piątek, 25 maja 2012

Pisarze o pisaniu (6) - Haruki Murakami

Haruki Murakami
„Pisanie książki jest, moim zdaniem, bardzo osobliwą czynnością [...]. Ilekroć to robię, gdzieś w głębi mojego mózgu jest myśl o śmierci. W zwykłych okolicznościach o śmierci nie myślę nigdy. Podobnie jak większość zdrowych ludzi dobiegających czterdziestki, niezwykle rzadko postrzegam śmierć jako coś, co może mi się przydarzyć lada chwila. Ale jak tylko zabiorę się za pisanie jakiegoś dłuższego tekstu, w moim umyśle mimowolnie zaczyna się krystalizować obraz śmierci [...] i to uczucie nie opuszcza mnie aż do chwili, kiedy napisze ostatnia linijkę. Zawsze się to dzieje i zawsze jest tak samo. Pisząc, powtarzam w myślach: „Nie chcę umierać, nie chcę umierać, nie chcę umierać. Przynajmniej dopóki nie skończę tej książki, absolutnie nie chcę umierać. Sama myśl, że mógłbym umrzeć, nie skończywszy książki, doprowadza mnie do łez. Może to nie będzie żadne wielkie dzieło, które wpisze się w historię literatury, ale przynajmniej jest ono mną samym. Mówiąc jeszcze dobitniej – jeśli nie skończę tej książki, to moje życie przestanie być naprawdę moim życiem”. Takie mniej więcej myśli zawsze kłębią mi się w głowie podczas pisania powieści i mam wrażenie, że im jestem starszy i im bardziej rozwija się moja pisarska kariera, tym silniejsze staje się to uczucie. Czasem wyciągam się na podłodze, wstrzymuję oddech, zamykam oczy, wyobrażam sobie, że umieram [...], i po prostu nie mogę tego znieść”.

Dalej pisze, że czasem budzi się rano ze słowami modlitwy na ustach: „Proszę, chcę pożyć jeszcze chociaż trochę. Potrzeba mi jeszcze tylko trochę czasu”. Zastanawia się czy to modlitwa do jakiegoś boga, czy może do losu. A może po prostu śle swoje modły w kosmos, jak ci naukowcy, którzy nadają sygnały, licząc, że odbierze je pozaziemska cywilizacja? W tym okrutnym, niedoskonałym świecie jesteśmy otaczani przez śmierć. „Jeśli się przez chwilę nad tym chłodno zastanowić, to aż dziw, że udało się nam przeżyć tak długo”.


„I modlę się tak w ślepej desperacji: „Nie chcę zginąć na skrzyżowaniu przejechany przez fiata, którego kierowca mnie nie zauważył”. „Nie chcę zginąć od przypadkowej kuli z pistoletu policjanta, który się z kimś zagadał i w roztargnieniu bawił się trzymaną w ręku bronią”. Nie chcę, żeby z balkonu na piątym piętrze spadły mi na głowę kwiatki w doniczkach”. „Nie chcę, żeby jakiś szaleniec albo ćpun w amoku dźgnął mnie nożem w plecy”. [...] Mówię sobie, że jeśli za sto lat moja powieść wyschnie i zniknie jak martwy robak, to nic na to nie poradzę. I wcale nie to jest najważniejsze. Nie liczę ani na wieczny żywot, ani na nieśmiertelne arcydzieło. Pragnę czegoś osiągalnego tu i teraz. Chcę móc pożyć choćby tyle, żeby skończyć tę książkę. Nic więcej”.

Następnie Murakami opowiada pewien krwawy sen, który miał w Rzymie, we środę 18 marca 1987 roku. Obudził się o 3:50 nad ranem. Pomyślał o tym, jak F. Scott Fitgerald zmarł nagle na zawał serca, zanim zdążył dokończyć powieść „Ostatni z wielkich”. Murakami jest pewien, że nawet jeśli śmierć nastąpiła niemal natychmiast, to Fitgeralda w ostatnich chwilach życia dręczyła myśl o powieści, która – już gotowa w jego umyśle – na zawsze pozostanie niedokończona. W swoim śnie Murakami widział olbrzymie pomieszczenie, a w nim setki ucietych krowich głów, leżących w rzędzie przy zbroczonych krwią tułowiach. Strumienie krwi płynęły do krawędzi urwiska i barwiły morze na czerwono. Za oknami pomieszczenia stado mew, przypominające rój owadów, nurkowało, żeby pić krew i chwytać pływające w niej kawałeczki mięsa. Jednak to im nie wystarczało: pragnęły mięsa martwych zwierząt, a także samego bohatera snu, krążyły więc wciąż na zewnątrz i czekały na sposobność zaspokojenia głodu.

„Podczas tych wczesnych godzin przed świtem czuję nagłą falę śmierci. Podobnie jak odległy ryk wzburzonego morza ta fala śmierci przyprawia mnie o dreszcze. Zdarza się to często, kiedy piszę dłuższą powieść: schodzę powolutku w głębiny życia. Opuszczam się po drabince, szczebel za szczeblem. Ale im bliżej jestem jądra życia, tym wyraźniej czuję, że zaledwie o pół kroku ode mnie, w ciemności, towarzyszy mi fala śmierci”.

Haruki Murakami „Odrobina śmierci o 3:50 nad ranem” w: "Haruki Murakami i muzyka słów” Jay Rubin, przełożył Wojciech Górnaś, pod redakcją Anny Zielińskiej-Elliott, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2008, s.178-180.

2 komentarze:

  1. Książka Rubina jest fantastyczna!:) Nie jest obiektywna, oczywiście, ale podoba mi się ten podwójny punkt spoglądania na Murakamiego: jako jego miłośnik i jako tłumacz jego tekstów. A sam Murakami, cóż, wybitny nie jest, ale coś takiego w sobie ma, że go po prostu uwielbiam. Jego i kreowane przez niego światy, lub inaczej, jego sposób patrzenia na ten konkretny świat.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą "w całej rozciągłości":)) Mnie ta książka wciągnęła niczym dobry kryminał, a to o czymś swiadczy. Oczywiście zawsze znajdą się malkontenci. to prawda, Murakami wielkim pisarzem nie jest, ale trzeba przyznać, że potrafi opowiadać, nie można się oderwać. Nie wszystko podoba mi się jednakowo, ostatnie ksiązki najmniej. Za jego najlepszą książkę, która też trafiła w mój gust, uważam "Koniec świata i Hard-boiled wonderland", lubię też "Kronikę ptaka nakręcacza". Pozdrawiam:)

      Usuń