sobota, 16 czerwca 2012

"O nieczytaniu" - Piotr Nowak

"Wyrastałem w świecie, w którym nieznajomość pewnych tytułów kompromitowała, zaś nieczytanie książek po prostu wykluczało z „towarzystwa” (głównie z imprez, gdzie piło się z taką samą intensywnością, z jaką dyskutowało Materię i pamięć Bergsona). To jednak przeszłość. Dzisiaj poniekąd wszyscy – choć mniejszość z nas czyta na okrągło – „żyjemy” z nieczytania. Nie sposób przecież utrzymywać w dobrej wierze, że czyta się wszystko, jak leci – to niemożliwe. Przeciwnie: nieczytanie stało się koniecznością, normą, dobrym obyczajem. Jakoś zdawałem sobie sprawę z tego przesunięcia, lecz dopiero kapitalny esej Pierre’a Bayarda Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało1? uzmysłowił mi skalę nieczytania oraz co to dla nas znaczy.

Okazuje się, że istnieje wiele sposobów nieczytania książek. Poza najgłupszym z nich, sprowadzającym się do odmowy brania słowa pisanego do ręki, można nie czytać książek bardzo inteligentnie, czego przykładem jest bibliotekarz z powieści Roberta Musila Człowiek bez właściwości. Kładzie on nacisk na niezaglądanie do książek, jakie znajdują się pod jego pieczą. Ten bowiem, kto bierze poważnie treść książek, ich sens, „już jest zgubiony jako bibliotekarz”. Jeden z najczęściej spotykanych stereotypów dotyczących czytania książek głosi, że tylko ten może rozmawiać na ich temat, kto je przeczytał. Nic bardziej mylnego! Musilowski bibliotekarz nie dość, że nie przeczytał nigdy ani jednej książki, to nie wyobraża siebie życia bez nich oraz tego, że ktoś zna je lepiej niż on sam. Jego przeciwieństwem jest Gogolowski Pietrek, stangret Cziczikowa, który namiętnie czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce, nie rozumiejąc wszakże sensu, nie łapiąc sedna choćby na poziomie pojedynczego zdania. O ile pierwszy z nich – doktor habilitowany bibliotekoznawstwa – delektuje się ciszą słów, o tyle Pietrka zachwyca dźwięk, jaki wydają książki, gdy czyta się je na głos – wszystko jedno, czy będą to zadania z chemii, czy Sonety do Laury. Bibliotekarz osiąga satysfakcję "poznawczą" z nieczytania, stangret czerpie z lektury wyłącznie przyjemność "estetyczną" – może nie bezpośrednio z książek, ale z tego, jak brzmią. Dla rosyjskiego stangreta książki stanowią część rozśpiewanej natury, bibliotekarz widzi w nich pojedyncze elementy składające się na kulturę. Najważniejsza nie jest więc lektura książek, lecz dążenie do ogarnięcia całości, którą stanowią. Nie treść – zawsze przygodna, zmienna, partykularna – jest w nich istotna, ale relacja, jaką tworzą z innymi elementami całości. Same elementy, oderwane od całości, na którą się składają, nie znaczą nic. "Prawdziwa kultura – pisze Bayard – powinna być dążeniem do całkowitości i pełni, nie można jej sprowadzić do sumy poszczególnych przeczytanych książek. To dążenie z kolei zmienia perspektywę, z jakiej patrzymy na pojedynczą książkę – staramy się bowiem wznieść ponad jednostkowość i zwracać uwagę raczej na miejsce, które zajmuje w systemie relacji z innymi" [...].


