że nie jest to właściwy punkt widzenia. Uderzył dłonią na płask w papiery.
- To tylko szkic. Kiedy potrafię dokładnie oddać obraz, który mam w wyobraźni, kiedy moje zdanie nabierze rytmu tej przejażdżki kłusem, raz - dwa - trzy, raz - dwa - trzy, wówczas reszta stanie się łatwiejsza, a nade wszystko złudzenie tak wielkie, że można będzie powiedzieć: «Panowie, kapelusze z głów!»
Ale jeśli idzie o to, miał jeszcze czas. Nie zgodziłby się oddać zdania w takim kształcie drukarzowi. Mimo bowiem zadowolenia, jakie dawało mu niekiedy, zdawał sobie sprawę, że nie przylega jeszcze całkiem do rzeczywistości i że w pewnej mierze zachowało łatwiznę tonu, mimo wszystko zbliżającego je trochę do komunału. Przynajmniej taki był sens tego, co mówił, kiedy usłyszeli kroki ludzi biegnących pod oknami. Rieux wstał.
- Zobaczy pan, co z tego zrobię - powiedział Grand."
Fragment znalazłem na blogu Kocham, lubię, szanuję , a pochodzi z: Albert Camus, Dżuma, przeł. Joanna Guze.
To nagłe oświadczenie zdumiało Rieux. Wydało mu się, że jego towarzysz zrobił gest, jakby zdejmował kapelusz, uniósł bowiem rękę do głowy i wyciągnął ją poziomo. W górze dziwny gwizd powrócił z większą siłą.
- Tak - rzekł Grand - to musi być doskonałe. Choć niezbyt zorientowany w obyczajach literackich, Rieux pomyślał jednakże, że sprawy nie układają się tak po prostu i że na przykład wydawcy nie noszą w biurach kapeluszy. Ale w gruncie rzeczy nic nie wiadomo i Rieux wolał milczeć. [...] Grand tymczasem ciągnął dalej i Rieux nie chwytał wszystkiego, co zacny urzędnik mówił. Zrozumiał jedynie, że dzieło, o którym mowa, liczy już wiele stron, ale autor z bolesnym trudem doprowadza je do doskonałości.
- Wieczory, całe tygodnie nad jednym słowem... czasem nawet nad zwykłym spójnikiem.
- Tu Grand urwał i chwycił doktora za guzik od płaszcza. Słowa wychodziły utykając z jego źle uzębionych ust.
- Niech pan zrozumie dobrze, doktorze. Ściśle biorąc, dość łatwo jest wybrać między «ale» i «i». Trudniej już między «i» i «potem». Trudność rośnie przy «potem" i «następnie».
Ale na pewno najtrudniej jest wiedzieć, czy «i» jest, czy nie jest potrzebne.
- Tak - powiedział Rieux - rozumiem. Ruszył dalej. Grand zmieszany szedł obok doktora. - Niech mi pan wybaczy - wybąkał.
- Nie wiem, co się dziś ze mną dzieje!
Rieux uderzył go lekko po ramieniu, powiedział, że pragnie mu pomóc i że ta sprawa bardzo go interesuje. Grand jakby nieco się rozpogodził i gdy stanęli przed domem, po chwili wahania zaproponował doktorowi, żeby wszedł na moment. Rieux zgodził się. W jadalni Grand poprosił doktora, by usiadł przy stole pełnym papierów, które pokrywało mikroskopijne pismo usiane poprawkami.
- Tak, to jest to - rzekł Grand doktorowi, który zapytywał go spojrzeniem. - Ale czy chce się pan czegoś napić? Mam trochę wina.
Rieux podziękował. Przyglądał się arkuszom papieru.
- Niech pan nie patrzy - powiedział Grand. - To moje pierwsze zdanie. Dużo mam z nim kłopotu, dużo.
On także przyglądał się tym wszystkim arkuszom i zdawało się, ze jeden z nich przyciąga nieodparcie jego rękę; uniósł go w świetle żarówki nie przykrytej abażurem, tak że papier stał się przezroczysty. Arkusz drżał w jego ręce. Rieux zauważył, że czoło urzędnika było wilgotne.
- Niech pan siada - powiedział - i przeczyta mi to.
Grand spojrzał na niego i uśmiechnął się z pewną wdzięcznością.
- Tak - powiedział Rieux - rozumiem. Poczekał chwilę, wciąż przyglądając się kartce papieru, potem usiadł. [...] Głos Granda zabrzmiał głucho: «W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego.» Cisza wróciła i razem z nią niewyraźny hałas cierpiącego miasta. Grand położył kartkę i patrzył na nią.
Po chwili podniósł oczy.
- Co pan o tym myśli?
Rieux odparł, że ten początek budzi w nim ochotę poznania dalszego ciągu. Ale Grand powiedział żywo, że nie jest to właściwy punkt widzenia. Uderzył dłonią na płask w papiery.
- To tylko szkic. Kiedy potrafię dokładnie oddać obraz, który mam w wyobraźni, kiedy moje zdanie nabierze rytmu tej przejażdżki kłusem, raz - dwa - trzy, raz - dwa - trzy, wówczas reszta stanie się łatwiejsza, a nade wszystko złudzenie tak wielkie, że można będzie powiedzieć: «Panowie, kapelusze z głów!»
Ale jeśli idzie o to, miał jeszcze czas. Nie zgodziłby się oddać zdania w takim kształcie drukarzowi. Mimo bowiem zadowolenia, jakie dawało mu niekiedy, zdawał sobie sprawę, że nie przylega jeszcze całkiem do rzeczywistości i że w pewnej mierze zachowało łatwiznę tonu, mimo wszystko zbliżającego je trochę do komunału. Przynajmniej taki był sens tego, co mówił, kiedy usłyszeli kroki ludzi biegnących pod oknami. Rieux wstał.
- Zobaczy pan, co z tego zrobię - powiedział Grand."
Fragment znalazłem na blogu Kocham, lubię, szanuję , a pochodzi z: Albert Camus, Dżuma, przeł. Joanna Guze.
Dżuma to niesamowita książka.
OdpowiedzUsuńTo prawda, jedna z nielicznych lektur w szkole średniej, która mi sie podobała, wciągnęła mnie niesamowicie. Jednocześnie czytając wiedziałem, że będę do niej wracał.
OdpowiedzUsuńbardzo zwracam uwagę na pierwsze zdania i to od chwili przeczytania ,,Dżumy" . najlepsze pierwsze zdanie jakie znam jest w ,,Lolicie" rzecz jasna. po nim nie sposób nie przeczytać reszty :)
OdpowiedzUsuńps. dziwnie się buszuje po pustej bibliotece. chwilami się czuję jak włamywacz :))