Jadąc nie tak dawno autem z moim redakcyjnym kolegą Marcinem Rychterem, rozmawialiśmy o książce Pierre’a Bayarda. Marcin zwrócił mi wówczas uwagę na opowiadanie Patricka Süskinda Amnezja in litteris (1998, przekład Małgorzaty Łukasiewicz) traktujące o kłopotach, z jakimi jego bohater boryka się, gdy starą, dawno przeczytaną przez siebie książkę bierze za książkę nową. "Schorzenie" to związane jest z całkowitym zanikiem pamięci literackiej, ze stanem, w którym to, co już przeczytane, miesza się z tym, co dopiero zamierzamy przeczytać. Słuchałem tego z ciekawością. Można wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy odkryłem u siebie w domu tę samą książkę Süskinda, nie dość, że dawno przeze mnie przeczytaną, to jeszcze solidnie obnotowaną. Nic z niej nie pamiętałem! Dlaczego jednak takie zapomnienie miałoby być zapomnieniem twórczym? Zapominając książkę Süskinda, wypierając ją ze świadomości, zwolniłem tym sposobem – taka jest moja wersja – miejsce dla jakiejś innej książki, które zajęła – może tak być – właśnie książka Bayarda. Na szczęście symptomy mojej "choroby" okazały się na tyle powszechne, że przestałem się nimi przejmować. Bo oto Montaigne pisze: "(…) zdarzało mi się nieraz brać w rękę jakoby nowe i nieznane książki, które czytałem pilnie parę lat wprzódy i zabazgrałem przypiskami". Oczywiście, można próbować udawać, że odszyfrowywanie poczynionych przed laty skrótów, lektura własnych zapisków, tych wszystkich zabawnych obelg, jakie z boku wypisujemy pod adresem autora, to próba odnalezienia siebie. Mnie to nie wychodzi – po prostu nie rozpoznaję się w moich dawnych bóstwach i fascynacjach, nie rozumiem stanu umysłu, w jaki wepchnęły mnie te niegdyś żywe, dziś kompletnie zapomniane, książki. Moje notatki są mi tak samo obce, jakby sporządziła je cudza ręka. Kto je pisał? Kim jestem? Kim byłem? Zagadka.

Nigdy nie zachowujemy w pamięci całych książek (to niemożliwe), lecz tylko ich sens, obrys, luźne fragmenty, najczęściej wymieszane z innymi książkami – z ich sensem i fragmentami. Co więcej, czytając „grubą” książkę, jej kolejne tomy, na przykład Człowieka bez właściwości, łapiemy się na tym, że już przy końcu tomu trzeciego nie pamiętamy, kim była Bonadea czy jakiemu hobby oddawał się generał von Stumm (scyzorykom). Zapomnienie wszakże – o czym nie pamiętamy – jest do czytania tak samo potrzebne, jak dobra pamięć czy okulary.

W pewnym wieku przestaje się czytać książki. Dlatego powtarzam studentom, aby czytali je, ponieważ bardzo szybko (zaraz po studiach) przejdzie im na to ochota. Nie wierzą. Spodziewają się, że ciekawość i chłonność, przywileje młodego wieku, zachowają na zawsze. Tymczasem wraz z biegiem życia lektura książek daje coraz mniejszą satysfakcję. Po co w takim razie czyta się je nadal? Niekiedy dla pieniędzy (gdy ma się ten fart, że płacą za czytanie), trochę z przyzwyczajenia, a trochę dlatego, że jest się w tym stosunkowo dobrym – na pewno lepszym od tych, którzy dopiero uczą się rozpoznawać labirynt kultury".

Cały tekst mozna znaleźć TUTAJ

O czytaniu i zapominaniu możecie przeczytać też TUTAJ

Powyższy fragment znalazłem na blogu Fragmentarz, a pochodzi z: Piotr Nowak "O nieczytaniu", Res Publica Nowa, 2009, nr 8.

11 komentarzy:

  1. Hmm... Ciekawa postać ten bibliotekarz.

    Ja chyba jestem jednak inny.

    I może zajrzę do tego "Człowieka..."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam od dawna ochotę na tę książkę, ale zawsze brakuje jakiegoś tomu w bibliotece. Podobno jest dosyć wymagająca w odbiorze, ale z pewnością ciekawa.

      Usuń
  2. Świetny esej! Wielkie dzięki! Uspokoił mnie, bo bardzo mnie martwiło moje "zapomnienie": "Nigdy nie zachowujemy w pamięci całych książek (to niemożliwe), lecz tylko ich sens, obrys, luźne fragmenty, najczęściej wymieszane z innymi książkami – z ich sensem i fragmentami". To prawda, często tego doświadczam i myślałam, że nie jestem dobrym czytelnikiem, skoro zapominam juz po paru stronach, kim były poszczególne postacie i co ich ze sobą wiązało:) Chociaż co do tego ostatniego akapitu eseju - tu bym polemizowała z autorem. Mnie po studiach nie przeszła ochota na czytanie, wręcz przeciwnie;) mIałam niedosyt, czułam, że coś mi umykało. Wydaje mi się, że z wiekiem ciekawość i chłonność potęgują się, a nie maleją. W wieku młodzieńczym, w okresie studenckim wiele bodźców zmysłowych, że tak powiem, rozprasza i lektury nie zawsze są wówczas pełnym doświadczeniem i poznawczym i duchowym. Tak uważam.:) A dziś mam ochotę na powrót do klasyki i czuję, że jestem dojrzalsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie cieszę się, że nie jest ze mną jeszcze tak źle, a nawet, że zapominanie jest warunkiem bycia dobrym czytelnikiem. Byłem moim zapominaniem trochę przerażony.. Chcę także wrócić do klasyki, której czytałem w okresie studiów, pewnie dosyć pobieżnie, bez dużej wnikliwości, często nie rozumiejąc pewnych rzeczy. Teraz wiem trochę więcej o tym jak patrzeć na książkę, jak należy ją odczytywać. Być może autor miał na myśli to, że studenci często nie mają jeszcze rodziny, obowiązków, mają za to dużo czasu i mogą go poświęcić na czytanie.

      Usuń
    2. Mnie zawsze przerażały wszelkiego rodzaju zabawy/konkursy, których pełno np. na biblioNETce, polegające na odgadywaniu z jakiej powieści pochodzi dany fragment itp. Z zazdrością spozierałem na ludzi, którzy bezbłędnie trafiali, ale już mi przeszło. Sclerozis galopensis też ma swoje dobre strony i pozwala powtórnie cieszyć się choćby starymi książkami p. Chmielewskiej :)

      Usuń
    3. Zatem nie jestem sam, od razu lżej na sercu.:)

      Usuń
  3. Świetny tekst. Dzięki za jego zamieszczenie.
    Nie zgadzam się tylko ze stwierdzeniem, że z wiekiem czytanie sprawia coraz mniej satysfakcji. Myślę, że u książkoholików apetyt rośnie w miarę jedzenia;-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:) Czas studiów jest chyba najlepszym okresem na czytanie. Bardzo mi tego brak, także dyskusji o książkach. ale jak ktoś chce i ma pasje to znajdzie czas i będzie to dla niego przyjemność w każdym wieku.:)Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Taaa ... pamiętam jeszcze takie czasy i takie towarzystwo :-) choć przyznaję ze wstydem (który to już raz?), że do Bergsona nigdy nie sięgnąłem a "Człowiek bez właściwości" ciągle widnieje na liście lektur w kategorii "obowiązkowo do przeczytania" :-) - świetny tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, żałuję tylko że nie jestem autorem tego eseju, jest rzeczywiście świetny:) Dla mnie Bergson to także na razie przyszłość. "Człowieka bez właściwości" podobnie planuję od dawna, ale zawsze w bibliotece nie ma albo pierwszego tomu albo drugiego. Tę książkę widocznie długo się czyta przetrzymując ją długo w domu. Dużo o niej słyszałem dobrego, ale też, że jest wymagającą lekturą.

      Usuń
  5. Zapowiada się interesująco:)

    OdpowiedzUsuń